Warstwy, Urszula Zajączkowska
Urszula Zajączkowska, "minimum"
“Minimum” jest tomem poetyckim (halo, nie uciekamy, zostańcie na te kilka minut!) zaskakującym choćby z tego powodu, że jego autorka jest naukowczynią, biolożką zajmującą sie roślinami. Próbowałem coś zrozumieć z jej badań, ale po stwierdzeniu na fejsie, że wyniki swojej pracy odczytuje z okresów dV nutacji i mikronutacji z transformaty Fouriera i korelacji wobec przyspieszenia grawitacyjnego mój mózg znalazł się na granicy przegrzania. Dużo tej biologii w jej poezjach. Jakbym chciał być złośliwy (a ja nie muszę chcieć, ja jestem) to był mógł napisać, że większość wierszy z “minimum” to poezje idealnie wpisujące się w trend książek o zwierzątkach i roślinkach. Aż szkoda, że wydawca nie zrobił okładki na wzór tych wszystkich wolejbenów i szczęśliwych krów. Będąc jednak złośliwym ale uczciwym odbiorcą poezji muszę napisać, że wiersze o dziwach roślinnych tworów mnie nie poruszyły ani nie wzruszyły. Są to wiersze przesiąknięte pięknem i zachwytem i zdumieniem i poetyckością ale to ja czytam często i nie wzruszyło, nie poruszyło, nie drgnęło, no przecież nie mogę czytać, że “kiedy idę w łące / i wkładam w nią dłoń, / to nic mi jej nie zeżre / nie połknie, nie zetnie, nie porazi, / a przecież mogłoby / naprawdę”, albo gdy podmiota liryczna mówi “szłam z głową w koronach / topól, oglądając ich liści drgania” to ja jednak chcę uciekać od takiej poezji. Są też dość proste chwyty jak lekcja anatomii w supermarkecie, gdzie dwie komory serca warte są trzy złote. Nie jest to poetycko nic nowego, choć ładne.
Ale jestem też osobą wytrwałą i mam dobre wieści dla tych, co nie trawią takiej poetyczności - są u Zajączkowskiej wiersze nieroślinne, wręcz niewegetariańskie i są to świetne wiersze. Może za często pobrzmiewają tu echa dobrze rozpoznane (w wierszu “pogrzeb” Różewiczem dostajemy po pysku) i metafory użyte nie pierwszy raz (motyw ziemi w wierszu “umyj ręce”), tak opisy świata w wierszach “erka” czy “spacer z Google Street View po wsi J.” są intrygujące i całkiem nowatorskie. Gdy Zajączkowska oddala się od korzeni, liści, drzew, a zbliża się do ludzi, których traktuje jak na badaczkę przyrody przystało, analitycznie, mamy do czynienia z analizą wartą uznania i szerowania. Zatem fragment ze “spaceru…”:
w oddali Konopnicka, Mickiewicz i Kiepura
dają nazwy rozświetlonym drzewom i domom.
a ja nie zauważam, że choć idę dalej prosto,
nazwa ulicy zmienia się. więc idę teraz Cmentarną.
skręcam w prawo i wreszcie trafiam, widzę
betonowy pomnik gdzie znowu ktoś dziś, w realu, napisał:
byli łatwopalni
nie przepraszam za Jedwabne.
Uroczym dodatkiem do tej książki są dziewiętnastowieczne ryciny przedstawiające a to przekrój pnia drzewa a to jakieś komórki czy inne krzywe, opatrzone poetyckim komentarzem autorki. To jest świetny pomysł i do tego kapitalnie wykonany - z chęcią bym przeczytał całą książkę w ten sposób skonstruowaną.
Mam spore opory wobec tej książki, bo choć z roku na rok bardziej doceniam uroki przyrody i radośniej patrzę na spacer po lesie, tak od poezji wymagam dyscypliny i minimalizmu, którego wbrew tytułowi za wiele w wierszach Urszuli Zajączkowskiej nie znajduję, choć są tam perełki. Mniej oporów mam przed formą, w jakiej książka ta została wydana. To dzielo piękne i chyle czoła przed Anną Światłowską, która to cudo zaprojektowała oraz wydawnictwem Warstwy, które odpowiada za produkcję. Pozostaję pod wrażeniem.
Skomentuj posta