Kamil Fejfer, Czerwone i czarne
Kamil Fejfer, "Zawód. Opowieść o pracy w Polsce. To o nas"
Zacznijmy od tego, że to jest po prostu źle napisana książka. Składa się z kilku sylwetek prekariuszy i prekariuszek, którym powinęła się noga, i ma ewidentne braki warsztatowe, takie jak powtarzalność struktury portretu, powtórzenia narracyjne w ramach jednej opowieści, czasem błędnie stosowane związki frazeologiczne i stylistyczne (i nie mówię tu o dezynwolturze językowej, która niekiedy się pojawia, ale bywa całkiem ciekawa). Generalnie: spory chaos. Redakcja spała gdy przed jej oczami przesuwały się źle odmienione rzeczowniki i pomylone czasy w obrębie tego samego zdania.
Autor, Kamil Fejfer, miał całkiem niezły pomysł, ale zabrakło rozwinięcia i zdolności językowych. Zdarzają mu się perełki i potrafi zabłysnąć zdaniem, ale bywają całe opowieści “puszczone”, napisane tak jakby chodziło tylko o objętość książki. Inaczej mówiąc - nie da się językiem memów i pasty stworzyć mikroreportażu o życiu robotnika w Anglii czy korporacyjnych przygodach teoretyczki sztuki. Wśród zebranych opowieści o ludziach “takich jak my” najlepiej wybrzmiewa historia Dominiki Węcławek o dziennikarstwie, ale to ewidentnie zasługa samej bohaterki i tego, że autorowi też jest to temat bliski. Niestety, chwilami portrety “porażkowiczów” zbliżają się do kiczowatych obrazków rodem z “Z życia wzięte’. Wiem, bo w dzieciństwie do obiadu namiętnie czytałem kolejne numery. A propos - czy wy też uwielbiacie czytać podczas jedzenia obiadu? Szło mi się przez “Zawód” źle, z poczuciem wciskania mi banału i z lekkim niesmakiem obserwując ubóstwo języka, który często nie jest w stanie wyjść poza sferę analną. Oto bowiem ludzie są “fistowani niewidzialną ręką rynku”, a ktoś inny czuje “ból ruchania w dupę przez rynek”. Rozumiem, że trzeba błyskać śmiesznością, ale to jest jednak gimbaza dość banalna.
To bardzo kuszące, by po stworzeniu ciekawego fanpejdża (Magazyn Porażka), zmonetaryzować swoją pracę i napisać na jej podstawie książkę. Ale wtedy proszę nie wmawiać mi, że to jest książka “o nas”, co na okładce autor czyni. Autor akurat sukces odniósł (bo wciąż za taki w Polsce uważane jest wydanie książki, chyba) i choć pisze w notce biograficznej, że jest freelancerem, to pracuje w tym co lubi i co go pasjonuje. A to jest właśnie miara sukcesu. Nie, to nie jest “o nas”, to jest o ludziach, którym się coś w życiu nie udało i muszą robić coś sobie wbrew. Choć niekoniecznie - nie wszystkie z historii kończą się negatywnie i czasem mam wrażenie, że nie było selekcji materiału i wsadzono do książki wszystkie reportaże przygotowane przez autora.
Jakoś tak się stało, że ironia i pseudo-dystans stały się naszymi odpowiedziami na kryzys zaufania, bezpieczeństwa i płynność struktur społecznych. Pójście w tym kierunku z opowieścią o życiu ludzi w okolicach trzydziestki jest kuszące i nie dziwi mnie, że powstają takie książki jak “Zawód”. Jednocześnie ironia nie ma zastosowania w sytuacjach krytycznych, gdy mówimy o świecie wykluczonych i biednych. Wykluczenie, które pokazuje Fejfer to często kwestia rachunku prawdopodobieństwa, przypadku, pecha a nie “długie trwanie”. Ani to wstrząsająca opowieść, ani mocny głos w walce o społeczną solidarność. Jakoś sobie poradzimy, bo mamy umiejętność dostosowywania się do świata, choćby wymagało to pójścia do roboty w call center. To, co najgorszego uczynił dziki kapitalizm lat 90., to stworzenie kasty ludzi, którzy nigdy nie odnieśli żadnego sukcesu, zdaje się mówić Fejfer, którzy postawili wszystko na jedną kartę, a rynek negatywnie ich zweryfikował. A może wymaganie sukcesu to jednak bańka, którą wspierają ‘social media’ i - wbrew swojemu pierwotnemu przeznaczeniu - takie miejsca jak “Magazyn Porażka”, bo jednak to jest taka porażka, że można się nią chwalić. Porażka w pewnej klasie przed pewną klasą. Coś wziętego w bezpieczny nawias. Chwilami kończy się to śmiesznie. Oto narrator chce nam powiedzieć, że Jarosław to bardzo biedne miasto i pisze, że “jeśli się przejdzie przez bramy, zajrzy w podwórka, to wciąż są tam kałuże, a samochody stoją w błocie”. Szok, niedowierzanie. SĄ TAM KAŁUŻE!
“Zawód” sprawił mi zawód. Nie znalazłem uzasadnienia po co macie to przeczytać. Możecie ten czas spędzić z książką lepiej napisaną, poddaną jakiejś przyzwoitej redakcji i mówiącej więcej o Polsce i świecie jak np. reportaż Olgi Gitkiewicz, "Nie hańbi", który bez wielkiej ideologii pokazuje nasze kłopoty z pracą.
Skomentuj posta