Znak, Joanna Bator

Joana Bator, "Purezento"

Wyobrażam sobie, że dostałem tę książkę całkowicie zanonimizowaną, bez imienia i nazwiska osoby, która ją napisała, bez loga ważnego wydawnictwa, bez blurbów i paratekstów, na moje biurko przyjechała sama treść. Wyobrażam sobie, że napisałbym wtedy taką recenzję:

Droga osobo pisząca. Z malejącym ze strony na stronę zainteresowaniem przeczytałem Twoją powieść o tytule pretensjonalnym i mizdrzącym się do odbiorcy jak cekinowe kucyki pony. Rozumiem, że znasz realia Japonii i pomieszkiwałaś/łeś w Krainie Kwitnącej Wiśni, domyślam się również, że jesteś wrażliwy/wrażliwa na film i ilustrację, skoro niektóre opisy przypominają jako żywo filmy studia Ghibli. To zapewne świadoma gra z polskim odbiorcą/odbiorczynią by osoby czytające łatwo odnalazły się w proponowanym przez Ciebie świecie. Jednak żeby do niego dotrzeć, trzeba pokonać kilka przeszkód. Nie ułatwiasz tej drogi. Zacznijmy od tego, że Twoja bohaterka decyduje się na wyjazd do Japonii trochę zbyt łatwo, porzucanie dotychczasowego życia to temat dość znany, wspomnieć wystarczy choćby Bilbo, który też przecież miał sporo wątpliwości i nie tak łatwo dał się przekonać do podróży, która odmienić miała jego życie. Ile to już powieści przeczytaliśmy, w których bohater lub bohaterka postanawia z jakiś przeważnie dość kretyńskich powodów uciec od życia jakie znamy? W polskiej powieści ostatnich lat wszyscy gdzieś wyjeżdżają - do Szwajcarii, do Anglii, na prowincje, albo do obowiązkowo słonecznej Kalifornii (bo Kalifornię z deszczem to my u siebie mamy). Bohaterka ostatniej powieści Gretkowskiej tak wyjechała, że aż odleciała. Razem z autorką. Nie narzekałbym na dobrze skrojoną powieść, w której nikt nigdzie nie wyjeżdża, co najwyżej za meblami do dużego szwedzkiego sklepu. Zanim twoja bohaterka do Japonii wyjedzie, gdzieś żyje. I tu się pojawia kłopot. Przez kilkadziesiąt stron mieszka bowiem ona w jakimś większym mieście, o którym nic się nie dowiadujemy. Aż tu nagle… Śródmieście! Nawet nie próbujesz wyjaśnić, że warszawskie, że okolice, dajmy na to, Wareckiej. Co tam Cię obchodzi, że ponad 30 milionów osób żyje w innych miastach, ma inne śródmieścia, centra i problemy. Przecież wszyscy z telewizji wiedzą, że jak śródmieście to Śródmieście. Cały kraj budował stolicę, to teraz niech cały kraj o niej czyta. 

Zaskakuje mnie, że Twoja bohaterka tak dobrze w Japonii się odnajduje - przy różnych przeszkodach, które przed nią stawiasz, jej zdziwienie i zaskoczenie powodują tylko te najbardziej wymyślne. Bohaterka żyje w świecie, w którym google maps nie podpowiada trasy i gubi się oraz błądzi, choć niekoniecznie wtedy, gdy byśmy się tego spodziewali. Niekiedy też urywasz nagle narrację i gdy rozpoczynasz nowy akapit, Twoja bohaterka znajduje się już w domowych pieleszach. Kwestie logistyki mnie tak zajmują, bo z powieści można wyczytać niezłe zorientowanie się autora/autorki w terenie, ale chwilami zapomina przekazać te wiadomości osobie czytającej. To jest jednak “pikuś” przy tych wszystkich cudownych wydarzeniach, które dzieją się wokół bohaterki, przy tym zlepianiu garnków złotem, przy kocie rodem z Bułhakowa i realizmu magicznego w wersji mocno popularnej. Wszystkie te zdarzenia mają składać się na poetycką metaforę i pokazać, że życie głównej bohaterki ulega wielkiej przemianie. Niewiele się to różni od powieści, w których bohater lub bohaterka wyjeżdża na tzw. “prowincję”, kupuje rozlatujący się domek i poznaje mądrych lokalsów, którzy uczą ją/jego uważności i patrzenia na świat bez pośpiechu, cieszenia się lokalną ‘dolce vita’. Twoja wersja tej opowieści skierowana jest do czytelnika/czytelniczki z większych miast, z większymi ambicjami czytelniczymi (a już na pewno podróżniczymi), ale wciąż nie wykracza poza pewien dość powszechny standard w literaturze. Czuję różne inspiracje - Paulo Coelho, taki pisarz brazylijski, chyba znasz, sądząc po tym, że twoja bohaterka “uśmiechnęła się, choć płakała w środku”.

Na koniec chciałbym Cię zachęcić do konstruowania bardziej rozbudowanych zdań, do większej wiary w język i Twoje umiejętności komunikacji. Cytuję:

“Wzięłam prysznic i wyszorowałam się czarnym mydłem. Wymyłam włosy. A potem nalałam wody do drewnianej kadzi i zanurzyłam się w niej. Nabrałam powietrza i zwinęłam się w kłębek. Moje plecy i stopy dotykały drewna. Włosy unosiły się wokół twarzy jak wodorosty. Gdybym mogła tak zostać. Poza ciałem, poza umysłem. Niczego nie pragnąć, niczego się nie bać. Zawieszona w krystalicznej pustce. Słyszałam tylko daleki głuchy odgłos. Może to był tajfun. Może to biło serce ziemi”.

Niestety, takich fragmentów dostajemy bardzo wiele, specyficzny rytm przez nie wybijany jest chyba artystycznym zamierzeniem, ale jakoś przekalkulowanym. Sugeruję sporo redakcji w tych miejscach. Książkę rekomendowałbym do wydania, ale ze świadomością, że jest to literatura mająca duże ambicje, których realizacja jest na poziomie popularnej powieści, jakich dużo w koszach z przecenioną literaturą. 

Niestety, nie jest to zanonimizowane dzieło, niestety, nie stoi za nim mikrowydawnictwo, a znana i uznana marka, niestety, przeczytałem to z rozdrażnieniem, bo z pewnością ten czas można było poświęcić komuś może mniej znanemu, może debiutantowi/debiutantce, której książka nie będzie miała omówień na popularnych stronach, bo nie stoi za nią ani nazwisko, ani wydawca, ani ważne nagrody. Trzymajcie się z daleka od tej książki.

Skomentuj posta

Proszę odpowiedzieć na pytanie: Ile fajerek w hecy?