Prószyński i S-ka, Ewa Kleszcz, Phillip Lewis
Phillip Lewis, "Ziemia przeklęta"
Dzisiaj o wyrobie arcydziełopodobnym. “Ziemia przeklęta” Phillipa Lewisa to powieść o dojrzewaniu w cieniu zdziwaczałego ojca i mało obecnej matki. Mimo takich rodzicielskich utrudnień nasz bohater dociera na studia, a tam nawet zaczyna budować “normalne” relacje społeczne z rówieśnikami, tj. zakochuje się. Wszystko to podane jest w sosie powieści obyczajowej z ambicjami psychologicznymi, mikrosagi o dysfunkcjonalnej rodzinie. Niestety powieść Lewisa ma dużo pretensji do arcydzieła i w nie jest zapatrzona, sama jednak nie tworząc żadnej nowej jakości. Dysfunkcjonalni ojcowie piszący przez lata jedną książkę jako główny motyw powieści są już opatrzeni a mimozowatość bohaterek kobiecych czyni ten produkt literacki przewidywalnym, choć odrobinę wciągającym, jak produkt czekoladopodobny czy zakalec.
Na okładce napisano, że jest to “literackie wydarzenie roku”. O jakże nudny i zły byłby to rok, w którym książkę Lewisa można by było za wydarzenie uznać. Ja bym się hibernował. “Ziemia przeklęta” to efekt tego, że każdy teraz chce swoje “Niksy” czy “Małe życie”, a to wbrew pozorom nie takie proste. Zamiast genialnego debiutu mamy debiut do bólu przewidywalny i powtarzalny. Idealnie skrojony produkt odpowiadający na aktualne zapotrzebowania intelektualne amerykańskiej klasy średniej (tak, nie lubię książki Colsona W.).
Tłumaczyła Ewa Kleszcz i znalazłem kilka kiksów, ale chyba czytałem w wersji przed korektą.
Skomentuj posta