Paweł Lipszyc, Elizabeth Strout, Wielka Litera

Elizabeth Strout, "To, co możliwe"

Wyspani? Kawka wypita? To zaczynamy dzisiejsze spotkanie poświęcone najnowszej powieści Elizabeth Strout, “To, co możliwe”. Po “Mam na imię Lucy”, która podzieliła czytelników i czytelniczki (a także mnie i redaktorę Wróbel), Strout postanowiła dopisać dalszy ciąg do poprzedniej powieści, posługując się zbiorem opowiadań o kilku wspólnych mianownikach, z których podstawowym jest ukazanie się wspomnieniowej książki Lucy Barton i potencjalni bohaterowie/bohaterki jej powieści - osoby mieszkające w miasteczku, z którego pochodzi lub najbliższej okolicy. Autorka tym samym ponownie zdaje się stawiać pytanie o miejsce literatury w życiu i siłę jej oddziaływania, ale o ile - żeby posłużyć się spostrzeżeniem Jerzego Jarniewicza - poprzednia książka była “portretem artystki z okresu dojrzewania”, tak najnowsza jest portretem autorki dojrzałej i umiejętnie manipulującej emocjami osób czytających.

Strout to pisarka niezwykle świadoma i świetnie czująca potrzeby rynku, idealnie godzi w sobie miałkość opisu rodem z najprostszej powieści obyczajowej; takiego wyciskacza łez dla osób w podróży lub tych lubiących z kocykiem i herbatką, w kolorach dających się ładnie przefiltrować na insta, z ambitną powieścią o szukaniu miejsca w świecie wielkich sprzeczności - sukcesu i porażki, bogactwa i biedy, poniżenia i wywyższenia. Czy coś wam to przypomina? Mam wrażenie, że Strout była uważną czytelniczką “Małego życia”. We wszystkich opowiadaniach dotykamy traum i skomplikowań, które oczywiście mogły się wydarzyć, ale zebrane w jednej powieści sprawiają wrażenie odrobinę kiczowate i nachalne. Nie można odmówić Strout umiejętności pisania, ale tym razem niektóre opowiadania wydają się odpuszczone - pozbawione głębszego uzasadnienia, nawet językowo słabsze i bardziej nastawione na realizację zadanego sobie przez Strout tematu, niż stworzenie nastroju.

Mam kosę z pisarstwem Strout. Z jednej strony sztos i wow, z drugiej wtf. Chyba nie lubię książek, które już na pierwszej stronie ogłaszają, że będą psychologizować i odkrywać tajemnice ludzkiej duszy,które zdają się być takie mądre i przebiegłe, a jednocześnie napisane przystępnie (minimalizm, Szot, na to mówimy “minimalizm”), wciągająco. Ja tego wciąż nie umiem kupić.

Na koniec dodam, że “To, co możliwe” podoba mi się jednak bardziej niż “Mam na imię Lucy” choćby z tego powodu, że więcej tu wstrzykiwanego jadu. Ale wciąż za mało.

Tłumaczył Paweł Lipszyc a Wielka Litera wydała to naprawdę gustownie.

jeden komentarz

Hubert Kieł

08.02.2018 13:25

Nie wiem czy się skuszę, ale brzmi dość nieźle :)

Skomentuj posta

Proszę odpowiedzieć na pytanie: W rosole u Musierowicz