Agora, Thomas Orchowski

Thomas Orchowski, "Rzeź na Tarlabaşı. Opowieść o Nowej Turcji”

„Rzeź na Tarlabaşı. Opowieść o Nowej Turcji” Thomasa Orchowskiego to zbiór reportaży poświęconych Turcji, co się samo przez się rozumie. Powiedzieć zaś, że się rozczarowałem, to mało powiedzieć. Orchowski wypełnił 250 stron książki ze sporym fontem i interlinią wyraźną, reportażami z kategorii „jazda obowiązkowa po anatolijskiej wyżynie”. Mamy zatem przydługi wstęp historyczny, który ma nas wprowadzić we współczesne zagadnienia, ale który nie wychodzi ponad to, co do tej pory w książkach o Turcji było pisane. Sam Tarlabaşı gdzieś po drodze ginie, choć można o nim napisać osobną książkę nie wyjeżdżając do marin na Kadıköy. Po tym następują takie tematy jak: sytuacja osób transpłciowych, kobiet, imigrantów w Niemczech, afery polityczne z ostatnich lat i Kurdowie… Zero zaskoczenia, przynajmniej dla kogoś w temacie ogólnie zorientowanego.

Orchowski lubi pokazywać turecką obłudę – z jednej strony transseksualna gwiazda telewizji, która jada z Erdoganem, z drugiej dziesiątki morderstw popełnianych na osobach trans. Chusta oznacza islamizację, ale zakaz noszenia chust na uniwersytecie oznaczał dla wielu kobiet muzułmańskich brak dostępu do publicznej edukacji wyższej. Życie w Niemczech nie jest usłane płatkami róż, a powroty do Turcji bywają częstsze w drugim dziesięcioleciu XXI wieku niż wcześniej. Reformy kemalistowskie paradoksalnie ułatwiły pojawienie się neoislamskiej partii i tak dalej. Z wątków spoza książki - pewnie czytaliście/czytałyście o Aslı Erdoğan, której władze zarzucają działalność terrorystyczną. Jak na dyktaturę, to fakt, że jej książki można bez problemów kupić w każdej większej księgarni, mnie jednak odrobinę zaskoczył. Status Orhana Pamuka jest tu oczywiście przykładem klasycznym. Turcja to fascynujący kraj, do którego jeszcze nie raz wrócę, bo mnie takie historie kręcą bardziej niż kolejne dość przewidywalne atrakcje europejskich miast.

Jest to kraj chaosu, absurdu i nieczytelny dla zewnętrznego obserwatora. Kraj pełen paradoksów i ich pokazanie Orchowskiemu wychodzi. Ale czemu to wszystko jest takie przewidywalne? Takie artykuły na okładkę „Newsweeka”, reprinty z BBC i CNN, kilku odpowiednio dobranych rozmówców i wszystko się układa. Choć z tym układaniem się to autor ma spory problem, bo reportaże są chaotyczne i czasem nie za bardzo jest jasne kogo mamy śledzić. Wolałbym opowieść o Latife Hanım bez zbyt wielu wycieczek we współczesność. A tak z reportażu o kwestiach kobiecych pozostaje ogólne wrażenie, bez wyrazistych bohaterek. Ten problem mamy właściwie w każdym z reportaży. 

Anıtkabir to zaskakująca budowla. Nawiązujący zarówno do architektury seldżuckiej jak i czerpiący inspirację z włoskiego faszyzmu kolos skrywa sarkofag Ataturka i poświęcone mu muzeum. Niezwykły pokaz propagandy i chyba jedyne miejsce warte odwiedzenia w Ankarze. Co jest na wschodzie? Na wielu tureckich mapach wschodu nie ma. Turcja kończy się na wysokości Adany i granicy syryjskiej. Reszta się nie zmieściła. Wywieszone w sklepach, czy hostelach zdają się zapominać o istnieniu całego wschodniego pogranicza. A tu się dzieją rzeczy dla „nowej Turcji” najważniejsze. Wskazuje na to choćby mobilizacja Erdogana w ostatnich dwóch latach – interwencja w Syrii, zdecydowane potępienie wszelkich niepodległościowych ruchów w całym, nie tylko tureckim, Kurdystanie, dalsza marginalizacja mniejszości. Spory wewnętrzne i problemy z tożsamością będą decydować o tureckiej dość nieodległej przyszłości. Ten temat w książce Orchowskiego jest zmarginalizowany i jednak niedoceniony. Rozumiem skupienie się na atrakcyjnym i bardziej zrozumiałym dla polskiego czytelnika konflikcie z gülenistami, ale miałem większe oczekiwania.

Może jestem naiwny i mam spore wymagania, ale nie do końca rozumiem jednego. Orchowski, z tego co wynika z książki, nie zna tureckiego. Przy tym zakładam, że nie zna też farsi czy kurmandżi. Reporter korzysta z usług tłumaczy i internetowego translatora, co nie jest niczym złym, ale uniemożliwia z pewnością opowiedzenie wielu historii. W kraju, w którym w McDonaldzie nie jest łatwo zamówić po angielsku, gdzie w Kurdystanie w dobrym hotelu nikt nie mówi nawet „simple English”, gdzie ludzie z nadzieją w oczach pytali mnie, czy – skoro nie mówię po turecku, kurmandżi i rosyjsku – mówię w farsi. Można, ale zawęża to grono rozmówców. Widać to u Orchowskiego dość mocno, bo naprawdę brakuje mi tam “zwykłych ludzi”, takich spotkanych po drodze, przy włóczeniu się po ankarskim slumsie czy pod balonami w Kapadocji. Rozumiem

Jestem wobec tych artykułów bardzo sceptyczny i może ma Orchowski talent do krótszych tekstów, ale jako książka „Rzeź…” nie ułożyła mi się w głowie. “Wychodzenie ze strefy komfortu” zostało już (szczęśliwie) wyśmiane, ale akurat w tym przypadku byłaby to porada całkiem w mojej ocenie trafna. 
 

jeden komentarz

Elif

07.08.2018 17:30

Dla mnie Orchowski nie rozumie Turcji. Turcja jest w jego ksiazce plaska, bialo-czarna, Turcy sa zli i glownie odpowiedzialni za mordy na mniejszościach. Czasami odnosi sie wrazenie, ze Turcja Orchowskiego nalezy do Rum ( mniejszosci Greckiej, Ormianskiej...).To wszystko sugeruje, ze autor nie pisze o Nowej Turcji, jak sugeruje tytul, ale o Turcji starej, Turcji ktorej juz nie ma. Do tego pisze raczej o Stambule, a Stambul rozni sie bardzo od reszty kraju. Niezaleznie od moralnej oceny Tureckiej przeszlosci, ktora u Orchowskiego jest trafna, wspolczesni Turcy nie sa odpowiedzialni za tamte zbrodnie. Do tego sa barwni, zyja terazniejszoscia, maja zroznicowane poglady itd. Tej Nowej Turcji u Orchowskiego brakuje. Brakuje tez spojnego stylu, a w wielu zdaniach gubi sie nawet podmiot. Czytanie tej ksiazki to wyzwanie...

Skomentuj posta

Proszę odpowiedzieć na pytanie: Kto ocalił Izabelę Czajkę-Stachowicz?