Natalia Fiedorczuk, Wielka Litera
Natalia Fiedorczuk , "Ulga"
Natalia Fiedorczuk po świetnie przyjętej powieści “Jak pokochać centra handlowe” nadciąga z “Ulgą”. I choć to bardzo ryzykowna literatura, balansująca na pograniczu kiczu i materiału interwencyjnego (to samo było też w “Jak pokochać…”) kolorytu rodem z “Uwagi”, to w efekcie dostajemy mocny i dość świeży obraz polskiej przemocy.
Fiedorczuk pokusiła się o powieść o pokoleniu trzydziestolatków, którzy choć mieszkają w apartamentowcach, stać ich na kredyty, samochody i zachcianki, to nie radzą sobie z możliwościami i powielają schematy, które - nawinie - chcielibyśmy, żeby przestały funkcjonować. Może to jest chwilami zbyt grubą kreską naszkicowane, może gdzieś w opowieści o potworności naszego życia codziennego za dużo fikcji, ale… Ja to kupiłem i myślę, że będziecie zaskoczeni i zaskoczone.
Za to zaczyna się to wszystko źle. Na wstępie autorka postanowiła zapoznać nas z bohaterką, która studiuje historię sztuki w Berlinie, jara się meblami “vintage” i chodzi po modnych knajpkach. Muszę przyznać, że dymiło mi z uszu z irytacji, i choć po lekturze całości rozumiem ten zabieg, uważam, że bez niego byłaby to książka jednak lepsza. I w tym początku jest też wiele zdań niepotrzebnych, trochę karkołomnych. Później się to wszystko rozkręca i dostajemy dobrą powieść obyczajową, z wyrazistymi bohater(k)ami, z ciekawą akcją, zaskakującymi obserwacjami i mimo balansowania na granicy reportażu Kopińskiej, udaną powieść o mechanizmach przemocy domowej.
Trochę tu “Małego życia”, trochę Kuczoka, sporo słusznej słuszności, ale Fiedorczuk udaje się ograć temat pokazywaniem tego, czego się czytelnicy i czytelniczki raczej nie spodziewają po tej książce. I tu pytanie czy zdradzać wam szczegóły, czy jednak poczekać? Unikam nawet imion bohaterek i opisu fabuły, bo zdaje się, że zepsuję wam niespodziankę. Ale może jeden wątek - otóż jedna z bohaterek powieści odnajduje tytułową “ulgę” w spotkaniach grupy kościelnej. I to jest wątek ciekawie napisany, zaczyna się od bardszo pozytywnej oceny tej grupy i to jest nowe i zaskakujące, bo psy na katolicyzmie w książce o przemocy domowej wieszać, to jednak jest trochę banał. Mamy różne rodzaje przemocy, ofiary zadające przemoc innym ofiarom, niejednoznaczność tego, kto jest ofiarą. Jest też gwałt i jego konsekwencje. I to co wymyśliła tu autorka też jest zaskakujące. Ale tego już nie zdradzę.
Ma Fiedorczuk talent do pakowania się w literackie kłopoty i wykopywania się z nich. Poczułem “Ulgę”. Dosłownie. Gdy odłożyłem “egzemplarz recenzencki przed ostateczną korektą” byłem szczęśliwy, że mogę pójść do pokoju pogłaskać psa, że jest B. i że ta książka się już skończyła. Źle się skończyła, choć literacko dobrze. Na szczęście. To spora ulga.
Po “Jak pokochać…” autorka przyciągnęła media i krytykę. Skończyło się Paszportem Polityki. “Ulga” ma podobny potencjał, choć oczywiście chętniej rozmawiamy o problemach z wychowywanie maluszków, niż o przemocy domowej i mechanizmach jej trwania. Ale może dzięki Fiedorczuk będzie jakoś łatwiej? I może więcej perspektyw?
Jestem ciekaw waszych reakcji na “Ulgę”. Dajcie znać, proszę (tak, to oznacza, że przeczytać się powinno).
Olga
11.06.2018 19:05
Co do motywu z grupą religijną - ja odczułam, że jednak było to wieszanie psów na katolicyzmie i banał całkowity (tak jak lęki matki Karoliny), choć trochę odświeżony, bo uniesienie zdawało się prawdziwe i w ostatecznym rachunku prowadzi przecież do tego dość ciekawego zakończenia. Nie mogę powiedzieć, bym odczuła ulgę po skończonej lekturze. Ale nie jestem też bardzo rozczarowana.