Julia Hartwig

Na Dzień Matki w setną rocznicę niepodległości

W 1918 roku przed bolszewią uciekały tłumy. Do wolnej Polski trafiło tysiące emigrantów, którzy zapewne jak Hartwigowie, myśleli, że niedługo wrócą do Moskwy, a Polska będzie tylko tymczasowym schronieniem. Los nie lubi takich założeń. Jak wiemy z lekcji historii, powrót okazał się niemożliwy. Pozostały pamiątkowe zdjęcia zrobione tuż przed wyjazdem i wspomnienia. Dla Marii z domu Biriukow i Ludwika Hartwiga była to szczególnie tragiczna decyzja. Maria nie mogła sobie poradzić z rozstaniem z rodziną. Tęsknota ją zabiła. Ale też zmiana środowiska. Prowincjonalny Lublin to jednak nie Moskwa. Julia, najmłodsza z pięciorga dzieci państwa Hartwigów będzie wspominać:

"Matka była osobą dla mnie wzorową w pewnym sensie. To znaczy osobą pełną wewnętrznej powagi. Nigdy nie słyszałam, żeby podniosła głos, nigdy na nas nie krzyczała, ale po prostu swoim autorytetem tak oddziaływała, że właściwie wykonywaliśmy zawsze wszystko, o co nas prosiła. Zachowywała się z taką dużą godnością i skromnością. Była osobą bardzo zamknietą".

Maria Hartwig popełni samobójstwo, a Julia już jako uznana poetka, w XXI wieku, opublikuje wiersz "Przywoływanie", który dzisiaj proponuję do wspólnej lektury.

"Wyrwana prosto z gniazda starowierców,
z rodziny znanej mi tylko ze zdjęcia,
gdzie widać ich wszystkich siedzących za stołem w ogrodzie,
jak u Czechowa.

To moi wujowie i ciotki, a ten ponury starzec z siwą brodą
to mój dziadek.
Nie znam nawet ich imion, odróżniam tylko Kolę
którego matka kochała najbardziej
i do którego podobny jest jeden z moich braci.

Musiała żyć w niej pamięć o nieznanych przodkach,
o tych nieokiełznanych w głuchym fanatyzmie chłopach,
którzy kryli się w głębi najciemniejszych borów,
przed prześladowaniami wiary,
silniejszej niż ukazy cara i potężne prawosławie.
Ten upór, ta siła musiały tkwić w najtajniejszej głębi jej serca,
szarpanego nieustanną trwogą o los porzuconej rodziny.

Pewno lepsza była ta Polska od rewolucji, przed którą uciekła
z małymi dziećmi, za mężem Polakiem.
Polski obyczaj i polska mowa wypełniały jej dni codzienne i świąteczne,
noce mijały w szarpiącym ogołoceniu duszy.

W cerkwi gdzie bywała każdej Wielkanocy,
odnajdywała swój język.
Potężne jak organy, głębokie basy
w obłokach kadzidła
rozbrzmiewały w niekończących się błogosławieństwach i błaganiach.

Znak krzyża od prawego do lewego ramienia
radość odnalezionej wspólnoty po wyjściu ze świątyni,
w rzeźwym podmuchu wiosny pocałunki, uściski
i niesione z ust do ust Kristos Woskries! Chrystus zmartwychwstał!

Mała, zaledwie od ziemi odrosła, przyprowadzana za rękę,
tam poznawałam pierwszy smak oddalenia od tego co najbliższe
i drżeć zaczęłam by jej nie utracić.

Ale stało się że odeszła.
Hardość doprowadziła tę duszę do upadku nadziei tak głębokiego,
że postanowiła opuścić nas na zawsze.
Od takich postanowień nie ma już odwrotu.

Kiedy znaleźliśmy ją leżącą na dziedzińcu tamtego ranka,
wyglądała jakby po prostu idąc potknęła się i upadła.
O, mamo, jak to się stać mogło?
Z nas wszystkich ty jedna powinnaś była umieć latać".

Skomentuj posta

Proszę odpowiedzieć na pytanie: Co leży na zakręcie w pewnej powieści dla dziewcząt?