Znak, Marek Łuszczyna
Marek Łuszczyna, "Mała zbrodnia"
Bez owijania w bawełnę - reportaż Marka Łuszczyny, ”Polskie obozy koncentracyjne” to chyba największe moje rozczarowanie w ostatnich miesiącach. Bardzo “hajpowane”, nominowane do nagrody za “reportaż literacki” (podkreślmy - literacki) dzieło to prosta, pozbawiona napięcia i literackości opowieść, w której ważny i ciekawy temat gubi się i zamiast zostawić czytelnika z otwarta gębą, zostawia go zirytowanego powierzchownością i nieudolnościami literackimi, z ktorymi Łuszczyna sobie kompletnie nie poradził.
Temat polski obozów pracy, które nasi rodacy zakładali na miejscu nazistowskich obozów koncentracyjnych tuż po ich wyzwoleniu, to zdawałoby się samograj. Nic tylko pozbierać dane, poszukać bohaterów, dodać otoczkę historyczną, świadków i jazda z tematem, zwłaszcza że mamy 2018 rok i nic nas już w naszej historii nie dziwi. Łuszczyna jest w tym wszystkim wyjątkowo nieporadny i próbuje prowadzić dwa wątki - współczesny (problemy z dostrzeżeniem obozów przez polityków i badaczy) i historyczny (losy oprawców i więźniów) naprzemiennie. Kończy się to kakofonią, nieumiejętnością stopniowania napięcia i wieloma niejasnościami. Zabrakło zwyczajnie odpowiedzi na pytanie - co autor chce nam powiedzieć? Czy przedstawić oprawców i pokazać, że niektórzy dożyli starości? Czy jednak opowiedzieć historię świadków? O traumie mieszkańców wsi i miasteczek, w których zlokalizowane były obozy, jest tu niewiele i ślizga się Łuszczyna strasznie, jakby bał się pochodzić i rozpytywać. Świadkowie wydarzeń są w tej książce, ale ponownie - zdaje się, że są dla autora mało ciekawi, że jednak najwięcej uwagi poświęca się sprawcom i systemowi politycznemu, który doprowadził do powstania obozów i przez wiele lat tuszował skandale z nimi związane. Przeskakuje Łuszczyna z niemieckiej arystokracji do kopalni, z salonów władzy do biur Ośrodka Karta, nie decydując się na zorientowanie historii wokół czegoś charakterystycznego, specyficznego, ciekawego. Udowadnianie tezy, że Polacy nie znają tej historii nie musi być aż tak rozbudowane, bo to wszyscy wiemy poprzez własną niewiedzę.
Gdyby Łuszczyna zdecydował się na jeden obóz, kilku bohaterów i horyzontalną pracę nad tematem, może w efekcie dostalibyśmy coś porywającego. Choć wątpię, bo od strony literackiej najciekawsze jest rozpoczęcie i zakończenie tej książki, w środku nie odchodzimy daleko od stylistyki artykułu prasowego z dodatku historycznego “Polityki”. To jest dobry pomysł na artykuł, nie na książkę. Jest też autor bardzo niekonsekwentny w wybranej metodzie narracji - chwilami idzie w mikrohistorie, ten styl reportażu, który znamy od Krall, Szejnert, w którym śledzimy bohatera jak w powieści kryminalnej, stosując montaż i zbliżając lub oddalając się od niego; czasem Łuszczyna zapomina o tym i idzie w biografistykę, by przejść do publicystyki.
Marcin Zaremba napisał na okładce “Polskich obozów…”, że w książce “razem z Markiem Łuszczyną słuchamy wstrząsających zeznań ofiar”. Cała reszta już nie wstrząsa, nie porywa, nie ciekawi, w czasach gdy czytamy reportaże, które są śledztwem przykuwającym do fotela, od którego ciężko się oderwać, reportaż Łuszczyny jako coś “literackiego” jest co najmniej przeciętny. Za to ma świetną okładkę (Wojtek Kwiecień-Janikowski, brawo!) i został świetnie wydany (Znak). A, że był w finale Nagrody im. Kapuścińskiego? Ciężko wyrokować, ale myślę, że wyrządzi to tej książce więcej złego, bo nasze oczekiwania się wtedy radykalnie zwiększają, a tu zonk.
Ryszard
03.06.2018 08:57
"Temat polski obozów pracy, które nasi rodacy zakładali na miejscu nazistowskich obozów koncentracyjnych tuż po ich wyzwoleniu". Po wyzwoleniu nikt nie mówił o żadnych nazistowskich obozach czy nazistach. Mówiono, że obozy były niemieckie albo hitlerowskie. Ci którzy używają określeń nazizm, nazistowskie , naziści wspierają politykę historyczną Niemiec pełniąc rolę użytecznych idiotów, nieuków albo ktoś im za to płaci.