Znak, Patrycja Pustkowiak

Patrycja Pustkowiak, "Maszkaron"

Patrycja Pustkowiak napisała książkę tak samo mądrą, śmieszną i błyskotliwą, jak przegadaną, słowotoczną i pozbawioną wciągającej fabuły. Żywię do niej trochę ciepłych uczuć, bo zgadzam się w wielu miejscach ideologicznie z Autorką, ale jako literatura nie jest to najbardziej udana próba. Może tl;dr, ale zachęcam, bo jestem wyjątkowo ciekaw waszych opinii.

Główna bohaterka “Maszkarona” jest niesamowicie brzydka, co nawet nie utrudnia jej kontaktów międzyludzkich, to je praktycznie uniemożliwia, no chyba że za takie można uważać bycie uważaną za dziwactwo wszędzie, gdzie się pojawia. U Masłowskiej w “Między nami dobrze jest” znajdziecie bohaterkę, która zgadza się z tym, że nie powinna ludziom się przed oczami pojawiać, bo ci mają lepsze powody do rzygania. U Pustkowiak spotykamy się z kobietą, która nie zaznała cielesnych przyjemności, a jej jedyni potencjalni przyjaciele to dziwaki ocierający się o perwersję. I pornole. Przegryzane fistaszkami. Nasza bohaterka jest jednocześnie niezwykle inteligentna, użala się nad sobą z błyskotliwą brutalnością i podejmuje walkę o “wyjście do ludzi”, znalezienie “swojego tłumu”. Rozumiem, że kobiety poddawane nieustannej ocenie przez mężczyzn, media, reklamę, mogą się łatwo zidentyfikować z bohaterką, która po prostu została skazana na to, że jedynie w Halloween ludzie się do niej uśmiechają, tak przebrnięcie przez wiele długich stron do momentu zasadniczej akcji nie należy do najłatwiejszych. To jest niezwykle zabawne, chwilami wyłem na głos i z chęcią bym poczytał fragmenty komuś na głos, ale dotarcie do tych pereł przy potoku słów, który wylewa na czytelnika Patrycja Pustkowiak, nie należało do łatwych.

Troche warto przecierpieć. Oto pod koniec książki pojawia się ona - Alicja, ucieleśnienie nowoczesnej lewicy polskiej, czerpiąca z Lacana i Deleuze’a, czytająca Hillmana i stosująca się do jego porad, zorientowana na bycie idealnie lewicowo poprawną, wyrazistą, pewną swojego zdania, sukcesu, postawy, moralnie zawsze słuszna i uczesana. Kobieta-robot, wykładowczyni, która przebojem wdarła się na parnas intelektualny i tam roztacza swoje wdzięki intelektualne oczywiście. Dwie sceny - wykład Alicji i jej panel dyskusyjny z “transformacyjnymi” dziadami to chyba najmocniejsza do tej pory w naszej literaturze krytyka lewicowych intelektualistów, którzy to byli głupi, ale teraz są mądrzy i się mądrością swą chętnie dzielą. Alicja prowadzi “kurs filozofii życia i jego sensu’, który stał się dla bohaterki “najdonioślejszą rozrywką w życiu, pozbawionym zarówno rozrywek, jak i filozofii, a przede wszystkim sensu”.

Celna i trafna krytyka ludzi, którzy wciąż podcierają sobie tyłki faktem przeżycia stanu wojennego lub etosem Okrągłego Stołu, snobów, którzy Hillmana mają w małym palcu, chętnie pogadają o Haydenie Whiciem czy innym Benjaminie skrzyżowanym z Agambenem. Pustkowiak trafnie diagnozuje sytuację wielu ludzi, którzy (jak ja) na kolejne wspomnienie stanu wojennego w dyskusjach o 2018 roku, mają ochotę wyjść z sali. Pisze:

“Ani ten, który szedł ulicą teraz, skandujący przeciwko obecnej władzy, która jakoby nie była ich, maszerujących, reprezentacją ani ten drugi z naprzeciwka, który był za nią. Nienawidziłam obu. Bardziej od lewicy nienawidziłam tylko prawicy. Nie byłam przedmiotem stanowienia żadnej z władz. Zbierałam chrust za jednej i za drugiej opcji, nie łapałam się na żaden program, nie byłam ani rybą, ani wędką, ani jeziorem, ani stołem; byłam zawsze wyłączne przegraną”.

Ten jakże aktualnie modny trend “porażkowy” w wydaniu Pustkowiak nabiera intelektualnych walorów. Czas na kawałek z najbardziej udanej sceny - dyskusji z “transformacyjnymi dziadami”:

“Nim cała święta trójca zasiadła na swych miejscach, została okrążona przez stado uniżonych, wśród nich Alicję, których przeznaczeniem było odsunąć krzesło, przejąć płaszcz, powtarzać rytualne formułki: „pani profesor”, „panie profesorze”, „jakże niezmiernie”, „wszakże bynajmniej” przejętym tonem, jak gdyby przemawiali do bóstw, choć przecież bóstwa były tym, czego nienawidzili, racjonalni ateiści, którzy „nie odnajdują się w monoteistycznej opowieści”, „nie mają łaski wiary” czy co tam jeszcze powtarzali z tym protekcjonalnym uśmieszkiem na twarzy.

Patrzyłam na nich, zajmujących przeznaczone im miejsca. Zajmowali je z satysfakcją płynącą z tego, iż są to miejsca właśnie im przeznaczone, że znajdują się na podwyższeniu, z satysfakcją płynącą z tego, że są to miejsca najlepiej oświetlone, a światło wymierzone jest dokładnie w ich kierunku, jeden reflektor na jedną ludzką twarz zastygłą w wyrazie wyższości; czy była to twarz dyktatora, tyrana z dalekich, upadłych już kolonii, czy była to twarz prezesa, premiera czy prezydenta, papieża czy lidera wszystkich liderów, czy była to ich twarz, była to ta sama twarz.”

Jest to powieść z kluczem i nie jest większą tajemnicą, że sportretowane osoby mają swoje realne odpowiedniki. To oczywiście perwersja środowiskowa, która będzie dla książki raczej zabójcza, choć oczywiście może jej przysporzyć trochę zwolenników i zwolenniczek. Można powiedzieć, że to niezbyt eleganckie zachowanie autorki, ale ja ją rozumiem, nie jestem już w stanie chodzić na kolejne spotkanie ze świętymi starcami, ojcami naszej transformacji, którzy pitolą o świecie jakbyśmy dalej żyli tym, że ktoś nie internował Kaczyńskiego.

Taka sytuacja. Manifestacja antyrządowa. Są nas tłumy. Koło pałacu prezydenckiego stoję z P., nawróconym ekonomistą. P., krótka charakterystyka. Typ ptasi, dużo wiedzący, choć leksykonowo. Sporo postów (mało lajków) o zomo, dyktaturze i strasznym mieszkańcu Żoliborza. Miły. Stoimy zatem w tłumku i żartujemy, przynajmniej ja się staram, bo tłumy to nie moje naturalne środowisko i raczej mam odruch ucieczkowy. Hahaha, “stoimy tam gdzie stało ZOMO” strzelam politycznym żarcikiem niskiej jakości, ale wysokiej użyteczności społecznej. P. patrzy na mnie jak na postrzelonego (znam ten wzrok, jego wyłapywanie mam wyćwiczone od podstawówki) i z papieską powagą ogłasza: “Nie, ZOMO stało tam”. Tu wskazuje Zamek Królewski. Tyle z żartów z transformacyjnymi dziadami. Nigdy więcej, milknę i czekam aż przejdą ze swoją solidarnością, papieżem-Polakiem, etosem, giedroyciem i czasami, gdy Adam Michnik pisał ważne książki. Pustkowiak pokazuje, jak puste są te hasła i jak niedostosowane do współczesności są te idee. Oto wykład człowieka-owcy:

“Społeczne nierówności – dorzucił jeszcze owca tonem sugerującym pojednanie i gdy myślałam, że już skończył, nieco się rozkręcił: – Podatki, te podatki, to nie jest wszystko takie sprawiedliwe. Jeden ma wyższe, drugi ma niższe, byłbym za progresją. Recesją… Secesją… Nieważne, byłem internowany. Komuna, stan wojenny, mróz taki, że w nos szczypało, przyszły do domu i wyciągnęły za fraki, te ubowce! – warknął jak gdyby, lecz w tym warknięciu nie było do końca złości, w tym była duma, satysfakcja. – Pałką mnie okładali jak psa na smalec, tu, o tu, mam bliznę.”

Gdyby tylko nie trzeba było tak długo płynąć wśród słowotoku autorki do tych fragmentów… Albo gdyby książkę podzielić na opowiadania… Bardzo kibicuję Pustkowiak, bo choć ma ona świetny zasób słów i niestety jakąś nieprzepartą ochotę użycia go w całości w jednej książce, to jest pisarką, na którą trzeba uważać. Możecie to zdanie interpretować dowolnie.

Jednocześnie uważam, że to nie są lata trzydzieste i Pustkowiak nie wyszedł nowy “Wspólny pokój”, bo to jest taki zestaw skeczów i sytuacyjek, trafnie pomyślanych, ale jednak pozbawionych tego, co w powieści najważniejsze - głębszej charakterystyki postaci. Pustkowiak nie zadaje pytań, ma na wszystko odpowiedź i walcząc z transformacyjnymi dziadami pokazuje, że świat - przynajmniej w “Maszkaronie” traktuje dość płytko, hasłowo i bez szerszej refleksji. Ma do tego prawo, bo to nie jest praca z socjologii, ale jednak brakuje próby zrozumienia rzeczywistości. No i na sam już koniec - a może by tak autorka ujawniła tak oczywiste przecież nawiązania do takich osób jak Stawiszyński, Bartoś czy Bielik Robson i przestalibyśmy się bawić w udawanie, że nie wiemy o czym jest - w jakiejś mierze - ta książka? Bo mam takie poczucie, że ktoś chciał się tu ostro wyżyć, a przy okazji napisał książkę - zaskakująco momentami udaną.

Ps. Pustkowiak świetnie opisuje masturbację, co mnie cieszy, bo będę brał udział w spotkaniu o seksie w literaturze polskiej i zamierzam skupić się na tym, chyba najczęściej występującym, seksie.

Skomentuj posta

Proszę odpowiedzieć na pytanie: Wakacyjne morze Zofii Posmysz