Czytelnik, Andrzej Łuczeńczyk
Andrzej Łuczeńczyk, "Przez puste ulice"
Już dawno nie byłem tak podjarany na czytanie jednego autora. O Łuczeńczyku pierwszy raz przeczytałem w tekście Marcina Sendeckiego, “10 genialnych pisarzy, których nie znasz” zamieszczonym w “Książkach. Magazynie do czytania”. Był to jedyny Polak w zestawieniu i jedyny autor mi całkowicie nieznany. Wybrałem się zatem na drobne zakupy antykwaryczne. Upolowałem trzy tytuły i zaczynam relację, bo to faktycznie pisarz wart bycia poznanym. “Przez puste ulice. Opowiadania” ukazały się w Czytelniku w kiepskim momencie, w 1982 roku. Doskonały moment na głośne debiuty... Dodatkowo był to dość późny debiut, bo autor miał wtedy trzydzieści siedem lat, choć sporo z opowiadań zamieszczonych w tomie pochodzi z lat 70, to na zbiorczą edycję trzeba było trochę poczekać. Żółta okładka niepozornej książeczki ma ten specyficzny urok dawnych okładek, gdzie nie trzeba było się wdzięczyć do widza traktując czytelnika jak i siebie jak idiotę. Jak dowiadujemy się z wikipedii, Łuczeńczyk należał do Korespondencyjnego Klubu Młodych Pisarzy. I to jest temat! Organizowane przez Związek Młodzieży Wiejskiej kluby były wylęgarnią grafomanii, choć zdarzały się perełki. Nie ma tu miejsca ale przejrzałem sobie "Almanach literacki Korespondencyjnego Klubu Młodych Pisarzy przy Związku Młodzieży Wiejskiej" (redakcja Roch Sulima!) i to jest pożywka na wiele zjadliwych uwag wobec młodych (w założeniu) twórców. Wracajmy do Łuczeńczyka.
“Przez puste ulice” to jedenaście nierównych opowiadań napisanych mocnym, mięsistym językiem, który jednocześnie potrafi być bardzo zdyscyplinowany. Łuczeńczyk sytuuje opowiadania w środowisku robotniczym, wśród mieszkańców małych miasteczek, Polski zdecydowanie B i robi to niezwykle udanie - realistyczne portrety wyszły mu świetnie, zwłaszcza w krótszych, wręcz miniaturowych formach. Na szczególną uwagę zwracają: “Pierwsza zmiana”, z której fragment o wizycie poety w zakładzie pracy tutja cytowaliśmy, “Chrzest” dziejący się w więzieniu, w którym to osadzeni czekają na… nowego cwela. Cóż… to dość ostra ale jakoś chyba wiarygodna wizja stosunków w zakładzie karnym. Targi o cwela opisane są nie bez złośliwości wobec prostactwa takiego procederu. “Taryfa będzie stała, powiedzmy - pięćdziesiąt papierosów. Inkasujamy ma się rozumieć, przed dupieniem”. Cwela zaś “będziemy (...) puszczać najwyżej… pięć razy w tygodniu. Nie możemy zupełnie pozbawić go spacerów. I za każdy taki kwadransik dostawać będzie… dziesięć papierosów”. Łaskawcy.
Ciekawą manierą Łuczeńczyka jest pozostawianie opowiadań otwartymi - zawieszając akcję w dość niespodziewanych momentach nie ułatwia czytelnikom życia ale daje do myślenia. Świetnie wyszło mu opowiadania “Piłkarze” o chłopaku, który chce być zaakceptowany przez grupę podwórkowych rozrabiaków. Łuczeńczyk nie pieprzy się w psychologiczne niuanse a - dziś byśmy powiedzieli - bezkompromisowo rozprawia się z tematem. Brutalna jest trochę ta literatura, dzięki temu taka dobra. Świetne są też dwie miniatury - “Łyżka” (o człowieku oskrażonym o kradzież łyżki na stołówce) i “Pociągi powrotne” (o żołnierzu wracającym z wojny), chyba ostatnio u Różewicza czytałem tak dobre opowiadania nie przekraczające dwóch stron.
Gorzej szło Łuczeńczykowi z dłuższymi formami, otwierające książeczkę opowiadanie "Ciemna woda" jest dość męczące podobnie jak zamykające ją “Przez puste ulice”.
Świetne opisy erotyki, skupienie na konkrecie, spore umiejętności językowe, zaskakująca poprawność techniczna i to w debiutanckim tomie opowiadań. Pozostaję zaskoczonym.
Skomentuj posta