Czarne, Hanna Krall, Sylwia Chutnik, Magdalena Kicińska, Monika Sznajderman, Beata Chomątowska, Karolina Sulej, Patrycja Dołowy, Karolina Przewrocka-Aderet, Agnieszka Witkowska-Krych

"Przecież ich nie zostawię. O żydowskich opiekunkach w czasie wojny"

“Przecież ich nie zostawię. O żydowskich opiekunkach w czasie wojny” to książka wyjątkowa już z tej przyczyny, że zbiory reportaży dostajemy rzadko i są one ciekawą lekturą choćby ze względu na możliwość przyjrzenia się strategiom narracji wybranym przez poszczególne autorki. Bo, że temat ważny i publikacja mocno pionierska, to chyba nikomu tłumaczyć nie trzeba.

Magdalena Kicińska pisze o opiekunkach z lubelskiego sierocińca Centosu i robi to w klasycznym stylu reportażu prasowego uwzględniającego zarówno wydarzenia historyczne, wypowiedzi świadków jak i aktualne losy pamięci o zagładzie lubelskich Żydów. Beata Chomątowska wybrała postać Felicji Czerniaków i odtworzyła jej biografię, nie mogę się oprzeć wrażeniu, że odrobinę sztampowo, ale może to kwestia tego, że zaraz za tym tekstem są “Ćwiczenia z normalności” Sylwii Chutnik. I to się czyta! No laska wymiata i tyle. Jak ta napisała o Lubie Bielickiej z bogobojnej wileńskiej rodziny, to ja bym chciał, żeby wszyscy tak mi o historii pisali. No, rządzisz Chutnik. Oczywiście było jej łatwiej, bo kontekst warszawskiego getta jest bardziej znany i nie musiała, jak Patrycja Dołowy skupiać tyle uwagi na tworzeniu tła. Inna sprawa, że Dołowy mając w rękach niesamowity dokument - gazetę tworzoną przez dzieci, wychowawców i wychowawczynie Zielonego Domu przy Marysińskiej 102 i równie pasjonującą historię prywatną, jakby gubi te atuty i nie w pełni je wykorzystuje. Chciałoby się napisać jak najwięcej, zidentyfikować na zdjęciach (jeśli cudem się znalazły), opisać, zrekonstruować, zadać pytania, porozmawiać ze świadkami, przeczytać wspomnienia. A tu miejsca za mało. To chyba jedyny mankament tego zbioru. Karolina Przewrocka-Aderet przywraca nam Annę Reginę Feuerstein i losy krakowskiego sierocińca dla dzieci, Karolina Sulej odtwarza portret Zofii Zamenhof, a Agnieszka Witkowska-Krych pisze o Annie Braude-Heller, pierwszej i jedynej dyrektorce Szpitala Dziecięcego imienia Bersohnów i Baumanów. I to jest portret kobiety naprawdę niezłomnej, wybitnej i o wstrząsającej wręcz sile. Monika Sznajderman przypomina o znaczeniu kolonii dla żydowskich dzieci, na których mogły spokojnie się najeść, wypocząć, wybiegać i nauczyć, że mają prawo do głosu. Wychowawczynie z wzorowego sanatorium Medema. Trzy, bo “trzy bohaterki to maksimum, które mit może znieść”. To największe ryzyko tego tomu i najważniejsze osiągnięcie tego tomu - że uniemożliwia stworzenie mitu jednej postaci, nie pozwala na jeden pomnik. Ten mit będzie zbiorowy i choć może mniej wyrazisty, niż było to w przypadku książki Kicińskiej o Stefanii Wilczyńskiej, to może jakoś uczciwszy? Potrzebujemy tak samo mitów jak i bohaterów, bohaterek. Ale potrzebujemy też zadać sobie pytanie o koszt tego bohaterstwa, o to jak się tworzą bohaterki i dlaczego trzeba było tylu lat, byśmy o nich czytali.

Kobiety piszą o kobietach, upominają się o pamięć o nich, ale też zadają ważne pytanie - dlaczego to w większości kobiety zostały skazane na rolę ostatnich pocieszycielek, dlaczego musiały, dlaczego wybrały taki los? Kobiety gdy piszą o kobietach to widzą więcej. Widzą coś, co jest poza oficjalną biografią, wiedzą, jak trudno dzisiaj, a co dopiero w tamtej epoce, być bohaterką. Być kobietą. Tom kończy esej Hanny Krall, która powołując się na Ryszarda Stanisławskiego, przypomina, że trzeba zjechać z autostrady historii, do której jesteśmy przyzwyczajeni, trzeba stawiać pytania o to czy na pewno zło jest banalne, a może dobro też jest?

Skomentuj posta

Proszę odpowiedzieć na pytanie: Jak miała na nazwisko Oleńka z "Potopu"?