Wydawnictwo Literackie, Anna Arno

Anna Arno, "Ten kraj"

Do książki zatytułowanej „Ten kraj” podchodzę nieufnie. Opisywaniem, objaśnianiem, tłumaczenie, komentowaniem tego kraju zajmujemy się zbiorowo i indywidualnie, przy wigilii, na szabasowej kolacji, na placach Zbawiciela i Wolności. Każdy z tych opisów „tego kraju” jest w jakiś sposób trafiony, powstaje zatem pytanie, co Anna Arno ma ciekawego, a może nowego do powiedzenia o „tym kraju”. Okazuje się, że książka napisana pięknym, erudycyjnym i poetyckim językiem, w atrakcyjnej formie krótkich esejów niewiele nowego mówi o Polsce, sporo o wrażliwości Autorki, ale poza ładną, trochę krotochwilną ilustracją nie mówi nic ciekawego.

I w tym momencie wylałem kawę. Coś chyba chce mi przypomnieć, że przecież podobała mi się ta książka, cytowałem fragmenty, czytałem je znajomym na głos i wam na Kurzojadach, że z jakiegoś powodu z przyjemnością podczytywałem każdego wieczoru kilka rozdziałów, że była wytchnieniem po lekturach opasłych tomiszcz, na które się połakomiłem w ostatnim czasie. Decydujący jest chyba język jak z Iwaszkiewicza, chwilami modernistyczny, uroczy, jakby niewspółczesny. U Arno lądujemy w pięknym krajobrazie, renesansowych podcieniach, pod maryjną kapliczką. Pisze o nich Arno z ciepłem i radością, a ironia jeśli się pojawia, nie jest cierpka, a zabawna, żartobliwa. Nie ma tu zgrywy jak u Szczerka, nie ma reporterskiej brutalności. Jest trochę nostalgii - jesteśmy trzydziestolatkami, którzy szybko dostrzegli, że już są vintage. Jest rytm opowieści, dość ciekawe tematy i jeśli szukacie książki, z którą będzie wam dobrze, to myślę, że „Ten kraj” to idealna dla was lektura. 

Opisy Arno nie biorą się z próżni – próba sportretowania Polski przez krajobraz i jego drobiazgi to nie jest pomysł nowy i szczególnie odkrywczy. Poprzez obrazy oglądane w galeriach, powidoki sytuacji, zasłyszenia, przedmioty z dzieciństwa, artefakty „tej ziemi” Arno opowiada swoja historię tego, jak polubiła ten kraj i zdaje się mówić – pokochajcie samych siebie, swoją krainę, swój ląd. I ja bym chwilami chciał się zanurzyć w tej pozytywnej wizji, ale wiem, że wciąż jest aktualna fraza tak lubianego przez Arno Miłosza, „Tu jest nędza. Tu jest krzyk głodnych mas / Tu jest rozpacz co ściska gardło”. I choć jakoś wzrusza mnie ta opowieść, nawet czerpię przyjemność z autobiograficznych opowiadań o problemach „pierwszego świata”, ale wiem, że to rozrywka nic nowego nie przynosząca, poza powidokami. I wspomnieniami. I z tą dychotomiczną w swej naturze oceną tej książki was pozostawię.
 

Skomentuj posta

Proszę odpowiedzieć na pytanie: Jak ma na imię ojciec Izabeli Łęckiej?