Agora, Hubert Kowalski, Marcin Jamkowski

Marcin Jamkowski, Hubert Kowalski, "Uratowane z potopu"

“Uratowane z potopu” Marcina Jamkowskiego i Huberta Kowalskiego rozpoczyna propozycja od wydawcy: “obejrzyj film, zanim przeczytasz książkę”. Nie jestem fanem takich książek, bo jednak dzieło powinno się bronić niezależnie od wizualnego rozszerzenia, chyba że mówimy o albumie ze zdjęciami filmowymi. Dlatego filmu nie obejrzałem (drugim powodem jest fakt nieposiadania napędu CD), ale książkę uważnie przeczytałem. “Uratowane z potopu” to historia odkrycia i wydobycia z dna Wisły łupów, które Szwedzi próbowali wywieźć z Warszawy. Co jest odrobinę szokujące, nie mówimy tutaj o wywożeniu zbroi, obrazów czy rzeźb, a całych arkadach i fragmentach architektury. Mieli ci Szwedzi apetyty nienasycone. 

Spodziewałem się dramatycznej opowieści o odkrywaniu skarbów, które zatopiły się Szwedom uchodzącym z Warszawy, a dostałem dość obszerną (całkiem sprawnie napisaną, nie przeczę) historię wojen polsko-szwedzkich, gdzie główne pytanie brzmi: jak to się stało, że tyle “poloniców” znajduje się w szwedzkich muzeach czy zamkach. Towarzyszymy krok po kroku Hubertowi Kowalskiemu, który trafia na ślad wiślanego skarbu i zaczyna go tropić w archiwach, a później w realu. I tu się zaczynają kłopoty z opowieścią (jak i z narratorami, którzy się w książce wymieniają). Zbyt dużo tu osobistego zaangażowania autorów, wielokrotnego podkreślania trudu śledzenia dokumentów, szczegółowych opisów sposobu korzystania z archiwaliów, takiej klasycznej dla niezbyt wytrawnych reporterów opowieści z zakresu “poszedłem do archiwum i się okazało, że wydają za jednym podejściem tylko trzy teczki”. To co jest fascynujące (albo zaskakujące) dla nas jako badaczy, niekoniecznie zainteresuje czytelników i czytanie o chwale autorów może momentami drażnić. Ale najbardziej drażniło mnie podczas lektury coś innego - otóż Jamkowski i Kowalski opisując kolejne miesiące spędzane nad Wisłą w poszukiwaniu zatopionych skarbów praktycznie nie wspominają o tym skąd mieli na to kasę. A to dość istotne pytanie, bo w pewnym momencie w ich działania angażuje się policja, straż miejska i inni woprowcy, a do tego grupa samych poszukiwaczy to kilka osób, które przez wiele miesięcy przeczesują dno Vistuli. Pytania o ekonomiczne podstawy i tło tych wydarzeń zdaje się być oczywiste. Jestem w stanie zrozumieć, że ktoś nagle postanawia szukać marmurów nad Wisłą, ale mój mózg zawsze stawia pytanie - “kto za to płaci”? Bez niego jesteśmy w naprawdę odrealnionej bajce o dzielnych odkrywcach.

Podobnie warto postawić pytanie o osobiste koszty tych wypraw, na które praktycznie nie znajdujemy w książce odpowiedzi. Jakkolwiek interesujące i czasem wciągające opowieści tracą głębię, gdy są wypreparowane z osobistego doświadczenia badaczy i tworzy się folder dla turystów - było trudno, ale zwyciężyliśmy. Jakim kosztem? Czy nasi wodni herosi mają rodziny? Jak to jest codziennie siedzieć nad rzeką i mieć nadzieję, że się w końcu wyłowi jakiś marmur? Momentami autorzy wspominają o zwątpieniu, ale są to marginesy tej opowieści. 

Jest coś fascynującego w wydobywaniu z podwodnego mułu armat, marmurów, posadzek i łodzi, opowieść o ludziach, którzy pokonują dziesiątki przeciwności i walczą o ocalenie naszego dziedzictwa kulturalnego jest momentami wciągająca i na pewno poszerza naszą wiedzę historyczną, jak i w jakimś stopniu kształtuje lokalną tożsamość, ale wypreparowanie z niej osobistego doświadczenia i zbyt laurkowy charakter tej publikacji sprawiają, że traktuję ją ze sporym dystansem. 

Za to jeśli chcecie przeczytać naprawdę wciągającą opowieść o badaczkach, które trafiły na fascynujące odkrycie, to polecam wam książkę Katarzyny J. Kowalskiej, “Polski El Greco. Ekstaza św. Franciszka. Niezwykła historia odkrycia i ocalenia obrazu”, bo jest to historia faktycznie niezwykła, ale też doskonale napisana przez Kowalską, która umiejętnie przeprowadza czytelnika przez meandry historycznosztuczne jak i przykrej i trudnej rzeczywistości, w której przyszło dokonywać Izabelli Galickiej i Hannie Sygietyńskiej niezwykłych odkryć.
 

Skomentuj posta

Proszę odpowiedzieć na pytanie: Jaki był różaniec u Rolleczek?