Wilk & Król Oficyna Wydawnicza, Jarosław Iwaszkiewicz, Jerzy Błeszyński
Jarosław Iwaszkiewicz, Jerzy Błeszyński, "Wszystko jak chcesz"
"Taki cudowny dzień spędziłem w zupełnej samotności. Marysia chciała pieniędzy, Teresa samochodu, gosposia pieniędzy, teściowa przez osoby trzecie pieniędzy, Nata pieniędzy (...), żona pisała na gwałt o pieniądze, dwa listy przyszły z prośbą o pożyczkę i jeden list anonimowy z wymysłami na "sługę Kremla". Na pociechę zdradziłem Cię - może to Ci sprawi małą ulgę? Strasznie tęsknię, bardzo jestem smutny i śmiertelnie samotny."
Można się pogubić w meandrach rozmyślań Jarosława Iwaszkiewicza nad rzeczywistością. Łatwo też pogubić się w świecie, który od kilku lat intensywnie poznajemy dzięki publikowaniu jego zapisków prywatnych. Tym razem otrzymujemy listy Jarosława Iwaszkiewicza do Jerzego Błeszyńskiego. Kim był Błeszyński? Najłatwiej odpowiedzieć, że był to młody facet, pochodzący z okolic Stawiska, w którym zakochuje się sześćdziesięcioletni pisarz, uznawany już za klasyka. Błeszyński miał żonę i kochanki, wiemy też o przynajmniej jednym kochanku męskim (Jotem), chorobie (gruźlica) i dziesiątkach dziwnych sytuacji, w które się pakował. Historię ich relacji znamy już z "Dzienników" Iwaszkiewicza, teraz możemy zagłębić się w nią na długie godziny, do czego już namawiam, bo zakładam, że nie wszyscy przebrną przez kolejne akapity tej recenzji. W kolejnych akapitach bowiem będę chciał zwrócić uwagę na sprawy ważne dla mnie, bo przecież nie będę się ośmieszał i recenzował listów człowieka, który był na liście "do Nobla".
Po pierwsze, lektura "Wszystko jak chcesz" (wyd. Wilk & Król Oficyna Wydawnicza) nasuwa wiele refleksji dotyczących praktyki epistolarnej. Iwaszkiewicz wysyłał tony listów, pisał gigantyczne epistoły do swoich przyjaciół i żony, przy tym tworząc i piastując funkcje oficjalne. To musiała być mordęga. O ile listy do Wiesława Kępińskiego (przybrany syn Iwaszkiewiczów) pełne są prozy codzienności, wydatków, narzekań i prób naprowadzania chłopaka na dobrą drogę, tak - co zaskakuje - w listach do Błeszyńskiego bardzo niewiele miejsca poświęca Iwaszkiewicz pieniądzom i gospodarce. W "Dziennikach" i listach do żony nieustannie narzeka na biedę (to są te fragmenty, które czyta się zgrzytając trochę zębami - przypomnę, że miał autor "Sławy i chwały" własnego kierowcę i pozycję niezwykłą wśród polskich pisarzy), tak w listach do Błeszyńskiego jest mowa przeważnie o uczuciach i samym Jurku. Na trop literackości (beletryzacji) zwraca uwagę we wstępie do edycji listów Anna Król pisząc, że czasem wydawało jej się, że Jurek z listów jest postacią fikcyjną. Z uważnej lektury wynika, że adresat pisał listów mało, czasem krótkie depesze, czasem jego listy w dziwny sposób "nie docierały" do Iwaszkiewicza (ten podejrzewał, że raczej nigdy nie powstały). W drugą stronę - Iwaszkiewicz nie wszystkie listy wysyłał od razu, niekiedy układał z nich swego rodzaju "pakiety", napisał też przynajmniej jeden (osobno numerowany) cykl listów. Jest fragment, gdzie wprost pisze do Jurka, żeby ten listy zachowywał, bo kiedyś będzie mógł je sprzedać. Czyżby stąd zagmatwanie ich późniejszych losów? Zwieńczeniem tej specyficznej praktyki są listy pisane po śmierci Błeszyńskiego, w których Iwaszkiewicz rekonstruuje historią swojego związku z Jurkiem. Dodatkowym tropem jest przenikanie się dzienników z tymi listami - niektóre fragmenty listów trafiały do dziennika, a dziennik - do listów. Szczególnie ten trop pokazuje, że była to korespondencja będąca dla Iwaszkiewicza czymś w rodzaju dziennika duszy. Duszy mającej skłonność do sporych sinusoid emocjonalnych, dodajmy uczciwie.
"Jesteś zwyczajnym, przystojnym chłopcem zepsutym przez setki kobiet i przez dwóch mężczyzn. Ale nie lubię, kiedy się puszysz, jeżysz i robisz "demona", kiedy się stawiasz i zgrywasz, i robisz tego twardego i mrocznego człowieka, a w gruncie rzeczy jesteś słaby i miękki, czuły i delikatny. A wrażliwy, niech Cię choroba weźmie." Iwaszkiewicz był - jakbyśmy to ładnie określili - nieprzytomnie zakochany w Błeszyńskim. W listach przechodzi od oskarżeń i narzekań do uwielbienia i zachwytu, pomiędzy świadomością prostoty tej relacji (jest takie słowo - sponsoring), a oddaniu się fantazji.
"Chce mi się bez końca mówić Tobie - o wszystkim i o niczym, tylko być przy Tobie, wciąż. Nigdy mi się jeszcze nie wydał tak piękny ten pejzaż między Łąckiem a Krukiem, te jeziora, lasy i chaty jakieś zapuszczone a bogate, te domki w brzozowych laskach. Jerzy koniecznie zbudujmy ten domek, zróbmy wszystko, aby zrealizować to marzenie. Tak mało naszych marzeń się urzeczywistnia. (...) Całe Twoje życie trzeba zawsze zestawiać, składać z kawałków, zszywać z gałganków, zbierać ze słówek - dopiero takie zgromadzone powiedzonka i niechcący rzucone słówka zebrane do kupy rekonstruują Twoje życie codzienne. (...) ja widzę Ciebie jak w bajce, jak w legendzie, jako królewicza, jako Cygana, jako lorda, jako "mojego Jurka" (...).”
Trochę wkurzające jest to rozedrganie (wybrałem ładniejszy fragment, są nudniejsze), chwilami wręcz kiczowate i nieznośnie naiwne, przechodzące pomiędzy rejestrami w sposób dość zgrzytliwy. Ale daję mu prawo do tego, bo ta korespondencja - jak i wszystkie do tej pory opublikowane prywatne zapiski Iwaszkiewicza - opowiadają nam niezwykłą historię człowieka, który był rozdarty (takie literackie słowo, ale tu wyjątkowo pasujące) pomiędzy epokami.
Urodzony w czasach, gdy na świecie mówiło się o "urningach" i jeszcze pamiętano dokonania seksuologii połowy XIX wieku, która oznajmiała, że sodomici mają penisy stożkowato zakończone; dorastający w czasach gdy "poluzowano" rygory i w środowisku, które warunkowo dopuszczało homoseksualne romanse (warunek - żona); przeżywający dorosłość w czasach wojny i starzejący się w socjalizmie, w którym funkcjonował na specjalnych prawach. W jego stosunku do Błeszyńskiego mamy do czynienia z mieszanką fantazji (i fantazjowania, całkiem zabawnego chwilami) i werystycznego portretu. Czasem jesteśmy czytelnikami czegoś na kształt "Śmierci w Wenecji", a niekiedy zbliża się autor do prozy - dziś możemy to tak nazwać - emancypacyjnej. Za każdym razem zaskakuje mnie, jak bardzo Iwaszkiewicz był w swoich zapiskach bezpośredni - przy całej świadomości, że większość z tego zostanie opublikowana, wiedząc, że jest śledzony i teczki z raportami na niego zapełniają niejedną półkę oraz że pół kraju plotkuje o jego homoseksualnych romansach - zdaje się jakby prawie w ogóle się tym nie przejmował. Kilka razy pojawiają się uwagi w rodzaju 'baby na wsi plotkują', ale przecież nawet w oficjalną delegację do Danii jedzie z kochankiem i przedstawia to (odrobinę figlarnie, na zasadzie "jaki dobry dowcip zrobiłem") jako coś, czego wszyscy mieli świadomość. Nie wiem, na ile jest to postawa emancypacyjna, a na ile tupet i świadomość tego, że niewiele mu można było zrobić. Iwaszkiewicz niezaprzeczalnie kochał mężczyzn i traktował ich jak materiał dla literatury - w listach do Błeszyńskiego wielokrotnie pojawia się zachwyt faktem, że dzięki ich relacji mógł powstać "Wzlot" [Bobkowski tak ładnie napisał w liście do Giedroycia, że tam jest odkryte “jądro polskiej ciemności”] czy "Tatarak". Jest Błeszyński kochankiem, przyjacielem, synem, fantazją.
"Jesteś lekkoduch, gałgan, awanturnik, okropnik, rozbójnik, blagier, okrutnik,m cynik, borsuk, rozpustnik, obłudnik, świnia, najmilszy, najdroższy, najobrzydliwszy - jedyny na świecie. Jakaż to szkoda, że jest taki, jaki jesteś, czemu nie jesteś mały, brzydki, trochę garbaty, kulawy, ospowaty, z kuprawymi oczami, z krostami na łysinie, ze śmierdzącymi nogami i zawszonym pępkiem - wtedy bym dopiero Ciebie kochał bez żadnych przeszkód." "(...) jesteś dla mnie i synem, i nie synem, i symbolem uciekającego życia, które tak bardzo kocham - i w ogóle wszystkim."
Tragicznie przerwany związek Iwaszkiewicza z Błeszyńskim stał się kanwą wybitnych utworów prozatorskich, ale najwybitniejsze z nich to dzienniki i listy autora "Matki Joanny od Aniołów". Warto je czytać, bo to doskonała ilustracja tego, że wszelkie podziały i klasyfikacje, także te, które dzisiaj tak łatwo uprawiamy (homo-hetero, wierność-zdrada) są konstrukcją, w której nie wszyscy się odnajdują. Iwaszkiewicz, na ile mógł, walczył o to, by żyć tak jak chce - meandrując pomiędzy żoną, dziećmi, kochankami i obowiązkami publicznymi stworzył dla siebie przestrzeń wolności. Nazywamy to literaturą.
Ps. Nie rozumiem dlaczego w ostatnich latach tak często wydaje się listy czy dzienniki bez indeksów. Bez sensu.
Skomentuj posta