Anna Cieplak, Znak

Anna Cieplak, "Bagaż podręczny"

Anna Cieplak padła chyba ofiarą marketingowej potrzeby, by po sukcesie (nominacje do Paszportu Polityki i Nike) jak najszybciej wydawać kolejną książkę. To się zemściło, bo jak się okazuje, pomysł na nową powieść był wyjątkowo prosty, a “Lekki bagaż” jest książką przeciętnie napisaną, którą cechują drętwy język, papierowe postaci, przewidywalna akcja zapętlona wokół niepogłębionych wątków i prostolinijna dydaktyka. Autorce bardzo kibicowałem w poprzednich latach, ale to co przeczytałem w “Lekkim bagażu” jest zwyczajnie przeciętne.

Często się mówi, że jak się nie ma o czym pisać to się pisze o sobie. Oczywiście są mistrzowie i mistrzynie prozy opartej na autobiograficznym doświadczeniu, ale Cieplak do nich nie należy. Lewicowa działaczka społeczna, aktywistka miejska, lokalna animatorka - to zarówno biogram Cieplak zaczerpnięty z witryny Krytyki Politycznej, jak i głównej bohaterki “Lekkiego bagażu”, Wery. Wraz z Olkowym i Baśką tworzą specyficzny trójkąt młodych, ambitnych, którzy mimo szans na wyjazd z rodzinnego Cieszyna, postanowili w nim zostać i wierzą w zmianę społeczną. Fundacja I Kropka pracuje z lokalnymi beneficjentami wyciągając ich z biedy, bezrobocia, przemocowych domów, robi po prostu dobrą robotę. Cieplak postanowiła utkać swoją książkę z użyciem języka “grantozy”, a więc specyficznego surżyku języka polskiego i ngosowego. Jednocześnie założyła, że bohaterowie muszą mieć własne powiedzonka, czy własny język, co w połączeniu wyszło sztucznie, a niekiedy wręcz nielogicznie. Bo na przykład dlaczego na piłkarzyki mówi się ping pong? Bo tak? Niby z tego miała wyniknąć jakaś historia, a urywa się i razi niekonsekwencjami, których jest w “Lekkim bagażu” sporo. Bywają też karkołomne porównania, jak choćby w scenie gdy Olkowy musi poczekać na ławce przed urzędem, a tam “promienie UV dopiero zaczynają rozpuszczać człowieka po zimie. Jak się ich nie wchłonie odpowiednio wcześnie, to można skończyć jak za szybko wrzucony do gorącej wody zamrożony filet”. Czyli nienasłoneczniony człowiek się rozpada, a najlepiej nasłonecznić się wcześniej niż później. Nie da się ukryć, ciekawe obserwacje. Niezależnie od trudno dostrzegalnego sensu tej metafory ważna jest jej nieistotność, niczego nie wprowadza do powieści, nic się dzięki niej o Olkowym czy cieszyńskim rynku nie dowiadujemy. I tak jest niestety często - pewnego rodzaju efekciarstwo, które nic albo bardzo mało wnosi do samej powieści. Spulchniacze? Wracając jeszcze do języka ngosowego wydaje mi się, że Cieplak chcą pokazać, że lokalni działacze są miastu potrzebni i ich działania mimo mikroskali mają spore znaczenie, pokazała jednak też jak mocno oddzieleni są - już choćby w warstwie językowej - “nowi młodzi” od otaczającego ich świata. To niekoniecznie celowe osiągnięcie autorki.

Cieplak co do zasady chce opowiedzieć historię działaczy, których lojalność i wspólnota są wystawione na próbę w wyniku pewnej krzywej akcji (a piszę tak, żeby jednak nie zdradzać za bardzo treści, choć… zaraz i tak to zrobię). Przy tym obudowuje swoich bohaterów biografiami, których nie rozwija, a wiele całkiem ciekawych i smakowitych wątków porzuca po to, by jednak wrócić do linearnej akcji. Szkoda, że autorka nie pogłębia psychologii postaci, bo niestety ale chwilami wydają się one napisane jak fragmenty wniosku grantowego, przewidywalnie i bez większej głębi.

Pojawia się temat dość oczywiste w dzisiejszej prozie polskiej - ktoś musi być molestowany. Tutaj mamy dziadka, który molestował jedną z bohaterek i jej matkę. Tutaj można było opowiedzieć wciągającą historię rodzinną, a Cieplak ślizga się po ogólnikach i oczywistościach. Przy Jelinek czy Muller jest bardzo grzeczną uczennicą. Przy Gretkowskiej też. Sceny, które mogły być zarzewiem wielkiego dramatu zostały napisane tak płasko, jakby bohaterowie tylko relacjonowali, a nie przeżywali. Wydaje się, że autorka próbowała rozpisać plan powieści na kilka stron nie mając pomysłu na pogłębienie psychologii i grę w dramaturgię. Prześlizguje się po temacie na szybko, oczywiście wydarzenie wprowadzają komplikacje i sprawiają, że jest o czym dalej pisać i nie jest nudno, ale całość jest wyraźnie zbanalizowana. No i zamiast wielopokoleniowymi emocjami zajmujemy się zapewne ważnymi dla lokalnej społeczności sprawami, ale które niekoniecznie są interesujące w literaturze, albo przynajmniej zostały opisane tak, że powstała z tego marna literatura. Lokalna polityka, skorumpowane, zależne od władzy i sponsorów media, czający się tuż za granica Czesi i typowe problemy pogranicza - wszystko to wrzucono do jednego kotła, ale łączenie składników często się nie udaje i wydaje się być to tekst posklejany z potrzeby opowiedzenia o tych tematach, niekoniecznie sprawnie je ze sobą mieszając.

Praca w organizacji pozarządowej w małym mieście jest wdzięcznym tematem na reportaż, artykuł, może opowiadanie. Z pewnością dałoby się napisać dobrą powieść wciągając w to choćby większą ilość bohaterów - dlaczego u Cieplak prawie w ogóle nie wychodzimy poza krąg przyjacielski? Zdaje się jakby fundacja, a miasto to były dwa oddzielne byty. Autorka nadmiernie akcentuje indywidualność swoich bohaterów i podkreśla ich poświęcenie, zapominając o rozbudowaniu kolejnych planów. Cieplak tworzy literacki ersatz, w którym zamiast pełnokrwistych postaci dostajemy papierowe ludziki, poruszające się w rytm naprawdę nudnej opowieści. Nic tu nie ma - ani języka, ani akcji, ani bohaterów. Jest ciekawy pomysł na powieść, są aktualnie istotne wątki wtłoczone w nadmiernie publicystyczną otoczkę ideologiczną, słuszne słuszności, kilka lokalnych nawiązań (Filipowicz, ale po co przypis do niego?), ale nie ma opowieści, a tam gdzie można by się jej spodziewać, autorka zdaje się tego nie dostrzegać. To się już w polskiej powieści robi zwyczajnie nudne - powieści zdaja się ilustrować ważkie problemy społeczne (wykluczenie w szkole, depresja poporodowa, przemoc domowa, dramat małych miasteczek) w nachalny sposób wkładając mikrowykłady o kapitale społecznym czy przeciwdziałaniu przemocy. To oczywiście pozwala na to, by autor lub autorka później występował w mediach jako specjalista w temacie, ale literatury - przynajmniej dobrej - to się czymś takim prawie nie da napisać.

Czuję rozczarowanie, bo naprawdę źle mi się czytało “Lekki bagaż”, tym gorzej, ż Cieplak pokazała poprzednimi powieściami, że potrafi wciągnąć czytelnika i dać mu bohaterów wielowymiarowych. Tym razem się to nie udało.

jeden komentarz

Krzysiek

30.01.2019 10:49

"...łączenie składników często się nie udaje i wydaje się być to tekst posklejany z potrzeby opowiedzenia o tych tematach, niekoniecznie sprawnie je ze sobą mieszając".

Skomentuj posta

Proszę odpowiedzieć na pytanie: Jaki był różaniec u Rolleczek?