Agora, Dominik Szczepański

Dominik Szczepański, "Czapkins. Prawdziwa historia Tomka Mackiewicza"

Niecały rok dzieli tragedię na zboczu Nanga Parbat do powstania ponad czterystustronnicowej książki Dominika Szczepańskiego. Ekspresowe tempo świadczy nie tylko o wytrwałości i determinacji autora, co o udoskonaleniu przez niego metod pompowania tekstu. Należy dokonywać jak najmniejszej selekcji materiału, pozwolić bohaterom mówić dowolnie, obszernie i powtarzać te same informacje wielokrotnie, warto cytować dzienniki, notatniki, maile i smsy bez szczególnych skrótów, można dorzucić wiadomości historyczne, rozbudować charakterystyki postaci z drugiego i trzeciego rzędu, no i mieć sporo materiału wyjściowego przygotowanego wcześniej, bo autorem, którego najczęściej Szczepański cytuje jest oczywiście Szczepański. Można to wybaczyć, bo w końcu nie dla wrażeń literackich czyta się takie opowieści. Przynajmniej ja się ich nie domagam od Szczepańskiego, co ratuje mnie przed ciepnięciem kolejnej jego książki w ciemny i smutny zakąteczek regalików Billy. Nie, mam naturę żądną krwi, łez i potu, co sprawia że raz na jakiś czas lubię sobie poczytać o tym jak to ktoś, komu codzienne życie sprawia ewidentne problemy, postanawia z niego uciec w górę. Smutną wiadomością jest to, że dość często czytamy o nich gdy już zginą, bo – o czym wyraźnie w zakończeniu pisze autor – najwięcej zainteresowania himalaizm budzi jednak w obliczu grozy śmierci lub przy pompowanych w niego milionach.

Tytułowy Czapkins to postać, z którą łatwo się zaprzyjaźnić – całe życie na krawędzi – specyficzne podejście do rzeczywistości od najmłodszych lat, później narkotyki, Monar, otrzeźwienie, próby znalezienia pracy, małżeństwo, pierwsza szalona wyprawa w wysokie góry i od razu sukces. Lubimy bohaterów, którzy łamią wszelkie reguły – naturszczyków, którzy bez przygotowania, odpowiednich kursów i licencji nagle zdobywają szczyty, czy choćby do nich się zbliżają. Zawsze lepiej się sprzedaje opowieść o biegaczu, który pochodzi z wioski, gdzie jeszcze niedawno ktoś polował na bawoła, by młodzież mogła trenować, niż historia z kategorii „sukces w klasie średniej lub wyższej”. Tutaj mamy swojskość, zwykłego faceta, z problemami, takiego „naszego”. O „naszość” i nakreślenie tła Dominik Szczepański zadbał aż zbyt dobrze, bo jednak wiele historii można było sobie darować, jak choćby tą jak Czapkins na wyprawie rowerowej w Iranie decyduje się nie spać z namiocie, bo się żołnierze do siebie przytulili. Wybrał zimną noc i ukrył się za skałą. Zmarzł, ale się nie pokalał. Takich opowiastek raczej wystawiających bohatera na śmieszność jest w książce całkiem sporo i nawet zastanawiam się czy nie jest to świadomy zabieg autora, który chce być wobec Czapkinsa krytyczny, ale wie że nie do końca mu wypada.

Brakuje tylko cudownych narodzin. Poza tym mamy w historii Czapkinsa niewytłumaczone zbiegi okoliczności, cudowne przeżycia, szaloną odwagę, wytrwałość i cel spowity chmurami – zimowe wejście na Nanga Parbat. Poza systemem, poza dużymi wyprawami, chałupniczo, na słabych linach i bez wielodniowych zapasów żywności. Kompletne szaleństwo, głupota, zuchwałość, ale jednocześnie powrót do zdobywania gór bez wielkiej machiny, która niejako podprowadza wspinacza w okolice szczytu. Szczepański wyraźnie kładzie akcenty w kierunku pokazania tej „punkowości” Czapkinsa, by przy tym osłabić nasze wrażenie, że tragiczne zakończenie tej historii od początku było oczywiste. Do tego dostajemy opowieść o tym, że Czapkins w przeciwieństwie do innych wspinaczy zaprzyjaźniał się z tubylcami, zostawiał im swoje rzeczy, siadał z nimi przy ognisku, czy pomagał przy owcach. Do tego poziomu, że nawet tyłek podcierał „tak jak my – kamieniami”, o czym informuje Shabir, „który prowadzi hotel w Tarashing”.

Siedem podejść do celu, o tylu wyprawach opowiada Szczepański i to są momenty zapewne dla wielu osób wciągające, choć nużące dla osoby niepasjonującej się szczegółową topografią Himalajów. Ostatnie wejścia są dramatyczniejsze, pojawia się coraz więcej ideolo – Czapkins czuje, że trzeba zabrać się za swoje realne życie i teraz już wie, że wejście na szczyt może dać mu pieniądze, choćby przez opisanie swoich wypraw w książce. Podczas ostatniej wyprawy osiąga cel, ale ginie z powodu choroby wysokościowej i ślepoty śnieżnej. Następuje akcja ratunkowa. I tu jest bardzo dobrze skonstruowane zakończenie – zestawione wiadomości od osób zaangażowanych w akcje mają odpowiednie napięcie i dramatyzm, czyta się to naprawdę dobrze, czuć dziennikarskie zacięcie, a materiał jest dobrze zmontowany.

Zanim do tego dojdzie dorabia stawiając maszty wiatraków. Gdy nie szło w Polsce, wyjeżdża do Irlandii. Miewa szalone pomysły i potrafi zreorganizować swoje życie w kilka minut. Czy miewa momenty rozpaczy? Kim tak naprawdę był Czapkins? Dominik Szczepański jakby bał się odpowiadać wprost na te pytania, daje nam sporo wskazówek, akcentuje momenty rozdarcia, mimo pewnej hagiograficzności tej opowieści (jak mi to przypomina miejscami opowieść o świętym Augustynie!), dostajemy jednak trochę informacji o człowieku żyjącym na granicy i nie radzący sobie z regułami. Jest taki moment w „Czapkinsie”, gdy bohater musi zawrócić z trasy i zejść do obozu po antydepresanty. W całej książce nie ma ani słowa o tym, że bohater chorował na depresję, nie ma próby wyciągnięcia z tego wniosków, bo po prostu tej opowieści tu nie ma. A powinna być, skoro dokładna wiwisekcja dotknęła właściwie wszystkich elementów życia Czapkinsa. Zastanawiające i niepokojące to jest, jakby autor nie zauważył tego fragmentu i go nie ocenzurował. Nikt, partnerka, była żona, przyjaciele, narrator, siostra, dosłownie nikt nie wspomina o tym. A zdaje się, że to kluczowa opowieść.

Najgorzej mają kobiety. Pierwsza żona i ich dziecko, które rodzi martwe. Trauma. Siostra, wyraźnie obecna w pierwszej części książki dotyczącej dzieciństwa, nagle znika. Druga partnerka, Anna, która próbuje łączyć własne życie zawodowe, wychowywanie dziecka i dbanie o codzienność z życiem z dysfunkcyjnym facetem, który raz do roku ryzykuje życie. Powiedzmy sobie wprost – Czapkins ma na koncie długi, mandaty, wybryki, wiele uchodzi mu płazem, ale to nie jest metoda na zawsze. Wyjazdy są ucieczką od wszystkiego i czasem świętym, a ponieważ nasz bohater jest owładnięty myślą zimowego wejścia na Nangę, to oczywiście Święta spędza raczej w oparach innych kuchni niż barszczyk z kutią. Ostatnia kobieta – Elisabeth Revol, z którą wchodzi na szczyt Nangi i która próbuje go uratować, choć jej misja jest raczej beznadziejna. I zdjęcia. Choć w książce ich sporo, tak prawie ich nie ma. Nawet Elisabeth tylko na dwóch – jednym wspólnym i jednym z polskimi himalaistami, którzy ratują ją podczas zejścia. I choć opowieść zaczyna się i kończy na jej spotkaniu z wdową po himalaiście, tak jakoś zbyt słabo w całej opowieści wybrzmiewa krzywda i tragedia kobiet, które walczą o Mackiewicza.

Nie da się ukryć, że sporą zaletą książki Szczepańskiego jest pobieżne i przyczynkarskie, ale jednak, zajęcie się kwestiami etyczności samych wypraw tego rodzaju. Tutaj oczywiście przeciwstawia on Czapkinsa komercyjnym wyprawom, które dysponują dziesiątkami tragarzy, sponsorami i najnowocześniejszym sprzętem, ale jednocześnie momentami zastanawia się nad etycznością działań swojego bohatera, który świadomie naraża swoje życie nie bacząc na koszty najbliższych, a igranie z losem.

„Historia Tomasza Mackiewicza” odpowiada na potrzebę podglądania życia innych, bez dystansu, tuż po tragedii, do tego w wersji autorstwa dziennikarza mocno zaangażowanego przez lata w relacjonowanie przygód Czapkinsa. Zdaje się być całkowitym zaprzeczeniem idei, które przyświecały bohaterowi tej książki, który unikał kamer, nie chciał brać udziału w zatłoczonych, liczących na medialny szum, wyprawach. Teraz jego życie i życie jego rodziny zostało zamienione w publiczny spektakl, do tego bardzo przeciętnie napisany. Pozostawiam to pod rozważania indywidualne.
 

Skomentuj posta

Proszę odpowiedzieć na pytanie: Wisława Szymborska literackiego Nobla dostała w roku...