Państwowy Instytut Wydawniczy, Waldemar Bawołek

Waldemar Bawołek, "Bimetal"

Czyta się Bawołka tak jakby Schulz z Wojdowskim i Buczkowskim na jakimś chemicznym tripie w 2019 roku puścili techno i zrobili sobie jutubparty (podczytując do tego Tadeusza Nowaka). Szalona proza, która zaczyna się od wysmakowanej stylizacyjnie opowieści o powracającym do rodziny Adrianie Knaku, by w pewnym momencie odwrócić się od (i tak mocno pozornego) realizmu, przemienić się w wizyjny, szalony teledysk, a zakończyć rapem. Proza, która meandruje, a następnie rozpada się. “Bimetal” to niezwykła propozycja literacka.

Dla porządku dodajmy, że bimetal to „trwale połączone na całej powierzchni styku elementy z dwóch różnych pod względem właściwości fizykochemicznych metali lub stopów. Wyróżnia się bimetale stykowe, przewodowe, przeciwkorozyjne, termometryczne (termobimetale)”. Tytuł jest akurat jedną z najprostszych metafor, które u Bawołka znajdujemy.

Bawołek czaruje językiem. Takiego prowadzenia zdań, duktem, rytmem, nieoczywistością połączeń, różnorodnością poziomów językowych w polskiej prozie nie spotyka się często. Jest tu niedomówienie, poetycka niejasność będąca jakby apokryfem Buczkowskiego, bo popatrzmy na to zdania: “Na zewnątrz armie zachłanne. Wiatr w zegarze ratusza zaciera chuchrowate ślady”. To jest czyste piękno. Bawołek pokazuje jak jeszcze można korzystać z języka, sytuuje się gdzieś pomiędzy surrealizmem, a jakimś leśmianowskim z ducha wyczuciem słów. A jednocześnie potrafi napisać doskonały dialog. Scena rozmowy z konduktorem w pociągu jest w swoich duchu mrożkowska i mogłaby być oddzielną miniaturą sceniczną. Inspiruje go chyba wszystko, co literackie, a właściwie, co jest w przestrzeni języka - katalog sklepu z “okrągłymi cenami”, poetycko-raperski slam, ale i konkretny język mężczyzn pracujących w pocie czoła (zdaje się, że autor umie „poświntuszyć”). Potrafi być brutalny i liryczny, to jest niezwykłe czucie języka. A co z opowieścią?

Tu jest trudniej. O ile Bawołka czyta się zachłannie, to jednak nasze przyzwyczajenia literackie do dość porządnie zbudowanych fabuł tutaj mogą się rozczarować. Otóż Bawołek fabułę buduje bardzo nieporządnie, jest ona tylko w jakimś zarysie potrzebna, by grać sensami i pokazać człowieka (Adriana Knaka) w trakcie “przygody tworzenia tożsamości i rozpoznania wartości”, który “postanowił doświadczyć ostatecznego doświadczenia ludzkości”. Gdyby Bawołek nie utknął w języku możliwe, że wyszłaby mu Bildungsroman. A tak mamy literacką etiudę, w której losy mężczyzny, który postanawia sprawdzić, czy już uda mu się zakorzenić, czy uda mu się wrócić do prawdziwego świata są tylko pretekstem do opowieści o ułomnej męskości.

Bawołek oscyluje pomiędzy lokalnością a popkulturą, niszowością a mainstreamem, w “Bimetalu” wciąż zderzają się te rzeczywistości tak na poziomie języka, jaki i fabuły. Gdy już trafiamy na trwała konstrukcję, do której jesteśmy przyzwyczajeni, autor wymyka się i zabiera nas w podróż przez powidoki, szybko montowane teledyski przedstawiające często niejasną, abstrakcyjną rzeczywistość.

Jedyne co mnie w lekturze irytuje, to słowa, które w “nocie o autorze” zamieściła redakcja PIWu. Otóż piszą o Bawołku, że “nie kreuje, on po prostu przelewa siebie i swoje życie na kartki”, dalej dodając, że “Bawołek jest samoswój. Ten pozorny Prostaczek…” i tak dalej. No nie. To jest ustawianie lektury i czytającego, które mi się bardzo nie podoba. Sprowadzanie autora do figury “szaleńca literatury”, człowieka owładniętego wizją pisania, naturszczyka, jakby prymitywisty. Bardzo zubaża to nasze ewentualne mozliwości interpretacyjne i szufladkuje. Podobne szufladki wielokrotnie nakładano na Mirona Białoszewskiego, u którego do dziś rzadko dostrzega się bardzo konkretną wizję historii, szerokie, niekoniecznie prywatne spojrzenie, topiąc postać poety w słowie “osobny” i terminie “życiopisanie”. Nie czytam Bawołka, jako “samoswojego”, czytam go jako wyrafinowanego gracza, który doskonale wie jak działa fikcja i jak buduje się prozę, ale wymyka się tym pozornym zobowiązaniom wobec czytelników i oferuje coś nowego. Fakt, że autor mieszka, gdzie mieszka i czerpie - chyba - przyjemność z pisania o niczym nie świadczy. Bawołek jak najbardziej kreuje, a gra z różnymi formami prozatorskimi i językowymi wpisana jest choćby w tytuł książki.

To nie jest łatwa lektura, to jest cholernie trudna lektura, ale przywracająca wiarę w literaturę jako emanację twórczej wolności, jako sztukę. Tak, to chyba najlepsze co mam do powiedzenia o Bawołku - rzadko czytam książkę, którą mógłbym traktować jak “sztukę”. “Bimetal” jest sztuką.
 

Skomentuj posta

Proszę odpowiedzieć na pytanie: Ile fajerek w hecy?