Miron Białoszewski
Lizbońska 2 - wizyta
Byłem dzisiaj u Białoszewskiego. Lizbońska 2, 11 piętro.
Mieszkam w pobliżu od wielu lat i nigdy tu nie dotarłem, bo to takie miejsce rzeczywiście obok, jak mówiła Berbera “tu kurortu nie będzie”.
Wojciech Bąkowski z okazji rocznicy urodzin przygotował specjalną instalację-rzeźbę, a korytarz znany z twórczości poety można było oglądać od czwartku. Postanowiłem się tam wybrać w niedzielę. O 14 ruszyłem kuper z mieszkania, zerknąłem na FB, a tam informacja o zniszczeniu rzeźby i odwołaniu zwiedzania. No prawdziwe Chamowo, pomyślałem. Przypomniał mi się fragment z Mirona:
Więc latam, ratuję, szukam. Korytarze. Schody. Piętra. Dom w rusztowaniach z rur. (...)
Bandyci się wspinają
wspinają
W rusztowania dmuchają
(“Ballada we śnie. Sen o rusztowaniach”).
Na szczęście pod wieczór okazało się, że jednak można zwiedzać korytarz. Przebudowany, podzielony, ale za to z widokiem, który może i Białoszewski oglądał.
Nie noszę w sobie kultu miejsc. Mieszkanie Szymborskiej, korytarz Białoszewskiego, czyjeś dworki, lipy, ławki. Prawdę powiedziawszy to poza pewną odrobiną ciekawości, kompletnie mnie te miejsca nie interesują. Fajnie porównać, pomyśleć gdzie stał ten stół, z którego dziewczynka ściągnęła obrus (Szymborska), zobaczyć jak wygląda “blokowanie” (Białoszewski), ale żeby jakoś szczególnie się tym podniecać - mnie podnieca czasem jakiś tekst. Albo człowiek, ale tego nie zamierzam szerzej nigdy opisywać, bo ja się grafomanią brzydzę, wystarczy, że na co dzień podczytuję kiepskie literaturki.
Popatrzyłem przez okno z widokiem na Siekierki i kolejny tekst Białoszewskiego mi zadźwięczał w uszach. Poleciałem do domu sprawdzić. I mam. Pewnie nie z tego okna patrzył, może w ogóle tego nie widział i zmyślił, ale to jest to widzenie, które sprawia, że jest to poeta dla mnie wyjątkowy i - po Grochowiaku, co zawsze będę powtarzał - najważniejszy.
“Wszedłem w trans wyglądania oknem. Znalazłem punkt środkowy. Bardzo niepozorny. Narożnik małego murku z rozchodzącymi się ścieżkami asfaltowymi. Długo wyglądałem oknem i patrzałem w ten murek, czekając, aż ktoś będzie szedł. Mijało pół godziny, godzina, półtorej, nikt nie szedł. Zdawało mi się, że zetknięcie się idącego człowieka z nieruchomym narożnikiem murku to będzie wydarzenie. Zza chmur chwilami przeświecało nie samo słońce, ale jego blask. Bałem się, że się rozświeci i wtedy kontemplacja okienna będzie uniemożliwiona. Zachmurzyło się więcej. Zaczął padać drobny deszcz. I wtedy wyłoniły się postacie z psami, z parasolkami. Zaczęły mijać narożnik muru. Ale wtedy bardzo mnie zajął ktoś starszy, z wąsikiem – tak mi się zdawało – idący drobnym, chińskim kroczkiem zupełnie inną ścieżką do któregoś z bloków, co i raz przystający i ocierający jeden but o trawę. Skojarzyłem go z Konfucjuszem. Możliwa ilość szczęścia dla możliwej ilości ludzi”.
“Możliwa ilość szczęścia dla możliwej ilości ludzi” - to niewiele czy jednak całkiem sporo?
Skomentuj posta