W.A.B, Anna Świrszczyńska, Wioletta Bojda

Anna Świrszczyńska, "Jeszcze kocham. Zapiski intymne", oprac. Wioletta Bojda

Dla jednych może być to odkrycie, dla drugich - spory zawód. “Jeszcze kocham. Zapiski intymne” to fragmentaryczny dziennik Anny Świrszczyńskiej, który stanowi zaledwie połowę tej i tak niezbyt obszernej książeczki. To kilkadziesiąt zapisów z okresu wielkiej miłości. 

Świrszczyńska ma 60 lat i chce być kochana. Uwodzi, flirtuje i romansuje niekiedy z kilkoma mężczyznami w tym samym czasie, wciąż ma sentyment do byłego męża, bardzo pragnie bliskości i zaangażowania, ale jest w tym niekonsekwentna, boi się zaangażowania.

“Mąż nie lubił całować w usta, Józef pierwszy też nie, a Wojciecha ja nie lubiłam całować w usta. Za mało go kochałam, a raczej za mało lubiłam. Usta Józefa drugiego pachną trochę jak usta Seweryna i przypominają mi moją pierwszą wielką i tragiczna miłość - z niekochanym. Mówi do mnie Ania, prawie tak jak Kazimierz, który już nie żyje, który był też moją młodzieńczą miłością”.

Jest Świrszczyńska w całym tym emancypacyjnym dyskursie niezwykle zachowawcza, łamie konwenanse na poziomie społecznym, publicznym, ale nie prywatnym, cielesnym. Skandalizuje, Kraków doskonale zdaje sobie sprawę z jej romansów, ale jest też zazdrosna i gdy dochodzi do zbliżenia, wycofuje się lub gra na zwłokę. Niezależna, ale też jakby bojąca się możliwych konsekwencji. Boi się zepsucia “poezji”, która dzieje się tuż przed decyzją o związku, ale też miłości cielesnej. “Instynkt mi mówi, że wyjdziemy z tego rozczarowani”, a przecież tym razem nie chce, by miłość skończyła się tragedią, choć przecież taka jest konsekwencja każdej miłości.

Uwielbia być w centrum uwagi - ponad połowę zapisków stanowią zdania, które mówi jej ukochany mężczyzna. To niezwykle piękne strofy, ale warto wobec nich być czujnym i nie czytać ich jako “prawdziwych” cytatów, ale jako kreację autorską. Wydaje się, że w tym paradzienniku Świrszczyńska stworzyła palimpsest opowiadający o wielkiej, nieszczęśliwej miłości, czyli takiej jakiej najbardziej potrzebowała. Za każdym passusem radosnym przychodzą zwątpienia, wycofywanie się, dystansowanie. Są tu niezwykle piękne fragmenty o miłości starszych osób, o tym, że kobieta niezależnie od wieku ma prawo do miłości erotycznej i szczęśliwej, o wyłamywaniu się z konwenansów i życia własnym życiem, na tyle na ile to jest możliwe. Jednak musi być tragedia, bez niej miłość nie smakuje. Tak to czytam, bo jestem bardzo nieufny wobec tych fraz, widzę w nich olbrzymią autokreację i swoistą autoterapię. Piękne to bywa, choć też momentami bardzo nużące, na granicy romantycznego kiczu. Jakby Świrszczyńska oscylowała pomiędzy romansidłem klasy B, a ambitną prozą feministyczną. Dwoistość i wielorakość potrzeb autorki wspaniale odbija się na kartach tego dziennika. Z jednej strony przełamywanie tabu, z drugiej wstyd, że się to robi. Nagle pisze: “Ale ja bym chciała na przyszły rok mieć już męża. Takiego jawnego. Żebyśmy się nie wstydzili iść razem”. Była buntowniczką niekonsekwentną. A może wcale nią nie była? Może ta poza buntownicza, feministyczna, cielesna, którą znamy z wierszy to tylko jedna z możliwych kreacji? Do zastanowienia się nad tym skłania wykład biograficzny, który na szczęście znalazł się w książce. Zatem teraz o nim.

Lektury nie ma tu dużo, ale należą się brawa dla wydawcy, że umiejętnie wplótł zapiski poetki w biograficzną opowieść o Świrszczyńskiej autorstwa Wioletty Bojdy. Biografka z zapałem opowiada o życiu i dziele poetki, ale robi to bez mitologizowania, pokazując Świrszczyńską poza mitem, który wokół niej od lat jest tworzony. Przypomina, że jest ona autorką dzieł bardzo słabych, nawet jak na poziom polskiego socrealu niezwykle naiwnych i prostackich, pisarką, która przez wiele lat próbowała stworzyć ważne dzieło, ale nie umiała znaleźć języka i środków do tego. Świrszczyńska wyłącznie w kluczu autobiograficzno-feministycznym potrafiła napisać dzieła wybitne, a te zdarzały się jej nieczęsto i dotyczyły tylko poezji. To ważne, bo właściwie od zawsze gdy przyglądałem się temu, co napisała, to zastanawiałem się, dlaczego narracja o niej jest tak zubażająca, w końcu pokazywanie, że jest to twórczyni wyjątkowo nierówna, momentami zaskakująco wręcz słaba jest ważnym kluczem do czytania tego, co najczęściej ze Świrszczyńskiej czytamy. Bojda ze swadą (chwilami może nadmierną) i zaangażowaniem przedstawia koleje życia poetki docierając do początku zapisków, następnie oddaje im głos i sama kontynuuje opowieść, gdy kończy się dziennik. Porządnie opracowane przypisy, nota redakcyjno-źródłoznawcza. Wystarczy porównać “Jeszcze kocham” z nowym wydaniem książki Glutha-Nowowiejskiego, by zobaczyć jak dużo może zrobić dla czytelności książki dobre opracowanie naukowe i umiejscowienie w kontekście. 

Pewnie trochę czuję się rozczarowany, bo jednak niewiele tu treści, ale jednocześnie bardzo jestem rad, że ta publikacja może przyczynić się do ciekawszej niż do tej pory dyskusji o Świrszczyńskiej, która została zepchnięta do grona wielkich poetek, choć jej dzieło jej dużo bardziej dyskusyjne, a fragmenty dziennika świadczą o niezwykłych umiejętnościach autokreacyjnych. Im więcej pytań dzięki niemu postawimy, tym lepiej dla zrozumienia kim naprawdę była Świrszczyńska. Odłóżmy Miłosza i sami spróbujmy na to odpowiedzieć, jakby Miłosza nie było. 
 

Skomentuj posta

Proszę odpowiedzieć na pytanie: Jak ma na imię ojciec Izabeli Łęckiej?