Agora, Paweł Goźliński
Paweł Goźliński, "Akan. Powieść o Bronisławie Piłsudskim"
“I tak o dwieście stron skróciliśmy” powiedział do mnie najwyraźniej z siebie zadowolony Paweł Goźliński, gdy skrzywiłem się w uśmiechu słysząc, że “Akan” ma mieć ponad sześćset stron. Z krzywym uśmiechem udałem się do mojego microflat, zwanego dawniej kawalerką, by zmierzyć się z biografią Bronisława Piłsudskiego, o którym Autor namiętnie mówi Broniś. No i przepadłem. Jak to się proszę Państwa czyta! Mogę cały dzień pisać blurby dla Goźlińskiego - wciągająca, poruszająca, inteligentna, literacko wysmakowana, erudycyjna, wielowątkowa, dekonstruująca… Mam naprawdę dużo szczęścia w ostatnich dniach - najpierw świetna “Zimowla” Dominiki Słowik, a potem to!
Jak już wypiałem swój zachwyt, to pokrótce co znajdziecie w “Akanie”. Sfabularyzowana biografia brata Józefa Piłsudskiego to opowieść o człowieku, który (mamy koniec XIX wieku) trafił na Syberię, a dokładniej to na Sachalin i który postanowił zbliżyć się do zamieszkującego wyspę ludu Ajnów. Piłsudski w powieści Goźlińskiego to takie połączenie awanturnika, człowieka ze stali z pozytywistycznym działaczem wstawiającym się za “dzikimi”. Nie da się ukryć, że autor połączył w swoim bohaterze wiele epok - mamy tu patriotę jakby wyciągniętego z powieści Żeromskiego przefiltrowanego przez postaci rodem z powieści Karola Maya czy Juliusza Verne’a z dodatkiem Malinowskiego (dość wyraźne inspiracje), do tego okraszonego nową humanistyką. Goźlińskiego bowiem nie bawi wyłącznie opisanie przygód Piłsudskiego, ale stosując różne perspektywy teoretyczne niejako przetestowanie ich w fikcji. Mamy tu zatem krytykę postkolonialną, czasem zbyt może wprost widoczną (opowieść o Ajnie, którego Broniś zabiera od rodziny, by dać mu szansę na lepsze życie jednak wydaje się być nadmiernie dydaktyczna), mamy krytykę postaw romantycznych, mocno nawiązującą do sporu wokół emigracji oraz popowstaniową krytykę polskiej rzeczywistości mentalnej w duchu Świętochowskiego. Goźliński niezwykle sprawnie, nie tracąc nic na płynności opowieści wykorzystuje bardzo bogaty korpus teoretyczny, by na nowo spróbować odpowiedzieć na ważne pytania dotyczące postaw intelektualnych na przełomie wieków. Robi to na tyle udanie, że bez problemu możemy zobaczyć, że “Akan” jest też opowieścią o świecie nam współczesnym - zarówno kwestie uchodźstwa, obcości czy etnocentrycznych opisów rzeczywistości zdają się być czytelnymi nawiązaniami do tego, co nas otacza.
Będę tu cały czas przypominał, że mimo tego bagażu teoretycznego, który z dziką przyjemnością mi się dekodowało, “Akan” jest po prostu wciągającą opowieścią przygodową. Udaje się Goźlińskiemu balansować pomiędzy erudycją i małpim talentem do “podrabiania” stylizacji literackich, a powieścią, która nie nuży, nie męczy. Umiejętnie w “Akanie” stosowane są różne zabiegi narracyjne, które pomagają w lekturze - sięga Autor po kilku narratorów, dzięki czemu dostajemy wielogłosowość perspektyw (choć chwilami narratorzy nie będący Bronisiem są trochę za blisko postaci, za dużo rozumieją), ale też po różne stylizacje gatunkowe - mamy tu i dzienniki i mikropowieść epistolarną i trochę “Lalki” (co robili Wokulski z Suzinem w Irkucku?), trochę Cezarego Baryki. Czytelne wydają się nawiązania do Conrada, Tołstoja, bezpośrednio autor korzysta z Czechowa, a idąc w czasy nam współczesne nie trudno nie zauważyć fascynacji twórczością Flanagana. Choć przerzucam się nazwiskami i miałem naprawde przednią zabawę, gdy nagle okazywało się, że ktoś mi tu “Wojnę i pokój” przerabia (też “Dziady” tam dostrzegałem, ale starałem się ich nie widzieć), albo czuję jakbym wracał do “Zapisków z domu umarłych” Dostojewskiego, to dalej jest to zadanie dla neurotycznych polonistów, które w niczym nie przeszkadza w lekturze opartej zwyczajnie na wgłębieniu się w akcję powieści.
W dużej mierze jest to oczywiście opowieść o relacji dwóch braci - Bronisława i Józefa, Ziuka, Piłsudskich. Mimo oddalenia i faktu, że ich losy potoczyły się inaczej, cały czas są sobie bliscy. Z jednej strony biografia Bronisława jest antytezą biografii Józefa, z drugiej ją dopełnia. Goźliński na szczęście unika zbytniego skupienia się na atrakcyjnej z punktu widzenia czytelnika biografii przyszłego Marszałka, ale podąża tropami rodzinnej wspólnoty, której nie przerwały lata emigracji i odmienne spojrzenie na polską rzeczywistość. To obraz bardzo czuły, pełen emocji, braterskiego porozumienia, które jest ponad chwilowe kłótnie czy animozje. Nad “Akanem” unosi się duch chłopackiej przygody, której podstawą są męskie porozumienie i solidarność. Oczywiście jest to opowieść o mężczyznach, bo to oni w tamtych czasach byli najbardziej widoczni. Ale nie bójcie się solidarności przyrodzenia, Goźliński pokazuje też kobiety wyemancypowane, odważne, łamiące konwenanse. Bohaterki drugoplanowe mają bardzo udane charakterystyki i zapadają w pamięć, choć nie da się tak zagiąć epoki, by stworzyć z tego powieść mocno feministyczną. Goźliński jest blisko realiów historycznych i dość konsekwentny w takim lekkim podbarwianiu swoich bohaterów i bohaterek naszą współczesnością.
Mam jedną tylko wątpliwość w głowie. Sam jestem wychowany na książkach podejrzanego autoramentu. Ale jak ktoś zaczynał od “Puca, Bursztyna i gości”, w których dzisiaj widzi całkiem marksistowską w duchu krytykę warstw uprzywilejowanych… Czytałem Verne’a godzinami, choć akurat to nie był mój ulubiony autor, ja po prostu pokochałem Karola Maya, którego przeczytałem chyba wszystko, co po polsku był w połowie lat 90. Potem dość płynnie przeszedłem do Sienkiewicza, z którego równie sprawnie przewędrowałem do lektur poważniejszych, ale do dzisiaj uważam, że moją podstawą intelektualną są lektury autoramentu podejrzanego. Tym bardziej mam wątpliwość po co dzisiaj pisać w taki sposób - przy całej erudycji, oczytaniu i sprawności literackiej Goźlińskiego jest to takie moje pytanie do literatury samej w sobie i tego, czego po niej oczekujemy. Jednak bardziej mnie rusza konstrukcyjne szaleństwo Bawołka niż bardzo klasyczny w efekcie Goźliński. Co nie wyklucza faktu, że “Akan” bardzo doceniam i byłem zachwycony jego lekturą. Ale w szerszym planie, w krytycznym spojrzeniu na literaturę nie jest to coś, czego szczególnie po niej oczekuję. Ja się lubię taplać w niezrozumieniu, a niekoniecznie w postmodernistycznej z ducha grze z konwencjami. Takie dwie moje natury, bo ja gdzieś pomiędzy Mayem a Calvino ciągle jestem.
Tyle wątpliwości, bo pozostawiając analizę własnej psyche muszę przyznać się do tego, że z Bronisiem się zaprzyjaźniłem i myślę, że wam też to się udzieli. Zdaniem Szota bardzo warto. A teraz czas na pewien dopisek. Jak widzę, w internetach pojawiają się pewne uwagi, że skoro Goźliński jest redaktorem w dużym wydawnictwie (dla którego właśnie robię redakcję książki i coś tam sobie planujemy) i ma “wpływy” w magazynach, dla których pisuję (i wielu innych recenzentów i recenzentek), to ocena książki może być subiektywna (ah, ta wiara w obiektywność opinii). Otóż chciałbym jeszcze raz napisać to, co czasem tu podkreślam - gdyby Goźliński napisał złą książkę, to ja bym mu to powiedział i wam napisał bez zająknięcia. A tak nie jest, Goźliński napisał niezwykle wciągającą, z wielu stron ciekawą, balansującą pomiędzy bardzo ambitną lekturą a popularnym czytadłem do poduszki, powieść. Sześćset stron radości.
Skomentuj posta