Wydawnictwo Literackie, Mikołaj Łoziński

Mikołaj Łoziński, "Stramer"

Doskonała powieść! Zaraz uzasadnię.

Gdy pisze się o przedwojennej Polsce i żydowskich jej mieszkańcach łatwo wpaść w tryb “odkrywanie zapomnianego dziedzictwa”, “przywracanie pamięci” i łatwo zamknąć się w tych sloganach. Wbrew pozorom o żydowskim dziedzictwie dzisiaj się pisze całkiem sporo i choć to oczywiście wciąż marginalia jeśli chodzi o świadomość bardziej masową, to w dyskursie elitarnym trzeba mieć bardzo ciężkie klapki na oczach, by nie zauważyć, że temat jest podejmowany zarówno przez reportaż, prace naukowe jak i prozę. Jednak “Stramer” wprowadza coś nowego do tej opowieści i to jest wielkie osiągnięcie Mikołaja Łozińskiego. Autor opowiada o tym jak w zwyczajnej, biednej, żydowskiej rodzinie z Tarnowa pojawiła się idea komunizmu i dokąd zaprowadziła potomków Nathana i Rywki z ulicy Goldhammera.

Nathan wraca z Ameryki odmieniony. Wyjechał do brata, a wrócił dla dziewczyny. Taką wersję Rywka lubi słyszeć chyba najbardziej. Gdy Nathan mówi, dodaje angielskie słówka, których nikt w rodzinie Stramerów nie rozumie. Przynajmniej dopóki dzieci nie poznają innego świata poza biedną ulicą w równie niebogatym miasteczku. To, że wraca bez grosza i bez sensownych pomysłów na przyszłość, to inna sprawa, ale Rywka stara się tym nie zadręczać. I tak ma sporo problemów z dzieciakami, humorami męża i codziennością, która oznacza walkę o byt. Może gdyby jednak jak jej koleżanki zdecydowała się wcześniej na wyjazd do Argentyny? Z rodzinnego Niska wyjechały dwie, Nessa Schnur i Lila Flaum (ciekawe, czy to celowa gra ze znaczeniami, w końcu Flaum to “puszek”) zdecydowały się na wyjazd i choć pewnie są zmuszone do prostytucji, to jednak ich życie czasem wydaje się Rywce dużo atrakcyjniejsze niż to u boku Nathana.

“Stramer” to wielowątkowa opowieść o tytułowej rodzinie, w której jest miejsce na śmiech, dowcip, przyśpiewki i żarty, seks, religię, Polskę i przygodę. Gdy młodsi Stramerowie poznają komunistyczne idee widzą w nich rozwiązanie swoich problemów - partia daje pozycję, bezpieczeństwo, koniec z nudą i poszerza horyzonty. Walczy się o słuszną sprawę - kraj ludzi równych, bez wyzysku. A, że w Bolszewii wcale nie jest tak radośnie, jak przedstawia to oficjalna propaganda? Kto by się tym przejmował w Tarnowie, tu lepiej karmić się bajkami, zwłaszcza że głód jest Stramerom nieobcy. Łoziński kapitalnie opowiada o lokalnym antysemityzmie, bez epatowania i nadmiaru grozy pokazuje jak codzienność stawała się trudniejsza do zniesienia. Doskonale stosuje montaż, przeskakując w czasie nad niektórymi wydarzeniami i powoli do nich wracając, by zamiast taplać czytelnika w grozie, skierować go w stronę bardziej uniwersalnych refleksji i nie skupiać się tylko na - jakże zawsze atrakcyjnej literacko - przemocy. Autora bardzo ciekawi kwestia polskości swoich bohaterów, pokazuje ich jako patriotów, znających Mickiewicza, doskonale mówiących po polsku, unikających ortodoksji. To też dobry wybieg, by językowo niczego nie udawać - niewiele u Łozińskiego “żydłaczenia”, jidyszyzmów, za to sporo podtekstów,i widać doskonale zrobioną kwerendę literacką.

Przy całej sile i niezwykłym ładunku tej opowieści Łozińskiemu udało się stworzyć dzieło lekkie i przystępne, czyta się “Stramera” jak powieść przygodową, sięgającą po klasyczne rozwiązania narracyjne, wciągającą i nieprzytłaczającą. Może partie “hiszpańskie”, gdy jeden z synów Nathana wyrusza na wojnę z faszystami wydają się być zbyt pozbawione tła, a zakończenie jednak przyspieszone, ale trochę rozumiem, że autor niekoniecznie chciał pisać “Stramerów” kolejne osiem lat, a i rzeczywistość wokół naszych bohaterów przyspieszyła tak, że przestała układać się w linearną opowieść.

Gdy myślę o “Stramerze” to mam w głowie jedno słowo - “monumentalny”. Bo choć w lekkiej formie, to Łoziński tworzy fascynującą galerię postaci, do bólu realistycznych, czasem groteskowych i śmiesznych, niekiedy budzących grozę, ułomnych, mających swoje skrywane potrzeby i marzenia. I każda z nich dostaje w tej książce swoją przestrzeń, każda historia tworzy mikrohistorie i się odgałęzia, by (prawie) wszyscy Stramerowie spotkali się w jednym miejscu. Zakończenie tej książki wszyscy znamy bez czytania.

Zaskakująco dobry mamy rok dla prozy historycznej, po świetnym “Akanie” Goźlińskiego, “Stramerowie” Mikołaja Łozińskiego to kolejna wielka opowieść o polskiej przeszłości, która pozwala na nowe spojrzenie na historię. Czytajcie, warto.

Ps. zdęcie jest prebooka - widziałem w księgarni finalny efekt i zachwyca bardziej. Projekt okładki oczywiście Przemek Dębowski.

Skomentuj posta

Proszę odpowiedzieć na pytanie: Kto ocalił Izabelę Czajkę-Stachowicz?