Agnieszka Haska, Jerzy Stachowicz, Post Factum

Agnieszka Haska, Jerzy Stachowicz, "Jasnowidze i detektywi"

“Jasnowidze i detektywi” Agnieszki Haski i Jerzego Stachowicza to książka z pewnością wciągająca i pokazująca fascynujący świat, gdzie pojawienie się telegrafu i postęp naukowy szedł w parze z fascynacją sprawami nadprzyrodzonymi. Gdyby to była tylko fascynacja szerokiej publiczności, ale autorzy pokazują z kulturoznawczym zacięciem, że ludziom nauki wydawało się, że znajdą odpowiedź na istnienie zaświatów. Choć niejednego naukowca bawiło też sprawdzanie, czy wirujące talerzyki i głosy z zaświatów przypadkiem nie są sprawną hochszpaplerką. A do tego detektywi, którzy korzystali z usług jasnowidzów i sami często byli postaciami bardzo “odjechanymi”. Haska i Stachowicz w świetnym stylu pokazują, że powiązania między organami ścigania, prasą i paranauką były w przedwojniu na porządku dziennym.

“Jasnowidze…” to przykład świetnej kwerendy prasowej i ciekawych propozycji interpretacji, ale jednak poza naprawdę dobrą robotą, trochę tu zgrzyta. Po pierwsze zdecydowanie brakuje przy niektórych postaciach biografii - ale nie tej przedwojennej ale powojennej. Szczęście, gdy ktoś zginął podczas wojny, albo zmarł wcześniej, ale co się działo z niektórymi bohaterami po wojnie? Dość często autor i autorka zostawiają nas bez tej wiedzy, co czyni obraz mocno niepełnym i może coś tu nam umyka.

Drugi zarzut kieruję wobec chwalonej przeze mnie przed chwilą kwerendy - zdecydowanie zabrakło poza sprawnym operowaniem wiadomościami prasowymi, kwerendy dotyczącej niektórych postaci. Ja znam się dobrze tylko na jednej postaci opisywanej w tej książce - Zofii Sadowskiej i jeśli w rozdziale jej poświęconym znajduję kilka dość poważnych błędów i uproszczeń, a autorzy nie sięgneli po znane od dawna akta, które są w Głównej Bibliotece Lekarskiej, to jednak pytanie brzmi - jak wygląda to z pozostałymi postaciami? Gdyby do akt sięgnięto to Michał Sz. z opowieści o Sadowskiej miałby nazwisko (Szweycer), Wotowski jednak nie donosił do “wszelkich instytucji”, a dowody są tylko na jedną (ale istotną, bo Izbę Lekarską), a ostateczny wyrok w sprawie Sadowskiej jednak jest trochę inny (autorzy nie precyzują z resztą o którym wyroku mowa - regionalnej izby lekarskiej czy sądu Najwyższej Izby Lekarskiej). No i na koniec mamy wisienkę na torcie, czyli cytat: “Policja też nie kwapiła się do aresztowania pani doktór. Po prostu nie było za co - homoseksualizmu nie karano”. I tu mamy podstawowy błąd. W Warszawie 1923 roku nie karano rzeczywiście lesbianizmu, ale na terenach byłego zaboru rosyjskiego obowiązywał artykuł 516 rosyjskiego kodeksu karnego, który za pederastię karał mężczyzn. Dodatkowo na terenach byłego zaboru austriackiego karano lesbijstwo i w prasie pojawiały się ostrzeżenia wobec Sadowskiej, że gdyby wyjechała poza Częstochowę, to zostałaby aresztowana.

Zatem trochę prawda, trochę nie prawda, a na pewno generalizacja bez uprzedniego sprawdzenia. I tu mi się świeczka w głowie zapala, bo skoro znalazłem kilka sprawa na czterech stronach, to co jest w całości? Książka zbytnio wydaje się być ulepioną z artykułów prasowych, sprawnie streszczonych i wplatanych w narrację, do tego ciekawe interpretacje i wnioski, ale jednak z nadmiernym zaufaniem wobec ich treści. Tak czy inaczej jest to jedna z najlepszych pozycji, które możecie przeczytać, by lepiej zrozumieć jak wyglądał świat przed II wojną światową, jak funkcjonowała prasa, policja i jakie pragnienia miało społeczeństwo.

Ale ostrożnie z zaufaniem.

Skomentuj posta

Proszę odpowiedzieć na pytanie: W rosole u Musierowicz