Jacek Godek, Marpress, Einar Karason
Einar Kárason, "Wyspa diabła"
Ciekawe, czy znajdzie się tu ktoś, kto zna poprzednie wydanie tej świetnej powieści. Mam przyjemność polecać ten tytuł na okładce, ale jeszcze kilka słów.
Robi się zimno. Nie tylko za oknem, a w moich lekturach. To dość zaskakujące dla człowieka, który marzy o wyjeździe na równik i lekturach równie gorących. Ale prawdą jest, że fascynacja “górą mapy” w Polsce od wielu lat sprawia, że pojawiają się doskonałe książki opowiadające losy zimnych krain. “Wyspa diabła” już raz się u nas ukazała, ale dobre powieści się nie starzeją i cieszę się, że wydawnictwo Marpress postanowiło ją wznowić. Dlaczego? Bo to powieść napisana jak najlepszy reportaż - doskonale pokazująca jak zmieniło się życie w powojennej Islandii.
Z Kárasonem trafimy na przedmieścia Reykjaviku, do biednej dzielnicy Thulecamp, gdzie ludzie żyją w barakach, będących pozostałością po stacjonujących tu amerykańskich wioskach. Jak to u biednych ludzi - alkohol, nuda, lekka patologia, dzieciaki samopas, kłótnie, podejrzane interesy, marazm. Ale Kárason pisze o tym wręcz z czeskim - jeśli tak można o islandzkim pisarzu powiedzieć - humorem. Mieszkańcy Thulecamp choć żyją w warunkach beznadziejnych, mają aspiracje i plany na przyszłość, a gdy odkryją, że mogą zrobić coś razem mimo podziałów, zbliżą się do siebie. Kárason nadaje swojej powieści doskonałe tempo, dzięki czemu obserwujemy kilka lat zmian małej społeczności. Szczególną uwagę zwraca oczywiście na amerykanizację i efekty zderzenia tradycyjnej kultury z nowoczesnością. Jednak dramat, który mógłby tu wybrzmieć wydaje się być mniejszy, opis mniej etnograficzny i pozbawiony uprzedzeń, a dokonuje się to za pomocą ironii i humoru. “Wyspa diabła” choć przedstawia przysłowiowy “obraz nędzy i rozpaczy” nie jest powieścią z gatunku tych użalających się nad światem, a tych próbujących go zrozumieć i jakoś ocieplić, przecież wiadomo, że powieść w pierwszej kolejności przeczytają jej bohaterowie. Co do samych bohaterów to są oni mimo dużych skrótów i tempa narracji opowiedzenia “z krwi i kości”, jakby rzeczywiście autor bardziej pisał reportaż z “prawdziwymi” bohaterami niż fikcyjną opowieść.
Z tego co czytam w internecie, to powieść Kárasona zachwyciła islandczyków i sprzedała się tam w rekordowym nakładzie. Mądrzy ludzie tam mieszkają, nasze bestsellery z rzadka tak dobrze balansują pomiędzy łzwawym dokumentem, wciągającym thrillerem i ironiczną przypowiastką. A to wszystko tu dostajemy,
“Wyspa diabła” jest opowieścią o jedności i solidarności w kraju indywidualistów. Trochę saga, trochę powieść ze społecznym przesłaniem, uzyskująca niezwykłą lekkość dzięki ironii i inteligentnemu humorowi. Einar Kárason jest pisarzem uważnym, czułym, brutalnym gdy trzeba, ale przede wszystkim jest niezwykłym kronikarzem czasów, o których dzisiaj nie przeczytamy w popularnych przewodnikach. Lektura obowiązkowa nie tylko dla zakochanych w Islandii.
Nie znam islandzkiego, ale ufam, że Jacek Godek zrobił dobrą robotę, choć dochodzą mnie słuchy, że nie jest to tłumaczenie idealne. Inna sprawa, że jak tak się przyglądam różnym “skandynawistycznym” dyskusjom, to mają one zaskakująco wysokie temperatury i ile osób, tyle stanowisk. Mi się podobało.
Mam nad książką patronat, dostaję za niego wynagrodzenie. Co nijak się nie ma do tego, że z czystym sercem książkę polecam. Ale “disclaimer” uważam za obowiązkowy.
Skomentuj posta