Nisza, Barbara Sadurska
Barbara Sadurska, "Mapa"
Lektura “Mapy” Barbary Sadurskiej to wspaniała przygoda dla czytelnika, który lubi gry i zagadki, bo choć to książka nieobszerna, to zakodowanych jest w niej dziesiątki pułapek, które wymagają uważności, wiedzy, ale i otwartości na bycie wyprowadzanym w pole. Autorka opowiada niemalże równocześnie kilka historii, tworząc powieść niemal detektywistyczną. Żeby było trudniej - poszukujemy odpowiedzi na kilka pytań. Jak wygląda historia tytułowej mapy? Kim są bohaterowie książki? A może jest jeden bohater, który pod wieloma wcieleniami pojawia się w różnych epokach? Co z tym wszystkim ma wspólnego Rembrandt i jego “Faust”? No i pytanie, które towarzyszy lekturze “Map” przez cały czas - co tu się właściwie dzieje? Wspaniała zabawa, świetna lektura, precyzyjna literacka robota.
Czytając “Mapę” trafimy do średniowiecznego klasztoru, będziemy szukać tytułowej mapy, na której zaznaczono wejście do piekieł, ale przenosić się będziemy - często niezauważalnie do współczesności - zahaczymy o II wojnę światową i spotkamy nazistę, który przybiera nową tożsamość, bydgoskiego szpitala i Polski czasu PRL. Sadurska opowiada historie ludzi, których łączy tytułowy artefakt, przechodzący z jednych rąk w drugie, co tworzy niemal sensacyjną, bardzo w duchu Umberto Eco opowiedzianą historię. Jednocześnie opowiada o tym, że tożsamość może być zmienna, a ludzie przybierają maski, które pozwalają na ukrycie się przed światem. Czytałem “Mapę” jako łotrzykowską w duchu powieść o historii, jej tylko pozornej zmienności i przypowieść o tym, że historia jest jednym wielkim apokryfem, do którego możemy dopisywać własne zdania. Najważniejsze, by znaleźli się ludzie, którzy nam uwierzą. W czasach internetowych, fałszywych tożsamości Sadurska stawia przed nami pytanie - czy to nie kolejne wcielenie tego samego, naturalnego dla człowieka odruchu - potrzeby bycia kimś innym?
“Mapa” to powieść wręcz wymarzona dla wszystkich, którzy zaczytywali się kiedyś w “Imieniu Róży”, którzy tęsknią do gier intertekstualnych w duchu Borgesa, łotrzykowskich opowieści Pereza Revertego, ale też korzystająca z lieratury bardzo współczesnej - dla mnie silnie wyczuwalne były w nich echa “Biegunów”, bo bohaterowie z bieguńskim zacięciem przemieszczają się po mapie kontynentu, by odnaleźć na nowo siebie (choć pozornie zawsze szukają czegoś innego). I podobnie jak Tokarczuk, Sadurska w jednej z warstw narracji podsuwa nam czysty kryminał, który rozpada się na większą, bogatą w znaczenia opowieść.
Fascynuje mnie precyzją, z jaką “Mapa” została skonstruowana - przechodzenie jednej historii w drugą, zapętlanie, niemalże dwa zakończenia, bo gdy już wydaje nam się, że podsumowaniem będzie domknięcie historii tytułowej mapy stworzonej przez Fra Mauro, okazuje się, że to nie koniec. I to wspaniałe, bo kolejny raz dajemy się Sadurskiej zaskoczyć i wyprowadzić w pole.
Łyżka jednak dziegciu też, bo myśląc kolejny dzień o książce Sadurskiej (nie da się o niej nie myśleć, to jest dopiero osiągnięcie!) zastanawiam się na ile jest to jednak książka oparta na kilku stereotypach. Nie do końca przekonuje mnie użycie dość jednak przewidywalnych artefaktów - sama metafora mapy nie jest nowa i jej źródeł możemy znaleźć wiele, akcja rozgrywa się w opactwach, domu Rembrandta, szpitalu w Bydgoszczy, gabinetach prawników, starych bibliotekach, wśród kamienic tyrolskiej miejscowości. Jako bohaterów dostajemy zakonnika i jego ucznia (relacja uczeń-mistrz, podobnie jak relacja oryginał-kopia to ważny dla “Mapy” temat), nazistę, SB-eka… w jakimś stopniu “Mapa” zbudowana jest z bardzo przewidywalnych elementów, choć - w efekcie - stworzona opowieść wydaje się być oryginalna, przynajmniej w polskiej literaturze. Zwątpienie w narrację (“Lekcje kwitnienia” Pochmary Balcer się przypominają), postmodernistyczna gra wykorzystująca oczekiwania czytelników pamiętających wyżej wymienione lektury, w efekcie zdawać się może odrobinę nadmiernie wykalkulowana, choć - jak cały czas podkreślam - jest to przygoda czytelnicza wysokiej próby, jednak mój początkowy zachwyt budzi u mnie niepokój i kieruje do pytania - czy przypadkiem nie zachwycam się, bo przeczytałem idealny mush-up literacki, a niewiele tu nowych odczytań i pytań?
Ciekawie śledzi się “Mapę” zastanawiając się nad tym, o czym jeszcze może być. W końcu poza kilkoma wymienionymi już wątkami natrafiamy na tematykę holocaustową, która, gdy się jej dobrze przyjrzeć, zdaje się scalać wszystkie przedstawione opowieści - “Mapa” jest bowiem historią o przemocy i wykluczeniu - opowiada historię systemów totalitarnych i pokazuje dwie strony - sprawców i ofiary. I to odczytanie “Map” wydaje mi się aktualnie najbardziej intelektualnie stymulujące. Bo co by nie powiedzieć - Sadurskiej udała się ta książka, “Mapy” stają się procesem wewnątrz czytającego, który chwilami może chcieć się z nimi pokłócić, posprzeczać, ale nie sposób nie odkryć, że autorka zajmuje swoje niewielką książką niesamowicie dużo przestrzeni w mózgu czytającego. A to jest wielkie osiągnięcie.
Jest to debiut prozatorski autorki, z pewnością jeden z najbardziej udanych debiutów w ostatnich latach. I dodam na koniec pewien slogan, mocno już zużyty, ale tu jakże pasujący - idealna do podróży. O! A jak już tak sobie piszę marketingowo-influencersko
AD [Zdjęcie przedstawia okładkę książki Barbary Sadurskiej, “Mapa”, książka w jasnej tonacji leży na jasnobrązowym stole. Na okładce znajduje się łódź z żaglem, a ślady, które zostawia na wodzie łączą się ze stylizowanym na dawne pismo ręczne tytułem książki i imieniem i nazwiskiem autorki. Rysunek jest delikatny, zajmuje mniej niż połowę okładki]
Skomentuj posta