Wojciech Szot

Czarna Ziuta

CZARNA ZIUTA

„Szedł, a nie było przechodnia, którego uwagi nie zwróciłby, zarówno swym wyglądem, jak i zachowaniem”, pisze w marcu 1926 roku „Rzeczpospolita”. Jeszcze nie tak dawno warszawska ulica przyglądała się Zofii Sadowskiej, lekarce oskarżonej przez prasę o organizowanie lesbijskich orgii, teraz przyszedł czas na nowego bohatera.

Karminowa pomadka, „podczernione oczy”, puder bez ograniczeń. Drobniutki kroki, stawiane „zwyczajem damskim”. Róg Żurawiej i Marszałkowskiej to popularne miejsce spotkań prostytutek z klientami, często odwiedzane przez patrole policyjne. Od roku Warszawa ma odziały policji kobiecej, które zajmują się dbaniem o porządek moralny na ulicach. Do naszej bohaterki podchodzi „policjantka urzędu Sanitarno-Obyczajowego”.

- Panieneczko, to nie zapusty, proszę za mną na chwilę do bramy.

Nie ma co stawiać oporu.

– Dokumenty!

„Panieneczka” bezskutecznie przetrząsając torebkę udaje, że szuka dowodu. Dokumentów brak. Zatem na komisariat. XIII posterunek.

W komisariacie pojawiła się „uparta panienka”.

- Jak panienki nazwisko – rzekł jowialnie, biorąc pióro do ręki, dyżurny przodownik.

- Zygmunt Walenda. Zamieszkały Dzielna 79.

Żart?

- No, no przyznać się, bo będziemy musieli ustalić autentyczność płci – trochę jeszcze żartobliwie, ale już podejrzliwie mówi przodownik.

„Chłopiec mówił kontraltem, był bardzo przystojny”, bujne włosy przystrzygł „na chłopczycę”, palce miał długie, „wypieszczone”, paznokcie umalowane. „Chorobliwa mistyfikacja?”, zastanawiał się przodownik. „Upartą panienkę” zatrzymuje do przybycia komisarza, sam nie chce się w to mieszać.

Za kilka godzin wszystko było już jasne. Dzielni mundurowi „zdemaskowali degenerata”. „Stwierdzono iż był to najautentyczniejszy mężczyzna, chorobliwy maniak, degenerat, polujący na przygodne znajomości wśród mężczyzn, podobnych mu degeneratów”. Policja aresztuje siedemnastoletniego Walendę[1].

Październik. Tym razem rewir XI komisariatu. Na rogu Litewskiej i Marszałkowskiej Jerzy Konnes, „as wywiadu Polskiej Organizacji Wojskowej”[2] „zauważył jakąś postać kobiecą o dziwnie niezgrabnych ruchach”. Kobieta podchodziła do mijających ją mężczyzn, „coś dyskretnie szeptała im do ucha”. Karminowe usta i mocny zapach perfum zwracały uwagę przechodniów. Ale coś tu się asowi wywiadu nie zgadza. W zalotnej prostytutce Konnes rozpoznaje Walendę i go aresztuje. „Echo Warszawskie” przypomina, że jest to jeden z tych osobników „o zboczonych instynktach, przeciw którym to sądy zastosowują art. 516 k.k.”[3] Czy tak było w tym przypadku? Nie wiemy. Za to znamy kolejny adres Walendy – Ogrodowa 44.

Walenda wróci na łamy prasy dopiero za pięć. Czy został skazany? Z innych dokumentów wiemy, że z art. 516 skazywano „pederastów”, ale na krótki okres, przeważnie do trzech miesięcy. A może Warszawiacy się przyzwyczaili do Walendy? Możliwe. Choć nie ostrzegali przed nim przyjezdnych, dzięki czemu pewien obywatel ziemski z okolic Kutna, który w marcu 1931 roku „pragnął zabawić się w Warszawie”, wpadł w „sidła zboczeńca w szatach kobiecych”

Wiktor B. przysiadł w Ziemiańskiej i spostrzegł, że pewna dama natarczywie mu się przygląda. Gdy nieznajoma wyszła z restauracji, pan B. podążył za nią i „przy wyjściu zawarł” znajomość. Zaproponował przejażdżkę autem po mieście, a „dama” „bez rumieńca zgadzała się na wszelkie propozycje p. B”.

„Wobec tego obywatel ziemski kazał jechać szoferowi za miasto. Gdy auto znalazło się na Powiślu, p. B. przystąpił do bliższego zapoznania się” z uroczą panną. „Jakież było jego zdziwienie, gdy przekonał się, że nieznajoma ma wszelkie cechy męskości”. Tego już obywatel ziemski nie mógł znieść. Z piskiem opon ruszył na poszukiwanie policjanta i od pierwszego napotkanego zażądał, by wylegitymował wyszminkowaną damę. Oczywiście damą okazał „znany policji zboczeniec”, tym razem zamieszkujący na Wroniej 35. Gazeta przyznaje, że był już aresztowany wielokrotnie za nabieranie „starszych panów”, a policja miała jak zawsze kłopot z nim, bo w męskiej celi aresztu „po zdemaskowaniu jego płci powstała straszna wrzawa”, a w kobiecej „oburzone niewiasty znów rzuciły się na swego konkurenta, niszcząc jego piękne szaty i rozdrapując mu szpetnie twarz”. Walenda dostał własny pokój[4].

Co robił na co dzień nasz bohater? W dzień, mając na sobie grzeczną marynarce, nie wyróżniał się niczym spośród sprzedawców handlujących nabiałem w halach Mirowskich. Dopiero gdy wraca do domu „ubiera się w damskie szaty i siada przed lustrem”. Jego upodobania – jak donosi „Express Poranny” – znają sąsiedzi i „śmieją się do rozpuku”. Znają go też prostytutki. I nie lubią. – Te, koleżanko! Postaw nam sznapsa! – krzyczą za nim. Walenda funduje, „bo co ma robić”. Innym razem zażądały od niego kolacji, spiły go i okradły z garderoby. „nie pozostawiły na pociechę ani gałganka”, donosi brukowiec. Walenda sprawę zgłosił na policję, stąd wiemy, ze obok futra posiadał dwa palta, pięć par bucików i boty „Pepege”[5]

Po panu D., przyszedł czas na Zenona Chrostkiewicza (Dzika 34), który letnim, sierpniowym dniem spacerował „raźnym krokiem na ul. Marszałkowskiej. Obok dworca Głównego wpadła w jego oko urocza warszawianka”. Pan Zenon „nie tracił czasy na wstępne pertraktacje”.

- Nie wiem, czyliś jest bóstwem, czy panna śmiertelna… Lecz serce moje zaiste czekało na ciebie… a w garsonierze mojej mam nektar i ambrozję, którą zwykły się żywić bogi… Czy zechcesz, o różanopalca, w zamian za mój nektar, dać mi w mem gniazdku miłości (Dzika 46) spróbować nektaru ust twoich?

Damę oszołomił ten potoczysty podryw. Skinęła tylko „potakująco główką”, a jej „ognisty kawaler skinięciem zawezwał rydwan, t. j. taksówkę”. Chyba wiemy gdzie powędrowały ręce pana Chrostkiewicza, bo taksówka nie dojechała na Dziką 46, a prosto pod komisariat. Walenda na posterunku oświadczył, że chce w ten sposób „wyplenić brzydki zwyczaj zaczepiania niewiast na ulicy”. Gazeta ostrzega: „Strzeżcie się Don Juani!”, ale ostrzega też Walendę, bowiem „każdy wielki reformator bywał przeważnie męczennikiem swej idei (mówiąc językiem prostym można po prostu dostać baty!). Tym razem Walenda mieszka na Chłodnej 46.[6]

W marcu 1932 roku Walenda chyba przesadził z alkoholem i „nie bacząc na to, że jest jeszcze zimno” zaczął się rozbierać na rogu Żelaznej i Chłodnej „podśpiewując sobie piosenki, które usłyszeć można tylko w okolicach Bugaju lub Powiśla”, czyli o treściach niewybrednych. Wokół ledwo utrzymującej pion kobiety zgromadził się tłumek, co oczywiście zwróciło uwagę policji. Na komisariacie okazało się, że uliczna pieśniarka to „nasz znajomy p. Zygmunt Walenda, maniak jakich mało”. Tym razem skończyło się jedynie na spisaniu[7]. Walendę zatrzymano też w kolejnym miesiącu, tym razem na Miodowej. Gazetom już się to chyba znudziło, skoro tytułują doniesienie: „Znowu ta sama[8]. Kilka dni później znowu trafił na posterunek, ponieważ policja urządziła „obławę w śródmieściu” w związku z napadem na „urzędnika pewnego poselstwa”. Nasz bohater był oczywiście w stroju kobiety, „upudrowany i uróżowany”[9].

„Co to jest Walenda?” pyta autor o uroczym pseudonimie „Padalec” w „Polsce Zbrojnej”, piśmie które wbrew nazwie sporo pisało o tematach z obronnością i zbrojeniami nie mającymi wiele wspólnego. „Gdzie to leży lub rośnie, z czego się robi, czy jest czerwone?” Otóż nie. Walenda to nie żadna rzeka w Argentynie, ale „drab w Warszawie”. „Nie rośnie (bo już urósł), nie leży, nie płynie, lecz wieje (od policji), a powinien wisieć”. Wielu jest w nadwiślańskiej stolicy rzezimieszków, „każdy musi żyć, nie każdy może zaraz być ministrem” ale Walenda wyróżnia się z „szarego tłumu złodziejaszków” tym, że  w „rzadkich okresach przebywania na wolności” ukrywa się pod „suknią niewieścią”. Walenda „próbuje z szarej larwy złodziejaszka przedzierzgnąć się w barwnego motyla kobiecego”, uwielbia metamorfozy, a felietonista zastanawia się czy przypadkiem nie wzoruje się na bohaterze książek i opowiadań Makuszyńskiego, panu Karczochu, „najmilszym ze złodziei”

Lubił Walenda przybierać różne oblicza.

Bywa wiejską „dziewuchą, w chustce na głowie, z tłumokiem pod pachą” i mazurskim zaśpiewem w głosie. „Kto by to pomyślał, że niewinna i przystojna Marysia spod Pułtuska to sam pan Zygmunt Walenda, najbezczelniejszy drab Warszawy, który w ten sposób naigrawa się z policji!

Bywa studentką „w białej czapce na głowie” i szarej narzucie na grzbiecie, „z teczką wypchaną książkami pod pachą”. Zdaje się jakby wracała z wykładów albo spieszyła na korepetycję. „Nie prawda! To p. Zygmunt Walenda tego dnia odwala akademiczkę!”

Gdy siada przy stoliku w kawiarni „czerwonymi jak krew usteczkami ciągnie przez słomkę mazagran”. Złote loki, ondulacja, brwi zaczernione i wyprofilowane w „śmiały łuk”, do tego oczy gazeli ponętny alabastrowy dekolt, „powiewna” sukienka i nóżki w jedwabnych pończochach. Walenda rozczarowuje siedzących obok staruszków, którzy zerkają ku niemu pożądliwie.

Czasem stoi pod latarnią na rogu Złotej i podejdzie do niej jakiś zawiany jegomość.

„- Jak ci na imię?

- Felcia

- Dobra jest! Zabawiamy się. Najpierw wódeczka, potem usteczka, a potem małe tir-li-li-li-li…”

Z wódeczką poszło dobrze, z usteczkami nie najgorzej, „a kiedy przyszło do faceta w zęby, łap za portfel i w nogi”. Felcię oczywiście przymknięto, ale co z tego, skoro „za miesiąc, za dwa” znowu wypłynie. Może jako hrabina, może jako zakonnica, a może „girlsa” z kabaretu? A przecież powinien wisieć…[10]

Jeszcze w październiku Walenda okradnie Stanisława Furmana, który zaprosił do siebie ubranego w kobiecy strój mężczyznę i zasnął w trakcie „numeru”. Walendę znowu aresztowano[11].

Sytuacja powtarza się w marcu kolejnego roku, tym razem jednak to Walenda zostaje pobity przez niedoszłego klienta, Stefana Szenbucha i „córę Koryntu” Irenę Błońską. W prasie rozbawienie wzbudził fakt, że to Walenda oskarżał Szenbucha o okradzenie[12].

Fortuna opuszcza Walendę. Miesiąc później „handlarz uliczny nabiałem” zostaje napadnięty na ulicy przez prostytutki, które chcą mu „wybić z głowy przebieranie się za kobietę”[13].  Walenda próbując się bronić wybił szybę w restauracji i zranił się w dłoń. Został przewieziony na pogotowie, a potem znowu na komisariat[14].

W 1933 roku wszedł nowy kodeks karny, tzw. kodeks Makarewicza, który depenalizował co prawda dobrowolne stosunki męsko-męskie, ale karał za „ofiarowywanie się osobie tej samej płci do czynów nierządnych z chęci zysku”. Artykuł 207 dotyczył tylko homoseksualnej prostytucji, heteroseksualna kodeksowi karnemu nie podlegała. I tak też znalazł się przepis na Walendę.

24 sierpnia 1934 roku warszawski sąd po raz pierwszy miał rozpatrzyć sprawę z tego właśnie artykułu. Przed sądem stanął „odrażający okaz jakiegoś tworu ubranego w męski ubiór więzienny o kobiecym dyszkancie”.

Ma lat 24, znany jest pod przezwiskiem „Czarnej Ziuty”, a ze swojego „zboczenia”, „uczynił sobie proceder”

Tym razem zatrzymano go w „domu schadzek przy ul. Wielkiej w towarzystwie pewnego inżyniera”, którego Walenda „usidlił” na balu maskowym, gdzie robił furorę „wspaniałą toaletą”. Nic dziwnego, prasa zachwyca się jego futrami, jedwabną bielizną damską i długimi blond włosami „utrefnionymi” w loki.

Zaczyna się rozprawa. Walenda mówi cicho:

- Wszystko szczerze powiem, ale proszę ujawnić rozprawę, krępuję się publiczności.

„Podnosi rękę do głowy, kobiecym ruchem, jakby chciał poprawić sobie loczki”. Gest trafia w próżnię – aresztanta ogolono „do zera”.

- Nie przyznaję się do winy. Rzeczywiście uchodziłem „za kobietę”, gdyż sprawiało mi to przyjemność. Od dziecka bawiłem się lalkami.

Na tym kończy się sądowa relacja. Czy fakt, że Walenda lubił bawić lalkami, czy może jakieś inne zdarzenie wpłynęło na sąd, nie wiemy, ale rozprawę utajniono[15].

Sąd skazał Walendę na karę roku więzienia, którą „będzie musiał odbywać w samotnej celi, gdyż nie można go ze względy na wewnętrzny porządek więzienny lokować wespół z innymi więźniami, a na umieszczenie zboczeńca na oddziale kobiecym nie pozwala regulamin”[16].

I tak Walenda zostaje pierwszym mężczyzną skazanym za homoseksualną prostytucję w II RP.

Wychodzi z więzienia i wraca do procederu. W styczniu 1936 roku na Okęciu tajemniczą  damę dostrzegają żołnierze 1-go pułku lotniczego. Ubrana w brązowe futro, czarną powłóczystą suknię i zielony kapelusz dama „niedwuznacznie dawała im do zrozumienia, że z ochotą zawiązałaby znajomość”. Żołnierze szybko zorientowali się, że mają do czynienia z mężczyzną, a damę w futrze zatrzymała żandarmeria wojskowa. Brukowy dziennik „Dzień Dobry” zaznacza, że o Walendzie było już cicho przez jakiś czas, ale najwyraźniej „dawne nałogi nie wygasły”. Żandarmeria przekazała „zboczeńca” warszawskiej policji.[17]

Na tym nie kończą się przygody młodego handlarza nabiałem (czy dalej sprzedaje jajka na hali Mirowskiej prasa nie informuje). W marcu Walenda, „znany zboczeniec” (Krakowska 52) „wraz z kolegą znanym pod przezwiskiem „Dziewczę z karuzeli”, przebierali się w stroje kobiece i zaczepiali samotnych mężczyzn”. Panowie napastowali przechodzących mężczyzn, a gdy ci odmawiali, żądali od nich pieniędzy na wódkę[18]

W maju znowu trafia przed oblicze sądu, „oskarżony o czyny nierządne w celu czerpania zysków”. Nie przyznał się do winy, a „rozprawa ze względu na drastyczne szczegóły toczy się przy drzwiach zamkniętych”[19].

Kiepsko się tłumaczył Walenda przed sądem. Przekonywał, że „zmuszony został do przywdziania ubioru kobiecego, ponieważ okradziono go i złodzieje zabrali wszystką garderobę. Według powieści Walenda miał cierpieć na ból zębów, a nie mogąc wyjść na ulicę w stroju Adama, pożyczył od sąsiadki szat niewieścich i tak wyszedł na miasto”. W tą bajkę nikt nie mógł uwierzyć. Walenda ponownie dostaje roczny wyrok[20], ale nie trafia do więzienia, bo prasa przypomni o nim jeszcze w lipcu.

O poranku 10 lipca dozorca domu przy Zamenhofa dostrzegł na klatce schodowej leżące dziecko. Już miał wzywać policję, gdy jakaś kobieta chwyciła dziecko i zaczęła uciekać, głośno wołając „Moje drogie, kochane dziecko”. Dozorca pobiegł za kobietą i zatrzymał ją na ulicy. Dziecko okazało się żywe, a kobieta mężczyzną. Zygmuntem Walendą, „którego proces za czyny nierządne toczył się niedawno przed sądem okręgowym”.  Zatrzymany Walenda zeznał, że dziecko porwał, aby zając się jego losem, ponieważ pragnął choć raz w życiu zaznać uczuć macierzyńskich[21].

Walendę aresztowano.

 

[1]„Uparta panienka” w komisariacie, rubr. „Co z dnia na dzień przynosi ulica”, „Rzeczpospolita” 1926, nr 89, s. 8.

[2] Z. B. Kayzer, B. Kayzer, Kadry urzędów bezpieczeństwa publicznego i ich rozmieszczenie w autonomicznym województwie śląskim w latach 1922-1939, „Zeszyty Naukowe WSOWL” 2011, nr 3.

[3] Mężczyzna w sukni, „Echo Warszawskie” 1926, nr 268A, s. 5, także w: „Robotnik” 1926, nr  288.

 

 

[4] Z ostatniej chwili, Niezwykła przygoda obywatel z Kutna, który pragnął zabawić się w Warszawie, „Nasz Przegląd” 1931, nr 83.

 

[5] Podwójne życie Zygmunta Walendy, „Express Poranny” 1931, nr 29, s. 6.

[6] Postrach warszawskich Don Juanów. Tragikomiczna przygoda erotomana w taksówce, „Dzień Dobry” 1931, nr 211, s. 8

[7] Mężczyzna w roli… kobiety. „Wesołe” wyczyny maniaka,  „5-ta Rano” 1932, nr 77

 

[8] Znowu ta sama, „5-ta Rano” 1932, nr 98.

 

[9] Obława w śródmieściu, „Kurier Warszawski” 1932, nr 114 (wyd. poranne).

 

[10] Padalec, Walenda, „Polska Zbrojna” 1932, nr 140, s. 16.

[11] Mężczyzna w roli „córy Koryntu” okradł podchmielonego „klienta”, „5-ta Rano” 1932, nr 281.

[12] Prostytutka okradła „prostytutkę”. Komiczna historia o mężczyźnie, który chce zostać… ulicznicą, „5-ta Rano” 1933, nr 70.

[13] Mężczyzna w sukni pobity przez „córy Koryntu”, „5-ta Rano” 1933, nr 119, s. 4.

 

[14] Mężczyzna w sukni pobity przez kobiety, „Robotnik” 1933, nr 145.

[15] Młodzian w damskich jedwabiach. Niezwykły zboczeniec na ławie oskarżonych, „Dzień Dobry” 1934, nr 235, s. 12.

 

[16] Mężczyzna w sukni skazany na samotność, „Dobry Wieczór! Kurier Czerwony” 1934, nr 234, s. 4.

[17] „Kokietka” z Okęcia okazał się… przebranym mężczyzną, „Dzień Dobry” 1936, nr 14, s. 10.

[18] Zboczeniec napastował samotnych mężczyzn, „ABC” 1936, nr 77, s. 7.

[19] Mężczyzna w sukni kobiecej. Niezwykła sprawa przed sądem, „Dobry Wieczór! i Kurier Czerwony” 1936, nr 135.

[20] Mężczyzna w sukni. Sąd skazał zboczeńca na rok więzienia, „ABC” 1936, nr 14; także w: „Nowy Dziennik” 1936, r 136 i Kłopot ze skazanym zboczeńcem, „Express Mazowiecki” 1936, nr 136, s. 4.

 

[21] „Kidnapper” w przebraniu kobiecem, „Dobry Wieczór! i Kurjer Czerwony” 1936, nr 191.

 

Skomentuj posta

Proszę odpowiedzieć na pytanie: Skąd się biorą dzieci? Podaj miasto