Korporacja Ha!art, Jarek Skurzyński

[RECENZJA] Jarek Skurzyński, "Zrolowany wrześniowy Vogue"

Nie wiem po co marnować talent literacki na tak błahą historyjkę. Jarek Skurzyński pisać potrafi - to bez dwóch zdań. Ale albo jest to przykład utalentowanego pisarza, który nie ma pomysłu na opowieść, albo ktoś mu powiedział, że nadzwyczaj banalna historia wielkomiejskiego życia młodego geja, szukające miłości, wyjeżdżającego do Anglii, nie mającego nic przeciwko spontanicznym stosunkom erotycznym i posiadającego eks-faceta, który ratuje go z opresji, to doskonały pomysł na historię, której naprawdę nikt nie zna. No nie, “Zrolowany wrześniowy Vogue” to historyjka, w której banał goni kolejny banał, którą wyróżnia wyłącznie to, że jest naprawdę sprawnie napisana, co autor udowadnia zwłaszcza w zakończeniu książki.

Fabułę już wam streściłem, niewiele mogę dodać, może poza tym, że Skurzyński dość realistycznie przedstawia życie swoich bohaterów, są oni z krwi i kości. Ale tego, że nie robią niczego ciekawego, a książka nie wnosi niczego nowego do naszej rzeczywistości, nie da się przykryć nawet najwspanialszą maestrią językową.

“Zrolowany wrześniowy Vogue” czytałem z wielką sympatią do pisarza, który potrafi napisać żywe dialogi, sprawnie przemieszcza się w czasie i stać go z pewnością na opowiedzenie czegoś dużo ciekawszego. Lektura przyjemna, błaha i niepotrzebna. Ale najbardziej mnie zirytował jednak blurb Marii Reimann, którą bardzo szanuję i cenię, ale tym razem nie znaleźliśmy porozumienia. Otóż pisze Reimann:

“Książka Skurzyńskiego opowiada historię spoza dominującego heteronormatywnego świata, co sprawia, że jest w Polsce opowieści bardzo potrzebną”.

Na pierwszy rzut oka wszystko tu gra - brakuje nam nienormatywnych perspektyw, co do tego sprzeczać się nie będziemy. Ale czy Skurzyński opowiada historię spoza “heteronormatywnego świata”? Czyli co? Jeśli jest powieść o gejach, którzy lądują w wyrze, zakochują się, gotują sobie obiady i zastanawiają się czy na pewno dobrze wyglądają w białych dżinsach z dziurami, to już wystarczy? Czy wywrotowe w 2020 roku jest pisanie o ludziach, którzy czerpią przyjemność z dużej liczby partnerów seksualnych?

To, że heteronormatywna proza wciąż jest bardzo grzeczna i w większości powieści wydaje się, że do łóżka idzie się już tylko z kandydatem na męża czy żonę, to wcale nie sprawia, że pisanie wprost o “tych sprawach” jest jakoś szczególnie nieheterormatywne.

Czytam ten blurb jakby Reimann chciała napisać, że skoro jest powieść o gejach, to już jest Polsce jakoś potrzebna. Otóż nie, ba - “Zrolowany wrześniowy Vogue” jest Polsce w ogóle niepotrzebny, ale za to potrzebny jest nam Jarek Skurzyński, bo jest pisarzem utalentowanym, tylko potrzebuje jeszcze trochę czasu, żeby napisać “Czarodziejską górę”. Czekam.
 

Skomentuj posta

Proszę odpowiedzieć na pytanie: Czego katastrofa następuje u Haliny Snopkiewicz?