Czarne, Piotr Marecki

[RECENZJA] Piotr Marecki, "Polska przydrożna"

Przyznaję, że cały czas próbuję wytłumaczyć Mareckiego z tej książki.

Szukam rozwiązania.

Bo może jest tak, że Marecki poddaje nas testowi?

Napisał książkę, która nie wpisuje się łatwo w żaden z gatunków literackich - ani to autoreportaż, ani esej, ani jakaś dodatkowa odnoga “Duchologii” (choć estetycznie wiele zawdzięczająca książce Drendy). Ograny motyw: “Ja, człowiek z miasta, odkrywam Polskę małych miasteczek” znajduje tu nowe, ale niezbyt nowatorskie opracowanie, a książka w pewnych partiach wydaje się być niekoniecznie udanym dissem Szczerka i Stasiuka?

Może Marecki naigrawa się też z opowieści barowej w typie Hłaski, zwracając głównie uwagę na przydrożne bary i restauracje z pasją godną realizatorów programu Magdy Gessler?

Pozeruje? Ach te instastorki i wspomnienia z Hameryki godne opowieści wujka na weselu!

“Polska przydrożna” to opowieść o tym, jak wydawca (z Krakowa) i profesor (z UJ) rusza na dwa tygodnie w Polskę (bez Google Maps - przynajmniej w założeniach) i postanawia podróżować tylko drogami lokalnymi, spać w motelach, a nawet może w samochodzie czy namiocie, i przez cały czas skrupulatnie wszystko spisywać (zwłaszcza nazwy mijanych miejscowości). No wielki mi wyczyn…

Jest tu kilka ciekawych spotkań, historii ludzi, którzy mieszkają w Polsce pokazywanej w telewizji jedynie z okazji dożynek lub faktu, że ktoś zarżnął kogoś. Są tu opowieści o aspiracjach i marzeniach naszych współobywateli z Polski “przydrożnej”, ciekawie spisane i barwne, ale - niestety - ginące w całej tej prostej, trochę naiwnej, niezbyt atrakcyjnej opowieści o podróży uprzywilejowanego kolesia, który nagle postanowił sobie zrobić “road trip”. I albo robi sobie bekę z gatunku i formy, albo naprawdę uwierzył, że ma to sens. A może to wszystko test i Marecki zwyczajnie świetnie się bawi, wrzucając na fejsa fragmenty recenzji, w których czytelnicy i czytelniczki piszą o tym, że to słabiutka literaturka jest?

Co wiemy o autorze profesorze po tej lekturze? Lubi w instastorki, telefon mu nawala przy wyższych temperaturach, przed snem musi wypić (albo przynajmniej zaparzyć) herbatę, ma bardzo racjonalną partnerkę, lubi jak mu się wkręci w mózg jedna piosenka i może ją śpiewać przez kilka dni, jest dość cierpliwy dla najdziwniejszych rozmówców, tęczowo przyjacielski i bardziej odważny niż strachliwy. Ale czy my to naprawdę musieliśmy wiedzieć?

“Polska przydrożna” to taka gra w niedoskonałość formy, którą ja czytam jako rodzaj wyzwania rzuconego naszym przyzwyczajeniom i oczekiwaniom wobec podobnie skonstruowanych książek.

Sugeruje to mocno tekst Ziemowita Szczerka, który na skrzydełku książki porównuje Mareckiego do Białoszewskiego. Autor mu się w książce odwdzięcza złośliwościami - i tak wszyscy się przecież później radośnie upiją w jakiejś krakowskiej knajpie. A nie jest to Białoszewski, oj nie. Miron jednak nie wyjeżdżał by słuchać ludzi, on ruszał z Warszawy raczej po to, by coś zobaczyć (podróż wokół Europy, czy do Stanów), albo po prostu podreperować zdrowie (Konstancin, Inowrocław). Ludzie się przydarzali, ale z pewnością nie był Białoszewski reporterem. Krzywdzi więc Mareckiego Szczerek tym tekstem, na szczęście Marecki krzywdzi Szczerka w książce, więc wszyscy ocaleją.

Tylko po co nam ta gra? Może niedoskonałość form bezpieczniej było testować w niszowym wydawnictwie, które ma odbiorców uodpornionych na literaturę dziwną i dziwaczną? Po co wystawiać na próbę czytelników i czytelniczki oczekujących po prostu reportażu o ludziach, a nie autobiograficznego spisu dokonanych czynności przeplatanego dialogami? Przecież oczywistą reakcją będą recenzje w rodzaju “najgorsza książka Czarnego od dawna”. Mam wątpliwości, czy taki gest był w ogóle potrzebny. Po to, by się pobawić we własnym towarzystwie na fejsie przy czytaniu co bardziej negatywnych opinii?

Bo ja wciąż mam nadzieję, że to właśnie to - gra, świadoma próba przełamania formy. Jakoś nie potrafię uwierzyć w to, że dobre wydawnictwo wydaje tak słabą książkę tak mądrego faceta i nie ma tutaj jakiegoś haczyka. A może mądrzy faceci też mają prawo do napisania złych książek i nic więcej tu nie ma, żadnej filozofii, żadnych dodatkowych gestów? Byłoby to przykre, ale nie można tego w sumie wykluczyć. Wciąż żyję nadzieją, że nie było tak, że oto Marecki wymyślił sobie, że ruszy w Polskę, wydawca dorzucił mu do baku oraz zaliczkę, a potem było im głupio mu powiedzieć, że to jest jednak słabizna i że może by to sobie jednak we własnej Korporacji wydał?

Jak widzicie nie jest łatwo napisać recenzję z “Polski przydrożnej”. Może to już jakieś osiągnięcie autora?

dwa komentarze

Andrzej

24.06.2020 09:58

Polskę przydrożną Piotra Małeckiego dostałem w prezencie i był to prezent nietrafiony. Oburącz podpisuję się pod recenzją Szota. Zastanawiałem się czemu służyło skrupulatne wyliczanie mijanych miejscowości, chyba jednak chodziło o literówkę, a wspomnienia z Ameryki są faktycznie godne opowieści weselnych wujka. Niestety od jakiegoś czasu więcej ludzi pisze książki niż je czyta.

Ament

17.11.2020 18:22

Nie wiem, czy te wszystkie wyliczenia plasterków sera i zalewań kawy w termosie to jakaś nerwica natręctw czy pragnienie przegonienia Lisbeth Salander z serii Millenium. W końcu, czy poważny wydawca i profesor naprawdę nie potrafi sobie sam zalać kawy w termosie. Z całym szacunkiem, takie tam, ple ple.

Skomentuj posta

Proszę odpowiedzieć na pytanie: Całe jej życie opisała Helena Boguszewska