Czarne, Krzysztof Środa
[RECENZJA] Krzysztof Środa, "Srebro ryb"
Tej nominacji do Nike nie jestem jednak w stanie zrozumieć, bo “Srebro ryb” to marny esej, w dużej mierze będący - czego autor nie ukrywa - zlepkiem kilku tekstów połączonych na siłę w jedną opowieść. Ichtiologiczne rozważania Środy zaskakują swoją płycizną, naiwnością i horyzontem jakby zamulonym.
Autor opisuje swoją fascynację rybami i ich łowieniem. To zrozumiałe hobby i dość popularne, ale bardzo brakowało mi w tej książce jakiejkolwiek refleksji Środy nad tym choćby, że te ryby są zwyczajnie zabijane. Nie domagam się wegańskich refleksji i przepisów na karpia z seitanu, ale pisanie, że jakaś ryba najładniej wygląda wyciągnięta z wody? To jednak dość ohydne, że nasze estetyczne emocje rosną na widok martwego zwierzęcia, które właśnie zabiliśmy?
Pisze Środa: “Trzeba niestety” wyjąć rybkę, żeby docenić jej walory urodowe. Nie, wcale nie trzeba, czytelnik wcale nie stoi nad Środą i nie domaga się: “No powiedz, powiedz czy piękna”. Czy to jest jakiś makabryczny konkurs piękności, na który nie chciałem się wybrać? Potrzeba zabicia przedmiotu obserwacji, by wejść w jego posiadanie i opowiadać to jeden z ważniejszych problemów w naszych relacjach ze światem nieludzkim, choć jak pamiętamy kolonializm - także u nas samych.
Antropocentryczny sposób pisania i widzenia świata w 2020 roku należy już raczej ganić albo przynajmniej wygaszać, a zachwytów nad tym, jak wspaniale jest wyciągać umierające ryby z osuszanego jeziora czy jak niesympatyczne są niektóre gatunki ryb, bo nie dają się tak łatwo zamordować, budują tylko moją niechęć do całej tej opowieści. I gdybym tam jeszcze znalazł jakieś głębsze wejście w literaturę czy filozofię... Ale Środa co chwila przypomina nam, że czegoś nie chciało mu się sprawdzić, Freuda nie przeczytał, Putramenta nie zna zbyt dobrze, a gdy już musiał pójść do biblioteki, to - niesamowite - kazano mu czekać na książkę aż trzydzieści minut. To miłe, że ludzie nauki po latach odkrywają życie zwykłych zjadaczy chleba, ale żeby się tym dzielić tak bezwstydnie, a na dodatek publicznie? A gdy pisał o rosyjskim ichtiologu, to jego imię znalazła dopiero redaktorka książki, do czego się zresztą przyznaje w “Podziękowaniach”. Pisze Środa, że w polskiej literaturze o wędkarstwie nikt prawie nie pisał i musi się pogodzić z tym, że trzeba czytać tego okropnego, reżimowego Putramenta. Mógł sięgnąć po Filipowicza, ale musiałby wiedzieć...
Mógł też sięgnąć po poezję, która o rybach mówi bardzo dużo, jak choćby Elizabeth Bishop w wierszu "Ryba" (tłum. S. Barańczak), która opowiada o przeżyciach podmiotu lirycznego trzymającego wyłowioną rybę. Opowiada z niezwykłą czułością i uważnością, a ryba na koniec wiersza wypuszczona zostaje na wolność w naglej epifanii po ujrzeniu tęczy. Polecam znaleźć w odchłani netu ten tekst (dziękując JF za jego podrzucenie).
To jest tak na “odwal się” napisana książka, że każdą kolejną stronę czytałem z rosnącą irytacją, hojnie dzieląc się swoimi przemyśleniami ze znajomymi, którzy emotikonami wyrażali najszczersze współczucie.
Większość “Srebra ryb” wypełnia nudny leksykon ichtiologiczny, który autor próbuje ubarwić, ale tonie przy tym w pretensjonalności i rozważaniach polegających na przepisywaniu i recenzowaniu innych. Ale opowieść o tym, że Środa w całym eseju sięga po źródła oczywiste (oczywiście trzeba wrzucić jakiś stary przewodnik po rybach, pokazać że się jest oczytanym erudytą) blednie już naprawdę przy tym choćby fragmencie:
“(...) glowa szczupaka zatrzymana w czasie przez Wojtka wciąż, zdaje się, wisi na ścianie pewnego domu. (...) My nie marzymy o takiej formie nieśmiertelności. (...) Dla ryby to i tak więcej niż mogła się spodziewać”.
Dużo łatwiej nam powiedzieć, że powinniśmy traktować psy czy koty jak partnerów, ale gdy chodzi o ryby, to nasza prywatna bioetyka nagle wygasa i zastępowana jest morderczymi instynktami. Środa nie widzi żadnego podobieństwa - a przynajmniej o nim nie pisze - pomiędzy gębą szczupaka wiszącą na ścianie a rogami jelenia. To nie dość, że naiwne, to jeszcze odsłaniające słabość intelektualnego namysłu autora nad tymi zwierzętami, co to głosu nie mają. Ale wiecie co? Przecież Środa stronę wcześniej pisze, że czekał, aż trafi mu się “szczupak zasługujący na takie potraktowanie”. Ciekawe, co by powiedział o myśliwym mordującym kolejne zwierzęta tylko po to, by wybrać sobie najbardziej okazałe rogi, by je następnie powiesić na ścianie. Świat nieludzki to nie sklep z durnostojkami, o których można napisać tryskający erudycją felieton.
Książka Środy - w mojej lekturze - jest opowieścią o człowieku, który czerpie przyjemność z mordowania, intelektualizującym tę prostą dość czynność, estetyzującym ją za pomocą literackich ozdobników i sprzymierzeńczej literatury. To książka o tym, jak wygląda przemoc, której jesteśmy wspólnikami, a czasem uczestnikami. I nie mam problemu z tym, żeby się przyznać, że gdy jem rybę, to nim jestem. Tak, trudno zmienić nawyki, choć bardzo się można starać i warto to robić, ale żeby z własnej ułomności robić cnotę?
“Srebro ryb” to wysilona (autor kilka razy wspomina, że musi napisać książkę - no przykro mi), pozbawiona głębszej refleksji historia o tym, jak już NIE pisać o zwierzętach. Od Krzysztofa Środy naprawdę wiele można się w tym temacie nauczyć.
Skomentuj posta