Festiwal Stolica Języka Polskiego

Festiwal Stolica Języka Polskiego 2020 - podziękowania

To nie tak miało być. Pisząc tutaj oczywiście nigdy nie zamierzałem unikać tematów dla mnie ważnych i jednocześnie osobistych, ale celem było pisanie o książkach. I nadal pozostaje, dlatego w nadchodzącym tygodniu będę pisał o trzech świetnych książkach, które wciągnęły mnie pomimo trudnego czasu.

Ale jednak się wydarzyło - od czasu wydania “Panny doktór Sadowskiej” bardzo często muszę odpowiadać na pytania dotyczące współczesności i faktu, że jak pokazałem w książce - mechanizmy homofobicznego wykluczenia nie zmieniły, się trwałe i mają podobne jak kiedyś źródła. Muszę też mierzyć się z waszymi opowieściami, za które dziękuję. W Szczebrzeszynie podchodziły do mnie najczęściej osoby mające w rodzinie geja, lesbijkę, które dzieliły się swoim lękiem i strachem o bliskich. To było poruszające, a ja pisząc książkę nigdy nie pretendowałem do bycia depozytariuszem tych opowieści. Wyszło jednak inaczej i staram się to udźwignąć. Ale nie dałbym rady, gdyby nie inni ludzie.

Na Festiwalu Stolica Języka Polskiego okazało się, że potrafimy już bez skrępowania, ukrycia i wstydu mówić o tym, co nas w Polsce przeraża i boli. Już nie mówiliśmy eufemizmami a nazywaliśmy sprawy po imieniu.

Najpierw okazało się, że Szczebrzeszyn leży w powiecie, który przyjął homofobiczną uchwałę, potem - że w Warszawie policja użyła siły przeciwko młodym ludziom w jakimś szalonym pokazie brutalnej siły, zupełnie nieadekwatnym do wydarzeń. Tymi ludźmi okazali się też nasi, moi bliscy.

Życie prywatne po to jest prywatne, by go nie wywlekać na sztandary ani nie wciągać na scenę. Ale jest taki moment, gdy czujesz, że trzeba o nim opowiedzieć głośno, by odnaleźć przyjaciół i zobaczyć, czy coś się zmieniło. A zmieniło się.

Okazało się - jak przeczytałem u jednej z uczestniczek Festiwalu - że “polska inteligencja dorasta i zaczyna mówić głośno”.

Dlatego nie było grzecznych rozmów o literaturze - z Jakubem Żulczykiem rozmawialiśmy o kościele katolickim i fatalnym jego wpływie na nasz świat, Mikołaj Grynberg wspaniale opowiadał o losie kolejnych żydowskich pokoleń, ale też upomniał się ze sceny o tych, którym dzieje się krzywda, z Zygmuntem Miłoszewskim poprowadziłem spotkanie, w którym obaj “popłynęliśmy”, Tęczowy Uniwersytet im. Miłoszewskiego jest otwarty dla wszystkich chcących myśleć. Pisarz opowiadał o swojej przemianie i o tym, dlaczego uprzywilejowana większość jest winna złu, które dzieje się wokół nas. Było to najbardziej osobiste i zaskakujące spotkanie, jakie prowadziłem, a właściwie byłem jego uczestnikiem. Pod koniec dnia byliśmy na scenie razem, by zaprotestować przeciwko brutalizacji życia publicznego, jak to ładnie ujął Michał Nogaś.

Dziękuję Michałowi, Mikołajom (dwóch było), Junonie, Oldze, Justynie, Adamowi, Zygmuntom (dwóch było takich), Jakubowi i wszystkim wspaniałym ludziom, którzy pokazali, że można na nich liczyć, że mamy nie tylko sojuszników, a ludzi, którzy w walce o prawa osób LGBTQ widzą też walkę o swoje prawa. To było wzruszające doświadczenie.

A to wszystko nie tak miało być. Mieliśmy rozmawiać o książkach, a okazało się, że chcemy o życiu, bo choć trochę go w literaturze, to rzeczywistość aktualnie dogania fikcję. To wszystko nie tak - ja nie odczuwam żadnej przyjemności z dzielenia się moim życiem ze sceny i nie na tym polega moja rola, ale… ale w tym roku wszystko było inaczej. I dobrze. Wieloletnia nagonka władz Polski na osoby LGBTQ zaczyna rodzić opór dużo silniejszy niż do tej pory. Młode osoby nie zadowalają się przemarszem i wykrzyczeniem kilku dość grzecznych sloganów. Zaczynają w inny sposób definiować walkę o swoje prawa - queerowo, odmieńczo, prześmiewczo, ale też stawiając opór. Przestaliśmy być grzeczni.

Bohaterka mojej książki, Zofia Sadowska w 1923 roku została przez brukową prasę oskarżona o to, że uwodziła pacjentki, doprowadziła do kilku zgonów, organizowała dzikie harce i podawała kobietom substancje odurzające. Kilka miesięcy później Zofia Sadowska poszła do sądu i przeciwstawiła się oszczercom, nigdy nie wypierając się tego, że jest lesbijką. Dwa lata później, w 1926 roku, wzięła udział w pierwszym kobiecym rajdzie automobilowym. Wszyscy na nią patrzyli, a relacje prasowe pełne były informacji o jej jeździe. Zofia robiła po prostu to, co chciala. Nikogo nie pytała o zdanie. I choć ja się do tej pory zarzekałem, by nie robić z niej przesadnie symbolu, bo hagiografia nie służy żadnemu trupowi, to myślę, że jest w tej opowieści jakaś podpowiedź dla nas, współczesnych.

Literatura jest przyszłością, jak dzisiaj przeczytałem, zatem zachęcam do lektury “Panny doktór Sadowskiej”, jesteśmy już w wersji cyfrowej i audio. Jestem ciekaw czy odnajdziecie w Zofii ikoniczny potencjał.

 

Skomentuj posta

Proszę odpowiedzieć na pytanie: Iwasiów jak lody