Korporacja Ha!art, Teresa Tyszowiecka Blask, Joseph Anthony

[RECENZJA] Anthony Joseph, "Afrykańskie korzenie UFO"

Puść funk!

Jestem za!

Ale niech to będzie “wyspiarski funk polirytmicznie trykający na styk mlaskając i pląsając jak Masaje”. Niech “subkwantowa ścieżka basu tłoczy riddim”, by “cny plebejski funk zwijał się jak szlauch na dnie studni”. Taki funk znajdziecie tylko w książce, którą oczywiście można i trzeba przeczytać od deski do deski, ale można i warto zaglądać do niej na wyrywki, układać się z nią po swojemu, bo jej autor stworzył dzieło otwarte tak na interpretacje jak i na naszą z nią grę.

W świecie “pangalaktycznej negrogwary” na planecie Kunu Supia, w dusznym Toucan Bay pojawia się legendarny Joe Sambucus Nigra, szmugler syntetycznej malaniny, za którego głowę wyznaczono nagrodę. Anthony Joseph w “Afrykańskich korzeniach UFO” pokazuje, że afrofuturyzm miksujący tradycje literackie, korzystający zarówno z autobiografii pisarza jak współczesnej literatury, ale też muzycznych tradycji, ma do zaoferowania nam nową opowieść na nowe czasy. Lektura powieści Josepha to prawdziwe wyzwanie - splątana, gęsta od miejsc i czasów, poetycka i rytmiczna, prześmiewcza i wyzywająca. Do tego zjawiskowo przetłumaczona przez Teresę Tyszowiecką Blask!.

W “Afrykańskich korzeniach UFO” wyodrębnić możemy trzy podstawowe koordynaty przestrzenno-czasowe - teraźniejszy zawarty w “Dzienniku powrotu na dryfującą wyspę”, futurystyczny w rozdziałach opisanych jako “Kunu Supia” i historyczny w “Genetycznej pamięci starożytnej Iere”. Przechodząc pomiędzy czasami i przestrzeniami (ląd-woda-kosmos) czytelnik śledzi historie i bohaterów, zanurzając się tak w języku jak i koncepcji Josepha. A koncepcja ta jest niezwykle oryginalna, otóż autor zakłada możliwość odwrócenia migracji - powrót do Afryki sprzed epoki niewolnictwa, podróż do źródeł, która odbędzie się w przyszłości. Joseph pokazuje siłę kulturotwórczą afrykańskiej diaspory rozsianej po całym świecie - nie tylko w Karaibach.

Ale o tym wszystkim przeczytacie w dwóch wstępach do tej niezwykłej książki (Lauri Scheyer i Bartosz Wójcik) i może nie zaśniecie zanim zaczniecie czytać tekst Josepha. A ten was zaatakuje już w pierwszych linijkach, bo “jego głos brumił hardo”, a Cain “rolował spliffa wielkiego jak Mozambik ownięty w placek roti”, w knajpie “fetor flądrzych flaków fundował z furią fangę”. Do Houdiniego wchodzi Joe Sam, “Dwa metry dwa muskularnej czerni rozsadza bordową marynarkę w panterkę; zamaskowane kieszenie wypchane trefną melaniną; w kamizelce kuloodpronej glizy czekoladowych monet”. Idzie z wdziękiem “etiopskiego kowboja”, jego twarz “w rytualnych bliznach wojownika, natryskowa maczeta zatknięta za pas po labry”. Wszystkie zakapiory rejterują. Ale to nie tylko western, to opowieść o niewolnictwie i odzyskiwaniu historii, jak w balladzie “...nim jej ciało runęło”, gdzie bohater idzie “przez krainę kakao” do grobu babki “w dolinie santa cruz. błotnisty kopczyk bez tabliczki tonie w chwastach”. Joseph mistrzowsko oddaje rzeczywistość ludzi żyjących na styku nowoczesności, marzeń o przyszłości a trudnej rzeczywistości, która zmienia się niezwykle powoli. To nie tylko duch dusznej knajpy oddany w muzycznym poemacie, ale wstrząsający momentami prozatorski poemat rozciągnięty między metafizyką, mitologią a brutalną opowieścią o losie post-niewolników, ludzi marzących o uzyskaniu podmiotowości, ale też własnego języka i własnej opowieści. Czy szansą na nową opowieść jest afrofuturyzm kołyszący się w rytm trynidadzkich dźwięków? Nie mam pojęcia, ale wiem, że brakuje nam w Polsce właśnie takich literatur, które pokazują nowe perspektywy, ujawniając, że polska proza przez swoją heterogeniczność, brak wielogłosowości, etniczną nudę i przewidywalność rzadko oferuje coś nowego. To naprawdę niezwykłe, jak lektura książek czarnych autorów - czy to klasyków jak Achebe czy Ngugi, młodszych jak Adichie i Obioma, ale też szaleńców literatury jak Joseph jest wciąż odświeżającym doświadczeniem.

Wiem, że nie jest to książka dla każdego, ale może ktoś jednak spróbuję, bo to dzieło od którego niełatwo się odchodzi, ja ciągle wracam do niektórych stron, podczytując je sobie, by złapać rytm i poczuć, że istnieje nie tylko Polska.
 

Skomentuj posta

Proszę odpowiedzieć na pytanie: W rosole u Musierowicz