Jakub Małecki, Sine Qua Non

[RECENZJA] Jakub Małecki, "Saturnin"

Zaginiony dziadek zawsze zwiastuje kłopoty z historią. “Saturnin” Jakuba Małeckiego jest powieścią ambitną, nad którą - co widać - autor uczciwie się napracował, choć efekt jest trochę zbyt przewidywalny, a sama opowiedziana w książce historia sztampowa. Zastanawiam się na ile to wina autora, który nie potrafi wyjść poza utarte ścieżki polskiej historii, a na ile samej naszej historii, do której już jesteśmy przyzwyczajeni i niewiele jest nas w stanie w niej zaskoczyć.

Główny bohater, Saturnin Mackiewicz jest singlem, wynajmuje w Warszawie kawalerkę, jest facetem postawnym i niespełnionym życiowo. Niezbyt to oryginalny bohater, mimo specyficznego imienia. Kto i dlaczego nadał mu takie imię? Skąd biorą się kompleksy Satka? I kim jest dziadek, który ginie już na pierwszych stronach książki? I dlaczego źródłem problemów jest oczywiście wojna? Dziadek się odnajdzie, a historia dość szybko zacznie się dopowiadać.

Główny wątek “Saturnina” nie zaskakuje, odjechany powojennie dziadek to żadna nowość w polskiej literaturze, na szczęście są inne, ciekawiej wymyślone. Jak choćby matka Saturnina, Hanka, której historia bardzo mi się podobała. Wiejska dziewczyny, która nie ma wielkiego wyboru jeśli chodzi o swoją przyszłość, miotajaca się pomiędzy potrzebą rodzinnego szczęścia, zadowolenia “wojennych” rodziców, wypełniania roli matki i żony (której nie ułatwi jej zapadający się w siebie Witold) jest postacią pełnowymiarową i dobrze skonstruowaną. Od dawna uważam, że Małecki jest jednym z tych polskich pisarzy, którym lepiej idzie pisanie postaci kobiecych niż męskich, ale tu wolałbym, żeby się czytelniczki wypowiedziały, bo co ja tam wiem.

To, co nie pozwala uznać “Saturnina” za powieść w pełni udanej jest - poza przewidywalnością - jej pospieszność. Małecki stara się opowiedzieć losy Mackiewiczów w tempie powieści sensacyjnej, a sama akcja i pomysły na historie są nakreślone jak w scenariuszu filmowym, wyostrzone i niekiedy pozbawione niuansów. Dziadek musi się szybko odnaleźć, żeby można było wprowadzić inne opowieści, listy ułatwiają Małeckiemu pokazanie perspektywy Hanki, a opowieść o destrukcyjnym chłopaku, który zrobiłby wszystko dla sportowego wyniku z jednej strony domyka skomplikowanie losów bohaterów powieści, z drugiej wydaje się być nadto oczywista. Niczym mnie Małecki w tej powieści nie zaskoczył; gdybym miał powiedzieć jakie elementy powinny się znaleźć w prosto skonstruowanej sadze o polskim losie, to pewnie “Saturnin” byłby zadaniem zrealizowanym na piątkę.

Ciekawie przygląda się rozwojowi Małeckiego, który od jakiegoś czasu ewidentnie walczy z jednym tematem - rodzinnej tajemnicy, zagadki, którą musi rozszyfrować trzecie pokolenie. Czasem wydaje mi się, że wszyscy mamy takie zagadki w naszych rodzinach, ale widzę to przez swoje okulary, człowieka którego rodzina dotarła na Dolny Śląsk w okolicznościach przynajmniej zagadkowych. Podobnie wydaje się, że Małecki wkłada w swoje pisanie sporo autobiografizmu, ale jakby zatrzymywał się przed ekspiacyjną, bardzo własną opowieścią, ciągle obudowując ją atrakcyjną dla czytelnika opowiastką przygodowo-sensacyjną. Nawet bohaterowie niezbyt się zmieniają - przecież Saturnin jest jakąś wypadkową Mańka i Zuzy z “Horyzontu”. Straumatyzowani młodzi mężczyźni, pełni kompleksów, szukający swojego miejsca w wielkim mieście i wielkiej historii - to wątek spójny i realizowany na różne sposoby w kolejnych powieściach Małeckiego. Autor oczywiście gra autobiografią, podsuwa tropy, o których pisze też w posłowiu do “Saturnina”. Może opowiedzenie tej historii sprawi, że już do niej nie wróci i zacznie tworzyć inne narracje, bo mimo wielkiej sympatii do prozy Małeckiego, ale ta piosenka zaczyna być już nadto przewidywalna.

Mam zawsze do Małeckiego pretensje, że zbyt dba o to, by jego książki były komunikatywne dla czytelników prozy średnioambitnej i nie odważa się - a ma możliwości - na powieść głębszą, bardziej wycyzelowaną, że choć stawia sobie w trakcie pisania dość ambitne zadania, to realizuje je nadto prosto. To oczywiście zwiększa szansę na komercyjny sukces, a Małecki jest autorem nadzwyczaj płodnym literacko, ale dla mnie też jakoś wciąż niespełnionym. Małecki nie zostawia na koniec czytelnika z pytaniami, wątki są pozamykane, motywacje bohaterów wyjaśnione i opisane. Trochę zbyt grzecznie to wszystko jest zbudowane, na szczęście ratuje Małeckiego językowa sprawność i umiejętność zmiany rejestrów językowych, co w polskiej prozie nie zdarza się zbyt często.

Kolejna powieść Małeckiego, przy której piszę: “stać cię na dużo więcej”, ale albo trzeba się zagłębić w siebie i wywalić bebechy na zewnątrz, albo zmienić piosenkę. Bardzo czekam, sympatyzując.

Skomentuj posta

Proszę odpowiedzieć na pytanie: W rosole u Musierowicz