Marlena Gruda, patronaty, Wyszukane, Jasmin B. Frelih
[RECENZJA] Jasmin B. Frelih, "Na pół"
Widziałem najlepsze książki tego roku zapomniane w szaleństwie wydawców, głodne uwagi czytelników, pełne przez nikogo nieprzeczytanych stron, niemieszczące się na półkach księgarń… Naprawdę. Widzę tych książek dziesiątki i setki, a naprawdę jeszcze trudniej z nich wybrać te, które naprawdę warto, które trzeba, bo otwierają jakies nowe perspektywy czy ciekawie opowiadają coś, co wydawałoby się literatura już dawno przerobiła.
Ostatnie lata to moda na opowieści dziejące się w bliższej lub dalszej rzeczywistości. Przeważnie nieudane, wysilone, wydumane, nazbyt przemyślane. Mam ich całą listę, nie daję rady tego czytać, bo ciągle albo ktoś za daleko odjechał, albo znowu za bardzo trzyma się jednak świata, który znamy. Książki o przyszłości przeważnie są programowe, z góry zakładają autorzy i autorki, że opowiedzą nam historię o tym, jak świat się zmienia z naszej winy, jak otwarcie lub zamknięcie (to zależy trochę od opcji politycznych jak i aktualnych sytuacji politycznych) jest dobre/złe, jak klimat… i tak dalej. Bardzo nie lubię w literaturze takiego tępego suflowania mi programu, z którym się zgadzam, ale nie chodzi o to, by czytając klepać się po ramionach w poparciu idei.
Dodajmy do tego, że polski rynek książki jest skupiony wokół przekładów z języka angielskiego, a książek naszych sąsiadów czy krajów “tak jakby słowiańskich” nie znamy za dobrze. I oto jest - “Na pół” Jasmina B. Freliha. Książka, która spełnia wszystkie moje - wygórowane, ja wiem - oczekiwania. Napisał ją pisarz ze Słowenii, opowiada o tym, co nas czeka, ale cofając się też w przeszłość i opisując teraźniejszość, a do tego książkę wydało małe wydawnictwo, Wyszukane. To już powinno zwrócić waszą uwagę na czarno-czerwoną okładkę tej książki.
Zdaniem bohaterów i narratorów tej powieści żyjemy w czasach Wielkiej Kakofonii. Nie jest pewne, kiedy to wszystko się zaczęło, ale kompromis próbuje się wypracować około roku powstania sieci www. Kryzys sprawia, że władzę nad światem przejmuje Japonia, w której roboty rozmawiają z ludźmi, ale na szczęście dla inteligencji czytelnika, wciąż na wiele pytań nie znają odpowiedzi. Frelih nie karmi nas papką science-fiction a całkiem sensowną opowieścią o ewentualnej przyszłości.
Mamy tu trzy historię - uzależnionego od narkotyków reżysera teatralnego, który w Tokio próbuje wystawić sztukę, słoweńskiej, wielopokoleniowej rodziny, której przewodzi były minister, postać co najmniej odrażająca i opowieść o poetce, anarchistce, której wiersze poruszyły tysiące ludzi a na jej występ na freakowym festiwalu na Brooklynie czeka cały - nie tylko kulturalny - lokalny świat.
“Takiego wydarzenia Brooklyn nie widział od czasu, gdy spaliła się Yoko Ono”.
Trzy opowieści prowadzone są naprzemiennie, a do tego wewnątrz są niespójne, jakby były ulepione z pojedynczych scen, niekoniecznie nachodzących na siebie chronologicznie. Trzeba się trochę postarać, by to wszystko zrozumieć i ogarnąć, nie da się “Na pół” czytać jednym duszkiem do herbatki, ale to akurat same pozytywy tej książki.
Frelih opowiada, co jest dość oczywiste w takich książkach, że to, co pozostaje to są potrzeby emocjonalnej wspólnoty - Evan z Tokio pyta o miłość robota, który ma się nim opiekować, wielkie rodzinne spotkanie rodziny Krasów to opowieść o rodzinnym nieszczęściu, które i tak jest lepsze od braku rodziny, poetka-Zoia szuka prawdziwych emocji w sztucznym świecie hipstercelebrytów.
Evan porzuci robota i będzie podróżował przez halucynogenne Tokio, Zoia zostanie zaatakowana po tym jak nago wystąpi przed publicznością, głowa rodziny Krasów gdy znajdzie w rodzinnym domu pornografię, przechodzi do ataku. Na końcu wszyscy się spotkają w jednej taksówce.
“Wszystkie rodziny, wszystkie, szczęśliwe i nieszczęśliwe, mocne lub biedne rodziny, zapomniane, nobilitowane, lekceważone rodziny, bezczelne i zrozpaczone, i chciwe, i piękne rodziny, poważne rodziny, niepoważne rodziny, silne, nic nieznaczące, zamożne, bezbożne i szorstkie, chciwe, również te najbardziej histeryczne rodziny to, jak by nie patrzeć, przede wszystkim odstraszające stado zranionych ludzi”
Z trzech historii najciekawsza była dla mnie ta o rodzinie Wilków, w której są wszyscy - minister wojny, para lesbijek, dzieciaki, rozwodnicy i Alenka, która “pracuje w archiwum i gdy zauważy błąd gramatyczny, pisze gorzkie listy do słoweńskich wydawców”. Jak ja Alenkę od razu polubiłem. I mimo tego, że Frelih całą książkę pisze naprawdę świetnie, to w tych fragment jest uroczym stylistą, podśmiewającym się z Tołstoja i innych wielkich klasyków. Czuć, że podobnie jak narrator, który pisze, że o każdym z członków rodziny Wilk mógłby mówić latami, Frelih o swoich rodakach też mógłby niejedna powieść napisać. Czekam.
Historia rodzinnych traum napisana jak łamigłówka. Zdanie niekiedy się urywają, kolejność akapitów potrafi wyprowadzić z równowagi, niekiedy jest poetycko, filozoficzne, sennie, a chwilami akcja przyspiesza czy dostajemy dialogiem po oczach. Frelih pokazuje, że świat zaczyna nam się już rozpadać, że nadmiar informacji, skrócenie czasu, który poświęcamy na zapoznanie się z nimi, pośpiech i dookolne szaleństwo prowadzą nas w stronę niewyobrażalnego kryzysu. To jest świetne literacko, mądre i naprawdę wciągające. Książka Freliha powoli podbija świat, została już przełożona na kilka języków i dobrze by było, gdybyście ją poznali. Dodam, że to debiut słoweńskiego pisarza.
Dla odważnych czytelników i czytelniczek.
Książkę przełożyła Marlena Gruda i się napracowała w pocie czoła, jak mniemam. Nad książką mam patronat, podobnie jak nad innymi z serii wydawnictwa Wyszukane - bardzo wam polecam, każda z nich to opowieść o świecie, która wnosi coś nowego do naszych głów.
Skomentuj posta