Nisza, Igor Jarek

[RECENZJA] Igor Jarek, "Halny"

“Halny” Igora Jarka to interesujący debiut prozatorski, ale nie jestem w stanie się nim zachwycić i mam wrażenie, że autor od kilku lat drąży te same tematy w nowych edycjach, rozbudowując je lub zmieniając formy, ale utknął w formule ambitnej opowieści łączącej w sobie historie rodem z “Młodych wilków”, filmów Patryka Vegi, trochę “Cześć, Tereska” a trochę “Inni ludzie”. Innymi słowy - Jarek poza formą i może trochę językiem nie opowiada niczego nowego.

Książka jednak składa się nie tylko z tekstu, ale też metatekstu - okładki, opisu, skrzydełek. I to często bywają najciekawsze. Na okładce “Halnego” literaturoznawca Przemysław Rojek pisze, że “ktoś mógłby powiedzieć, że Jarek po prostu pogrywa sobie z narracyjnymi kliszami kryminalnej pulpy….” itd. Dodaje, że “nie może być inaczej”, bo taka jest nawijka “sztywnych chłopaków, którzy na ciężkim kacu (...) snują eposy”. Trochę nie wiem co chce mi Rojek przez to powiedzieć - że mam nie pisać, że w “Halnym” są dość dobrze już przez popkulturę rozpoznane i wielokrotnie przetrawione historie, bo taka jest rzeczywistość? Nie mam pretensji do rzeczywistości, że się powtarza, a do autora, że nie znalazłem w jego historii niczego nowego, poza może jakimś nadmierną melodramatycznością, która momentami wręcz ociera się o kicz.

Mam też wrażenie, że inaczej będzie czytał książkę Jarka ktoś, kto nie zna jego komiksów, zwłaszcza “Spodoustych”, ale też “Czarnej studni”, w których widać fascynację autora “prawdziwe męskimi” opowieściami i słynnymi aferami gangsterskimi Polski lat 90. Do tego dochodzi monodram “Królowa”, który Jarek opublikował w “Dialogu” i wiersze zebrane w tomie “Białaczka”, w których można znaleźć tą samą frazę, którą posługuje się Jarek w “Halnym”.

“A troszkę Dzielnicy chciałoby nosić dredy Kolczyki/ w uszach Albo choćby na dłoniach takie koraliki/ co to je czasem młodsze siostry przywożą z zielonej/ szkoły Bo trochę Dzielnicy chciałoby przynajmniej/ jakoś się wyróżniać Chociaż doskonale zdaje sobie sprawę/ co sądzą o takich zachciankach najstarsi” - to fragment wiersza “szczęśliwi mają kurz na zębach”, który koresponduje z frazą “Halnego”. Prozatorski debiut Jarka jest bowiem umowny o tyle, że mamy tu do czynienia ze składającej się z kilku monologów szkatułkowej opowieści “Kolęda” i dwóch monodramów - “Królowa” i “Halny”.

“Kolędę” otwiera Sandra, która wraca z Londynu do Polski autokarem, w którym panuje “gęsty, unoszący się kłębami i rozchodzący falami wycap” nie pozwala zapomnieć nawet na chwilę zapomnieć, że wraca do ojczyzny. “Laska jakaś siedzi obok mnie. Bryle na pół ryja. Centralnie, jakby miała kołpaki samochodowe na oczach”. Laska ma na imię Julia, co nijak nie pasuje do zdecydowanie niewiotkiej postaci. Kurki - co by użyć języka “Halnego” - szybko się dogadują i Sandra opowiada jej historię swojego życia. A ta jest wielce dramatyczna - Sandra wpadła z chłopakiem, którego skądś “wytrzasnął” jej ojciec-biznesmen. Chłopak był “ściemniacz pierwsza klasa, ale potrafił pięknie śpiewać”, a co roku na Wigilię u Państwa śpiewał kolędy. Gdy Sandra poroniła w drugim trymestrze ojciec wydawał się raczej zadowolony niż przejęty, co tylko utwierdziło ją w decyzji o wyjeździe-ucieczce. Po Sandrze mówi Torreador, alkoholik który wyszedł z więzienia do którego trafił za morderstwo, a trzecim opowiadającym będzie Bursztynek, chłopak wychowywany przez matkę, który… dobrze śpiewa. Państwo sobie już sami dopowiedzą, co tu się wydarzyło. Trzy zazębiające się monodramy są ciekawe językowo, choć bohaterowie mogliby posługiwać się bardziej zróżnicowaną frazeologią.
“Królowa” to monolog “nerwowego kolesia” - chłopaka, który po wyjściu z bidula “szarpał się dobrych kilka miesięcy” i w końcu dostał robotę ochroniarza w Plazie przy alei Pokoju. Po bijatyce z udziałem drogich telewizorów i kilku lokalnych zawadiaków poznaje Królową - kobietę “trochę demoniczną”, która rządzi bandytami i wysługuje się swoim nowym nabytkiem. Jest też romantycznie - daje mu kasę na prawko, jeżdżą na wakacje w Bieszczady i oglądają razem “Jeden z dziesięciu”. Szczęście oczywiście nie będzie trwało wiecznie. Bohater nie zauważył bowiem, że służy Królowej nie tylko jako kierowca i żigolak. Ale tego dowie się już od antyterrorystów.

Ostatnia i najciekawsza opowieść to tytułowy “Halny” - monolog dilera, który chce skończyć z zawodem i część zarobionych pieniędzy przeznaczyć na edukację brata. Tego dnia jednak wieje w Krakowie halny i czytelnik dobrze wie, że ostatnia dilerka nie pójdzie tak łatwo. Tu znowu czuć melodramatyczne skłonności autora, który wpakował w “Halny” dramat rodzinny, płaczących facetów i turecką mafię. Podobnie jak w “Nowohuckiej kolędzie” czuje się pewien nadmiar w tej historii - pewnie dobrze działający na deskach teatralnych wypowiadany przez aktora czy aktorkę, ale trochę irytujący w lekturze jako “proza”.

To jest świetnie napisane, ma Jarek doskonały słuch do slangu, ciekawie korzysta z frazeologii, ale już na przykład gra ironią bywa zbyt powtarzalna, a mnie najbardziej irytowały fragmenty, w których bohaterowie mówią z niemożliwą do osiągnięcia w rzeczywistości świadomością samych siebie, jakby wygłaszali treści, które w klasycznej prozie mógłby powiedzieć zewnętrzny obserwator czy narrator. Obdarzanie całkiem przeciętnych normalsów ponadprzeciętnym dowcipem i inteligencją powoduje dysonans, który przeszkadzał mi w lekturze.

Jestem dla “Halnego” dość surowy, ale też dlatego, że poza tymi uwagami to jest książka naprawdę na wysokim poziomie języka, konstrukcji opowieści, literackiej świadomości autora i jego pomysłowości.

Na koniec jednak mam dwie jeszcze krytyczne uwagi. Po pierwsze - ale to klasyka w polskiej literaturze - Cormac McCarthy nie pisał po polsku. W mottach jak prawie zawsze zabrakło tłumaczy cytatów, nie podano ich także w stopce, a mnie to zawsze wkurza, bo tym bardziej - jeśli to zdanie po polsku nam się podoba i do nas mówi, to zasługa też tłumacza czy tłumaczki. Po drugie - tekst “Królowa” został opublikowany w “Dialogu” w numerze dziesiątym w 2018 roku i jak sprawdziłem, poza niewielkimi zmianami redakcyjnymi i ortograficznymi tekst z książki nie różni się od tamtego. Podobnie tekst “Nowohucka kolęda” ukazał się w grudniu 2018 roku w “Twórczości”. Niestety w książce nie ma o tym ani słowa i to jest nie na miejscu.

Pewnie będzie “Halny” w zestawieniach najciekawszych debiutów prozatorskich mijającego roku, ale ja mam pewne jednak wątpliwości, zwłaszcza co do pojęcia “debiut”, bo to już tak naprawdę doświadczony twórca, który wypowiedział się w literaturze wielokrotnie i od dawna krąży wokół tych samych tematów, pogłębiając je co prawda i poszerzając formalnie, ale wbrew temu, co czytam u innych komentujących - ani przez chwilę nie mam poczucia, żeby Jarek mówił coś nowego, czego nie powiedziano do tej pory w rapie, prozie czy dramacie. To nowa wersja tego, co już jednak powiedziano. A, że piekielnie sprawna w warstwie językowej?

Niezwykle pozytywny odbiór “Halnego” pokazuje mi jedną rzecz - zaczynamy doceniać dramat. W sensie teatralnym. Igor Jarek, podobnie jak Weronika Murek i Zyta Rudzka dzięki doświadczeniu z formą teatralną (i komiksem w przypadku Jarka) potrafią opowiadać znane historie tak, że mamy wrażenie jakbyśmy czytali je po raz pierwszy. Dodatkowo teatr wciąż jest miejscem, w którym groteska i absurd zdarzają się się częściej niż w prozie - przeniesione do prozy, czy choćby przeniesione z “Dialogu” do zbiorczego wydania książkowego zyskują na sile. Rok temu czytałem dramaty Małgorzaty Sikorskiej-Miszczuk i właśnie wtedy poczułem, że w prozie wciąż jesteśmy przywiązani do klasycznych narracji, nie pozwalamy sobie na przegięcie, wydziwnienie, queerowanie - wszystko to jest w dramacie od dawna. I może właśnie tym należy tłumaczyć siłę “Halnego”.

Skomentuj posta

Proszę odpowiedzieć na pytanie: W rosole u Musierowicz