Jacek Hugo-Bader, HBM

[RECENZJA] Jacek Hugo-Bader, "Szamańska choroba"

Nowa książka Jacka Hugo-Badera przyciąga uwagę z wielu powodów, niekoniecznie literackich, ale nie żyjemy w próżni i takie wydarzenia jak założenie własnego wydawnictwa przez jednego z czołowych polskich reporterów nie przechodzi niezauważenie.

Autor “Szamańskiej choroby” w audycji powiedział mi, że powodem zmian była po prostu chęć spróbowania sił w tym zakresie i przyjmuję to za dobrą monetę, choć pojawiające się w internecie pytania o to, czy po prostu chciał uniknąć zetknięcia się z zewnętrzną redakcją, rygorami wydawniczymi itp., wciąż są aktualne.

Są one aktualne choćby dlatego, że do pracy przy “Szamańskiej…” zaangażował Hugo-Bader dobrych znajomych jak choćby redaktora Nowaka znanego z “Dużego Formatu”, co nie wpłynęło dobrze na tę książkę. Jest ona bowiem niestety przegadana - reporter spotyka dziesiątki szamanów, czarowników, postaci ciekawych, dziwnych, szemranych, irytujących i nie wiem czy za każdym razem wartych opisania. Sto twarzy rosyjskiego szamanizmu tworzy kolaż tak gęsty, że czytelnik z trudem zapamiętuje kolejne postaci, a wszystko zlewa się w jedno.

“Szamańska choroba” to mimo wad ciekawa opowieść o funkcjonowaniu szamanizmu w Rosji i potrzebie ludowej duchowości, która oscyluje między komercjalizacją, szamańskimi parkami rozrywki i współpracą z państwowymi instytucjami, a czymś nieuchwytnym, dostępnym tylko dla wtajemniczonych. Są dyskusje ze specjalistami i specjalistkami, jest branie udziału w obrzędach, a wszystko zaczyna się od drewnianej laleczki-talizmanu, która nagle przestała grzechotać. W trakcie spotkania autorskiego. Gdzieś tu jest też opowieść o kolonializmie Rosjan wobec wschodnich etni, ale w książce jest niewiele tła historyczno-etnograficznego, pewnie dlatego, że znajdujemy je w poprzednich książkach autora.

To, co szczególnie istotne i czemu warto się przyglądać w trakcie lektury to stosunek reportera do opisywanej rzeczywistości i jego prowokowanie reakcji - czasem gra sceptyka, niekiedy na kogoś krzyknie, wątpi, popiera, gra. Ciekawie się to obserwuje, podobnie jak wszystkie wtręty do “europejskiego czytelnika”, który niekoniecznie może chcieć uwierzyć we wszystko, co Hugo-Bader opisuje. Na zakończenie obrywamy cytatem: “Nie zobaczysz, dopóki nie uwierzysz”, który jest anty-reporterski, bo przecież reporter ma być naszymi oczami na świat, a raczej dzisiaj już nie jest tak, że wierzymy w każde jego słowo. Czy zapośredniczone zawierzenie jest możliwe? Mam wątpliwości. Na ile ubezpiecza się Hugo-Bader przed zarzutami o nadmierne posługiwanie się wyobraźnią, mówiąc - nie jesteście w stanie tego zrozumieć, póki nie uwierzycie, że tak może być? Albo przed weryfikacją? Skoro ktoś nie uwierzył, to przecież nie zobaczy. Przy całej sympatii do tej książki wydaje mi się, że taka postawa autora jest jednak nadużyciem. A może dzisiaj już wiemy, że wszystko jest fikcją przetwarzaną przez oczy reportera i nie ma jednej prawdy, zatem autor non-fiction może pozwolić sobie na więcej?

Zastanawia mnie też konstrukcja tej książki - Hugo-Bader zwraca się do czytelników i czytelniczek wielokrotnie, pisząc jakie miał plany wobec samej książki, czuje się w tym jakąś jednak niepewność co do przyjętego sposobu opowiadania. Niepewność maskowaną takimi sformułowaniami: “to jest reportaż o szamanach, do tego mój, więc z czasem [akcji] mogę robić, co mi się podoba”. No nie wiem.

Hugo-Bader ma w Polsce wielu krytyków i krytyczek, kilka skandali okołoreporterskich z jego udziałem się odbyło i nie ma co ściemniać, że nie odnosi się do tego w tej książce. Tylko nie wiem, czy po takich tekstach zyska przychylność czytelników, czy tylko doleje oliwy do ognia. A jak już mam dolewać oliwy do ognia to na jednej ze stron znalazłem błąd - otóż jest Sajan Zachodni, a nie Sajany Zachodnie. Niby nie duża różnica, ale jest.

To jest ciekawa i intrygująca pod wieloma względami opowieść, odkrywanie świata rosyjskich czarowników i szamanek, wędrowanie blisko tajemnic i wnikanie w nie dzięki relacji reportera wciąga, ale jest to też książka, która rodzi nowe pytania i uruchamia kolejną dyskusję o reportażu. Czy potrzebnie? Tego nie wiem.

jeden komentarz

Anna

01.11.2021 15:57

Czy błąd w książce to literówka czy zabieg świadomy może tylko odpowiedzieć autor. Ja stawiam na to, że jednak świadomy. W książce jest sporo świadomie użytych rusycyzmów, więc ten dobrze się wkomponowuje w zamysł. U nas Sajany, ale w rosyjskim, buriackim, tuwińskim - Sajan - Западный Саян.

Skomentuj posta

Proszę odpowiedzieć na pytanie: Kaśka u Zapolskiej