W.A.B, Adam Leszczyński, Empik
[RECENZJA] Adam Leszczyński, "Ludowa historia Polski"
Dzisiaj przed Wami recenzja, jakiej od miesięcy nie popełniłem, bo gigantyczna. Ale skoro dzieło wielkie, to i recenzja nie może być skromna. Na rozgrzewkę zacznijmy od kilku notatek krytycznych wobec “Ludowej historii Polski” Leszczyńskiego, ale w komentarzu znajdziecie odnośnik do recenzji niezwykle przychylnej i pozytywnej, bo to wielkie dzieło, które zachęca do wielu rozważań i pewnie długo będziemy się z nim mierzyć.
---
Przyzwyczajeni jesteśmy do pewnych ścisłych podziałów polskiej historii - od Rzepichy do kilkunastu dzieciaków Salomei z Bergu i Bolesława z Gniezna, następnie ten tragiczny czas, który wcale nie był aż taki tragiczny i - tadam - Przemysł II, Łokietek i nagle modernizacja za Kazimierza Wielkiego, uniwersytet i Jagiellonowie ante portas. Leszczyński niewiele - poza krytyką - sobie robi z tych podziałów i ustanawia własne. I to jest trochę frapujące, bo jednak krytykując podziały, nie znajduje żadnego innego sposobu opowiadania syntezy historycznej, jak zbudowanie nowego podziału. A może to wszystko trzeba jeszcze inaczej opowiedzieć? Czasem bym chciał, żeby Leszczyński poza byciem detektywem w archiwach i książkach historycznych, zatrzymał się i przyjrzał swoim bohaterom, spróbował ich nam opisać - jak wyglądali, co jedli, dlaczego chodzili ciągle narąbani i co sądzili o chędożeniu? Bo przecież są na te tematy źródła. Wiem, że autor je zna i pewnie z tego powodu przebiega się czasem po historii jakby to jednak była materia wyłożona wyłącznie tekstem, a nie budowaniem wspólnej wyobraźni. To się pokazuje też na poziomie tekstu i symboliki - autor wielokrotnie podaje w nawiasach daty urodzenia i śmierci osób, o których pisze. W 49 procentach dotyczy to… historyków, którzy pisali o historii, w 50 wielkich i mądrych ludzi z tejże historii, a tylko w jednym chłopów. I nie, to wcale nie kwestia tego, że nie znamy tych dat - niekiedy znamy, podaje je Leszczyński w tekście. Oni zwyczajnie nie zasługują dalej na nobilitację. I o to mam duży żal do autora, bo jednak gdy ktoś mówi, że napisze na nowo historię, to ja widzę to też jako zadanie symboliczne, nie tylko intelektualne. We współczesnym pisaniu o historii ważne są dla mnie gesty, jak właśnie słusznie buńczuczny tytuł czy rozpoczęcie książki historią Kajetana Węgierskiego (1756-1787), człowieka jednak uprzywilejowanego. I choć historia dotyczy jego zachowania wobec lokaja, to zastanawiam się, czy nie było możliwe rozpoczęcie historii chłopstwa od chłopa. Bo to trochę tak jakby książkę o kobietach zaczynać od Sinobrodego.
---
Z ciekawostek - gdy jeden szlachcic chciał drugiemu zrobić krzywdę, to mu chłopów bił. Bo, jak pisał Rej, “chłopu się przedsię rychlej dostanie niż komu innemu”. Cóż, skoro chłopa status ontologiczny oscylował pomiędzy zwierzęciem a rzeczą - “res mobilis” - właściwie do początków XX wieku. Ale, by być uczciwym wobec chłopa, trzeba przytoczyć inny fragment “Ludowej…” - “znamy przypadek pożyczenia przez chłopa pieniędzy szlachcicowi pod zastaw innego chłopa”. Niewymuszony komizm tej sytuacji przypomina o tym, że zawsze potrzebujemy kogoś, kto będzie miał od nas gorzej. O tym, że dobry humor mieli też “panowie szlachta”, przekonani o opiekuńczej roli pańszczyzny, w którą ktoś mógł się oddać, “ażeby już dalej między ludźmi się nie potlukać”. Tak właśnie było w przypadku Piotra Staszka, “powzdającego” się “Panu Gnieźnieńskiemu i potomkom Jego Mości” w 1629 roku. Książka Leszczyńskiego najeżona jest cytatami przypominającymi o niezwykłym uroku staropolszczyzny, a czasem i o tym, że żeby zrozumieć tą polszczyznę, to trzeba się nieźle dzisiaj namęczyć.
---
To, co z pewnością można zarzucić dziełu Leszczyńskiego, to nadmierne jednak skupianie się na historii politycznej i gospodarczej przy prawie całkowitym pomijaniu kwestii seksualności (zwłaszcza do końca XIX wieku), płci i kultury. O ile jeszcze w pierwszych rozdziałach sięga po teksty literackie, z racji niewielkiej ilości źródeł w ogóle, to w bliższych nam epokach ten brak zaczyna być wręcz irytujący. Tak samo jak pytanie o kulturę chłopską - czy w ogóle istniała, jakie były jej ewentualne przejawy, jak traktowano ją w kolejnych epokach. Chłop w coś wierzył i jakieś chłopskie pieśni śpiewał. I chłopki, słowo u Leszczyńskiego chyba w ogóle się nie pojawiające. Wystarczy spojrzeć na bibliografię, w której nie ma Kolberga (w ogóle, w całej książce), a to jednak bardzo ważne źródło wiedzy także o przemocy seksualnej. Sam temat wydaje się też fascynujący do analizy etyki chłopskiej i szlacheckiej, skoro gwałt na poddanej byl rozumiany jako szkoda na majątku pana. Leszczyński pisze na przykład, że “wzmianki o gwałceniu przez przechodzące wojsko kobiet” pojawiają się w XVII wieku rzadko, “być może dlatego, że żołnierze często podróżowali w towarzystwie swoich kobiet”. Pamiętając o tym jak wiele lat musiało minąć o tym, byśmy współcześnie mówili o gwałtach radzieckich ale też i alianckich żołnierzy na kobietach w trakcie tzw. “wyzwalania”, należy zarzucić Leszczyńskiemu bardzo naiwne widzenie mechanizmów wyparcia i przemocy.
Niestety spojrzenie antropologiczne, etnograficzne czy kulturoznawcze w książce Leszczyńskiego prawie w ogóle nie występuje. Trudno to uznać za “radykalne przewartościowanie”, jakby chciał autor w eseju wieńczącym dzieło, “eseju o metodzie”.
Jest aż zaskakujące, że choć już w rozdziałach dotyczących średniowiecza autor posługuje się sformułowaniem “nadzorować i karać”, to do Foucaulta, od którego tytułu książki pochodzi to sformulowanie, odwołuje się dopiero w podsumowaniu. Dużo więcej tu o “oporze” i strategiach jego stosowania, niż o panoptykonie. Gdy pisze, że “idealne, wyobrażone gospodarstwo szlacheckie było jednak systemem kompletnego nadzoru”, nawiązanie do Foucaulta wydaje się oczywiste, zwłaszcza, że podobnie jak Leszczyński opowieść o przeszłości francuski filozof rozumiał w kategoriach opowieści o teraźniejszości.
Jednocześnie warto by się zastanowić nad takimi pojęciami jak “Ius primae noctis”, które to budzi - słusznie - przerażenie. Czy są dokumenty potwierdzające funkcjonowanie na polskich ziemiach tego procederu? Jeśli tak, to dlaczego się utrzymywał? A jeśli to mit, to dlaczego jest tak żywy w kulturze? Autor dużo miejsca poświęca porównaniu losu chłopstwa w Polsce i krajach zachodnich, ale kwestie seksualności omija. Jakby nie była to już “ludowa historia”, a przecież ciało - ujarzmione, bite, modyfikowane i gwałcone - jest tu głównym bohaterem opowieści. Ciało czarownic i ich los jest równie ważny jak los “przykutego za szyję” do pala i leżącego na śniegu chłopa spotkanego przez von Werduma. I choć przytacza Leszczyński znany fragment z “Żeńców” Szymonowica, będący skargą chłopek na starostę, co “nad nami z maczuga pokrząkając chodzi”, to niewiele uwagi poświęca niewolnictwu seksualnemu, o którym chłopki mówią, gdy wyrzekając staroście, przyznają, że mają dla niego upominek - “chowamy piękna pannę abo wdowę krasą”, bo “źle się u cudzych żywić, lepiej mieć swą własną”. O jakim procederze opowiada Szymonowic, czy był on powszechnie spotykany, a może to jednak “tylko żart”? Postawienia tych pytań mi w “Ludowej historii…” zabrakło.
Sebastian
16.01.2021 14:36
Bardzo dobre, krytyczne uwagi, dziękuję za nie. Książki jeszcze nie czytałem, jednak mój entuzjazm w stosunku do niej opadł i to znacząco. Jestem rozczarowany brakiem rozpatrzenia przez autora przytoczonych tu kwestii antropologicznych, etnograficznych czy kulturoznawczych, jak i poświęcenia uwagi seksualności w opisywanych czasach. Mimo wszystko książkę jednak przeczytam.