Sława Lisiecka, Od Do, Leszek Libera
[RECENZJA] Leszek Libera, "Utopek"
Kochani! Chciałbym wam dzisiaj powiedzieć, że jestem niezwykle zaniepokojony. Otóż zaobserowałem w zaprzyjaźnionych księgarniach, że “Utopek” Leszka Libery jest wciąż do kupienia. A przecież nakład powinien być już dawno wyprzedany, a wydawnictwo nie nadążać z dodrukami, bo to jest tak dobra książka.
Historię powstania “Utopka” i tego czemu Libera przez kilkadziesiąt lat nie wydał tej książki, znajdziecie w internecie dość szybko, więc już pozwolę sobie odpuścić te opisy. Przypomnę tylko, że Libera napisał “Utopka” po niemiecku, choć po lekturze tłumaczenia Sławy Lisickiej można mieć wrażenie, że książka jest napisana po polsku, bo czyta się ją niezwykle płynnie, a błyskotliwość tłumaczki sprawia, że trudno wręcz uwierzyć, że to nie jest oryginalny tekst.
W pokłonach tu jestem i wdzięcznościach, bo efektem jest książka, której nie sposób zapomnieć, a kosmogonia Libery zmusza do przyjrzenia się “sprawie Śląska” od nowa, bez ojczyźnianego fałszywego śpiewu i choć opowiada autor historie tragiczne - wojen, wypędzeń, prześladowań, to jego bohater przypomina nam, że to wszystko tylko opowieść, brutalna bajka, w której zawsze można skryć się w beczce z kiszoną kapusta, by pobawić się pulokiem. Dzięki surrealistycznej i groteskowej otoczce może Libera z nonszalancją i niepokornie przyglądać się śląskiej, ale też polskiej i niemieckiej historii.
Hezjod na początku “Teogonii” pisze, że był skromnym pastuszkiem, którego Muzy powołały do opisywania “dostojeństwa bogów” i ufundowania greckiej kosmogonii. Nie wiemy kto powołał Liberę, by stworzył śląską kosmogonię, ale był to raczej złośliwy chochlik, nie daj Bóg - utopek. Z Bogiem też jest tu problem, bo na początku nie było ani logosu, ani słowa, ani Boga, a Utopek. “Siedział na planecie składającej się z wody i pary. Planeta nazywała się Utopia i została stworzona przez Prautopka, ojca Utopka. Utopek, syn Prautopka, stworzył Boga i kazał mu opowiadać świat z niczego”. Tak więc mogłoby się zdawać, że to Bóg opowiada dzieje Utopka, nie Libera. Warto pamiętać jednak, że Bóg wygnał człowieka z Utopii, a ten musiał znaleźć sobie jakąś inną planetę. Trafiło na Ziemię zwaną też Erde, miejsce w którym można było “zabawiać się pulokiem i rozmnażać niepostrzeżenie”, co się bardzo spodobało Utopkowi, który w ślad za człowiekiem znalazł sobie nową ojczyznę, “która nazwał Śląskiem”. Od tego czasu choć Bóg opowiada jakąś historię, to na Śląsku historię opowiadają utopki ludziom. I może dlatego tak trudno jest zrozumieć, o co na tym Śląsku chodzi. Bo utopki to jednak idioci w ludzkiej ocenie. Libera nie byłby sobą, gdyby tą historią rozpoczął “Utopka”. Kosmogonię znajdziecie pod koniec książki, jakby autor właśnie sobie przypomniał, że może jeszcze warto wyjaśnić o co w tym wszystkim chodzi. Nonszalancja Libery jest równie cudowna, co szaleństwa utopków.
Główny bohater książki, utopek zrodzony z utopka i kobiety gatunku ludzkiego nie należy do najurodziwszych (“ty verdammter potwór!”, krzyczy na niego “matka podła baba”) i najmądrzejszych, ale po roku nauki w polskiej szkole dla “Niemców i idiotów” potrafi już śpiewać “Jeszcze Polska nie zginęła”. Przyda mu się ta umiejętność kilka razy, a chyba najbardziej pomoże w ugniataniu kapusty, w której to czynności musi zastąpić Aloisa Gojnego, bo ten wyzionął był ducha podczas tradycyjnego przygotowywania tej jakże lubianej przez polskich Niemców potrawy. Alois nie udeptywał. Alois “maszerował i śpiewał niemieckie piosenki marszowe”. Nie było to zaskoczeniem w świecie, w którym za pieluchy służył “Beobachter”, polscy Niemcy z radością śpiewali jakże tradycyjną dla swojej nacji piosenkę “Szła dzieweczka do laseczka”, a drewniana beczka zdecydowanie nie lubiła Aloisa Gojnego. Na samą myśl o byciu udeptywaną przez tego “untermensza” w brunatnej koszuli i czerwonych majtkach “wydzielała śluz i drżała”.
A wszystko zacznie się od tego, że “miasto stało w płomieniach”, które wzniecili Ruskie. Dość szybko jednak sobie pójdą, gwałcąc i niszcząc okolicę, choć wrednej baby od utopka nie ruszyli, tylko kapustę wyżarli, a po nich nastaną w mieście Polacy. Nie będzie łatwo rozpoznać, kto Polak a kto niePolak. Gdy Michał Wójt spotka się z Pawłem Kolosską, zastanawiajacym się czy potrzebuje dwóch “s” w nazwisku i jakże polskim Antonem Pijafką, to tylko Benno Deutscher wciąż mający nadzieję, że “nasi wrócą”, zostanie zwyzywany od “faszystów”. Panowie wypiją bruderszaft za nowe nazwisko, “bo jak się ma nowe nowe nazwisko, to trzeba”. I tak zaczną się szalone przygody nowych Polaków i jednego utopka, który chodzi do szkoły, w której jest ciągle bity, przygląda się pogromom, wypędzeniom Cyganów i walkom Polaków z Polakami. Pije olej przysyłany przez głupich Amerykanów w paczkach UNRRA, którzy w ten sposób myśleli, że wykradną się z historii. Nagle stare zwyczaje będą musiały odejść w niepamięć, choć przekorni nowi Polacy wydobęda z Odry, cuchnącej “rzeki pokoju” pomnik Josepha Eichendorffa, czołowego niemieckiego poety doby romantyzmu i co ważne w “Utopku” - postaci rzeczywistej.
Gdy Max Krupa i Ferdinand Trompetta wstąpią do ORMO, to nawet narrator się wzdrygnie pisząc, że “historia prześcignęła historię”. Obywatele bohatersko wyeliminują amerykańskiego szpiega, a Utopkowi oczywiście oberwie się od matki (“Ty Schuft, ty pieroński giździe”), która nie wie, że biczuje samego Hitlera, którego wizerunkami drukowanymi w “Beobachterze” wypchał sobie Utopek majtki. O takie to są opowieści. Będzie też o Stalinie wyrzeźbionym z wosku przez nowego Polaka i podarowanym Moskwie w imieniu polskich artystów, o tym, że Utopek nie lubi wiosny (“lodowa pora musiała ustąpić miejsca ciepłemu gównu”), a z utopkami nie wolno zadzierać, bo można utonąć w Psinie. Będzie też o jednym gołąbku pokoju, co przeciwstawił się Luftwaffe skowronków i nowych Polakach, którzy w czasie pochodu pierwszomajowego zapominają się i śpiewają “Die Fahne hoch”.
Libera zastanawia się nad uciekaniem przed historia i jej pisaniem, oszukiwaniu historii i przeznaczenia, “Utopek” jest dla mnie opowieścią o śląskich strategiach mimikry, możliwych też tylko na Śląsku, bo “Ślązacy bez Śląska” sobie nie radzą, wolą poezję od lubianej przez komunistów prozy, a ich “śląsko-poetyckie” dusze sprawiają, że “potrafią w swoich własnych wierszach odzyskiwać utraconą ojczyznę”. Libera przypomina o sile mitu i literatury w tworzeniu się tożsamości odrębnej, ale też nie “śląskiej” jak to rozumiemy dzisiaj.
Bajka “lubi podgryzać historię” mówi pan Brzytki “w swoim języku, ani polskim, ani niemieckim” śląskim kobietom. Dodaje, że bajki historię zatruwają i myślę, że Libera właśnie to chciał opowiedzieć w “Utopku” - niezwykłą bajkę, która da prawo autorowi do niezwykle krytycznego przyjrzenia się śląskiej historii, spod której absurdu i humoru wychodzić będzie historia przemocy i upodlenia. Sam “utopek” jako rasa “czysto śląska, tajemnicza i niepokonana”, rozbestwiona erotycznie, jednocześnie zidiociała i prostacka jest figurą, która odsłania krytycznie widzianą śląskość jako coś, co nigdy się nie ukształtowało do końca, karmione mlekiem i najlepiej rozumiejące się z beczką po kapuście.
Szalona, wspaniała, wielka książka.
Skomentuj posta