Międzynarodowe Centrum Kultury, Jacek Purchla, Żanna Komar, Robert Traba, Małgorzata Rozbicka, Wojciech Wółkowski

[RECENZJA] “Kłopotliwe dziedzictwo? Architektura Trzeciej Rzeszy w Polsce” pod redakcją Jacka Purchli i Żanny Komar

Przed wojną w pewnym mieście stały cztery pomniki.

Pierwszy przetopiono na broń dla Hitlera.

Drugi wysadzono w powietrze tuż po wojnie. Dwukrotnie, bo poniemieckie jednak stawiło opór.

Trzeci z pomnika ofiar I wojny światowej stał się pomnikiem "poległych o wolność i demokrację".

Czwarty nie upamiętnia już ofiar wojen 1866 i 1870/71, a “Tysiąclecie Państwa Polskiego”.

Można go znaleźć na stronie "Pamiętaj skąd jesteś", oczywiście ".pl".

To miasto oczywiście możecie znać z moich tu opowieści, bo publikuję z niego pocztówki. To miasto dzisiaj jest przykładem na to, jak traktuje się poniemieckie dziedzictwo, które z jednej strony jest niechciane, a z drugiej jest całym właściwie światem otaczającym kilka milionów mieszkańców Polski.

Czym jest “dziedzictwo okrucieństwa”? Czym innym będzie widziane z perspektywy miejsc, w które architektura nazistowska wdarła się przemocą, jak w Krakowie, a czym innym na Dolnym Śląsku, czy w Szczecinie. Żyjąc w jednym kraju mamy do czynienia z różnymi formami “zażyłości” z “kłopotliwym dziedzictwem”, a moje dzieciństwo jest tego anegdotycznym, ale nie takim złym przykładem.

O trudniejszym dziedzictwie, bo pozostawionym przez nazistowskich okupantów mówi książka “Kłopotliwe dziedzictwo? Architektura Trzeciej Rzeszy w Polsce” pod redakcją Jacka Purchli i Żanny Komar. Składa się na nią kilkanaście niezbyt obszernych, ale pełnych zaskakującej czasem treści artykułów poświęconych zarówno pojęciom takim jak “kłopotliwe dziedzictwo”, “dziedzictwo niechciane” czy “dziedzictwo okrucieństwa”, jak i konkretnym jego przykładem, a te bywają wręcz wstrząsające - i nie myślę tu o architekturze, a tym, co dzisiaj w Polsce robi się z nazistowskim dziedzictwem.

Jacek Purchla w otwierającym książkę tekście pisze, że “dziedzictwo kłopotliwe (dissonant heritage) stanowi szczególny problem Europy Środkowej” i jako argument podaje fakt, że granice polityczne w XX wieku zmieniały się tu szybciej niż “granice kulturowe”, cokolwiek pod pojęciem “granic kulturowych” możemy rozumieć, szczególnie uświadamiając sobie, że wizja jednolitej kultury “polskiej”, tak w zakresie etnograficznym, jak i symbolicznym jest mocno wątpliwa. Purchla pisze dalej, że “niepodległość oznaczała (...) burzenie świadectw obcej dominacji”, ale stronę dalej przypomina historię Mysłowic, w których “wieża Bismarcka” została przemianowana “na Wieżę Wolności” i ozdobiona “płaskorzeźbą z wizerunkiem Kościuszki”. Dopiero w latach 30. z rozkazu wojewody śląskiego wieżę rozebrano. Fundamentów użyto do… budowy katedry w Katowicach.

To, o czym Purchla trochę zapomniał, albo co nie było głównym tematem jego namysłu, a czego mi w tej książce brakuje to właśnie relacja centrum-peryferia, co doskonale widać właśnie w Mysłowicach - to centrum tworzy dyskurs, który nakazuje pewne zachowania, wskazuje na normy estetyczne, a peryferia traktują tego rodzaju zabytki jako dzieła “swoje”, które odpowiednio przybrane, przerobione, łatwo powiększają swoje pole znaczeniowe. Podobnie irytujący jest w całym tym - niezależnie od tego jak udanym - tomie aprioryczne przyjęcie założenia o wyjątkowości polskiej sytuacji, brak szerszej perspektywy, pokazującej jak “dziedzictwo niechciane” staje się w dziedzictwem potrzebnym, gdy pojawia się aspekt ekonomiczny - ciekawie tutaj mówi o tym Robert Traba na przykładzie “Wilczego Szańca”, ale wyjście poza polsko-niemiecką opowieść być może sprawiłoby, że pewne aspekty jak postkolonializm w relacjach z naszym zachodnim sąsiadem, byłyby bardziej widoczne.

Równie wątpliwa jest konstatacja otwierająca ten tom, że dziedzictwo, w przeciwieństwie do “zabytku”, “nie musi być piękne”. I tu już się kompletnie z Purchlą nie zgadzam, bo zabytki nie muszą być “piękne”, zwłaszcza przy niejasności kategorii “piękna”, a legislacyjno-konserwatorskiej wartości słowa “zabytek”. Czy brzydkie zabytki trzeba wpisać w pole znaczeń określenia “dziedzictwo”, by je chronić? Możliwe.

Czy byliście w Mazurolandii? Robert Traba pisze w tekście “Asymetryczność kultur pamięci”, w którym porównuje kultury pamięci w Polsce i Niemczech, o parku rozrywki, który w 2009 roku został założony “na skraju wsi Pracz”, kilometr od Wolfsschanze. Mazurolandia na swojej stronie internetowej pisze:

“Odkryliśmy dla Was ruiny i podziemia Ogrodu Hitlera, który wybudowano w Wilczym Szańcu, aby dostarczał dla Adolfa Hitlera świeżych warzyw.

Wódz Trzeciej Rzeszy był wegetarianinem, nie palił papierosów, nie pił alkoholu, więc paradoksalnie, gdyby nie był jednym z największych zbrodniarzy naszego świata, można byłoby Go nazwać promotorem zdrowego żywienia”.

Jeszcze niedawno w Mazurolandii odbywały się rekonstrukcje pod nazwą “Walkiria”, czyli defilady wojsk odtwarzających m.in jednostki Wehrmachtu czy Waffen SS. Co - żeby jednak było zabawniej w tym tekście - przypomina mi opis jednej z rekonstrukcji “bombardowania Mławy”, w której - według tablicy informacyjnej - “brali udział wszyscy mieszkańcy miasta”.

Bardzo ciekawy, bo uciekający od perspektywy centrum jest artykuł Małgorzaty Rozbickiej i Wojciecha Wółkowskiego pokazujący jak naziści widzieli przebudowę mniejszych miejscowości, czy pojedynczych budynków, jak na przykład parafii w Garwolinie, która stała się rezydencją niemieckiego starosty. Na fotografiach można zobaczyć jak udanie zastąpiono rynny kamiennymi ryzalitami.

Gdy po śmierci Piłsudskiego pracowano nad jego nagrobkiem (oczywiście na Wawelu), postanowiono zadaszyć Marszałka baldachimem, na wzór królewskich grobów. Jak pisze Michał Wiśniewski na stronie “szlakmodernizmu”: “Elementy granitowego cokołu pochodziły z rozebranego pomnika Bismarcka, który stał w Poznaniu. Kolumny z rozebranego soboru p.w. Św. Aleksandra Newskiego, (...) elementy metalowe miały pochodzić z przetopionych armat, które Austriacy pozostawili na Wawelu”. Architektura jak i sztuka w ogóle zawsze były, są i będą częścią oficjalnej propagandy, co widzimy dookoła nas - czy pomniki smoleńskie też będą niedługo “kłopotliwym dziedzictwem”, a co z pomnikami ludzi, o których wiemy, że byli zbrodniarzami? To oczywiście implikacje, nad którymi warto się zastanowić po lekturze książki wydanej przez Międzynarodowe Centrum Kultury.

Na koniec chciałbym zauważyć, że jest jednak coś paradoksalnego w tej publikacji - elegancka, twarda okładka, staranny projekt, doskonale dobrany papier - coś, co pokazuje, że to dziedzictwo jest atrakcyjne, a patrzenie na nie jest podobne do podróżowania szlakiem zabytków kolonialnych po niektórych krajach afrykańskich. W Asmarze na listę światowego dziedzictwa UNESCO wpisano “A Modernist African City”. Miasto, rozbudowywane przez włoskich architektów i będące stolicą włoskiej kolonii, Erytrei, dzisiaj jest uznawane za jeden z najciekawszych przykładów architektury modernistycznej, choć władze niepodległego kraju mogłyby uznać, że to “kłopotliwe dziedzictwo” i niekoniecznie trzeba je eksponować, bo przypomina o kolonialnej przemocy. Dzieje się inaczej nie tylko ze względu na faktyczną wartość estetyczną i konstrukcyjną tej architektury, ale też ze względu na rywalizację z sąsiednią Etiopią, która przez ponad czterdzieści lat, łamiąc postanowienia traktatowe, okupowała terytorium kraju.

Postkolonializm jest pełen “kłopotliwego dziedzictwa”. Analiza dyskursu wokół Pałacu Kultury i Nauki w Warszawie i jego kłopoty ze statusem “zabytkowości” byłyby w tym kontekście porównawczym bardzo interesujące.

Liczę na to, że zamiast III Rzeszą równie chętnie będziemy się też zajmować dziedzictwem poza centrum - wsi, małych miasteczek, gdzie “kłopotliwe dziedzictwo” nie jest “dziedzictwem niechcianym”, a jedynym, jakie przez lata było dostępne. O sposobach jego przekształcania i udomawiania bym chętnie przeczytał. Bo póki co wciąż mam wrażenie, że to dyskusja dla jednej tylko połowy Polski. Robert Traba pokazał jak różni się Polska od Niemiec w podejściu do dzieł pochodzących z nazistowskich czasów, warto by przyjrzeć się temu, jak różnimy się my - bez udawania, że istnieje jedna wspólnota, w kraju gdzie miliony ludzi zostało przesiedlonych do całkowicie im obcego dziedzictwa. Mam wrażenie, że to o wiele trudniejsze zadanie, niż to, którego podjęto się w tej - skądinąd świetnej - książce. Postuluję, ale też postuluję - jak chcecie, czytajcie, bo to niezwykły zbiór opowieści też o Polsce.

Skomentuj posta

Proszę odpowiedzieć na pytanie: Co leży na zakręcie w pewnej powieści dla dziewcząt?