Marpress, Barbara Piórkowska
[RECENZJA] Barbara Piórkowska, "Kraboszki"
“Kraboszki” to książka-przeżywanie, nastawiona na powolne zatapianie się czytelnika bądź czytelniczki w jej świat.
Ile to ja razy się zbierałem do pisania o “Kraboszkach”, sam już nie wiem. I pisałem jakieś pojedyncze zdania, wstawiałem jej zdjęcia i polecałem znajomym. Ale wciąż mi się wydawało, że muszę napisać jakąś sążnistą recenzję, w której opowiem o tym jak Piórkowska fantastycznie przydusza czytelnika językiem polskim, jak fascynująco operuje poetyckim skrótem i ironią, zacytować kilka mocniejszych zdań, takich co to klikną się jak szalone. A to nie jest książka dająca się tak opowiedzieć. To książka-przeżywanie, nastawiona na powolne zatapianie się czytelnika bądź czytelniczki w jej świat. Nie na połknięcie w jeden, dwa wieczory, a na powolne dawkowanie sobie, po to by świat opowiedziany przez autorkę w nas pęczniał, a dukt zdań mocniej wbijał nam się pod korę mózgową.
Są tu legendy i mity, jest przyroda, są zapachy i właściwie wszystko to, co powinno być w książce doby “czułości”, podejrzanej dla mnie trochę kategorii, o której od czasu noblowskiego wykładu Tokarczuk wszyscy mówią. Piórkowska pokazuje jak pisać uważnie na świat nieludzki, ten roślinny, ale też ten wyobrażony i jak można radzić sobie z traumą choroby, odkrycia własnej śmiertelności nadciągającej na nas jak rozpędzona ciężarówka. Świat można zamknąć w opowieściach, w grotesce, przerysowaniu, ironii, dowcipie, modlitwie, litanii, pieśni, narracji linearnej i retrospektywnej, poszatkowanej i przykładnie ułożonej, można też wstawić w niego postaci takie jak Lola, która nie daje sobie w kaszę dmuchać.
Ja to tak piszę na wydechu, bo zupełnie nie chce mi się pisać o “Kraboszkach” przykładnie, choć mam popodkreślane ładne zdania o zmorze, która “zapala świeczkę o zapachu mroku” i kilka takich może trochę coelhowskich w finale, ale jednak uroczych mądrości, które w tej książce znalazłem, to nie chce mi się poddawać tej książki operacji recenzowania. Bo to jest świetna literatura, która chwilami w ogóle nie jest dobrą literaturą. Bo autorka tu pląta, gmatwa, gubi siebie i czytelnika, chce coś powiedzieć i zaraz jednak się zatrzymuje albo popada jednak w jakiś banał i skrót, a zaraz płynie takim tekstem, że noblistki mogłyby sobie brać i podziwiać jak to jest dobrze skonstruowane.
To takie życiopisanie, które ja bardzo lubię, nieidealne w formie, podobnie jak życie nie jest nigdy idealne, ale też niepopadające w przesadny “tumiwisizm”, bo podobnie w życiu czasem warto gdzieś pojawić się punktualnie i odtańczyć poloneza zgodnie z rytmem. A czasem warto się wyłamać i tańczyć swoje, pisać swoje, przeżywać jak nam się podoba. I z tego rodzi się dobra literatura, która będzie żyła z czytelnikami i czytelniczkami, może niektórych uwrażliwi na to, żeby sobie się przyjrzeli, a może nie. Nie wiem, każdy z “Kraboszkami” zrobi to, co będzie chciał. Ważne, żeby spróbować.
Wiem, że ja tu co dwa dni wam piszę - warto, dobre, wybitne, bo rynek książki jest pełen świetnych tytułów. Mamy jednak do czynienia z tak gigantyczną nadprodukcją dobrej, choć podobnej do siebie, literatury, że coś tak osobnego jak “Kraboszki” łatwo przegapić i łatwo porzucić. A to błąd. Nie przegapcie “Kraboszków”, proszę.
Skomentuj posta