Pauza, Sigrid Nunez, Dobromiła Jankowska, Susan Sontag

[RECENZJA] Sigrid Nunez, "Sempre Susan. Wspomnienie o Susan Sontag"

- Jak dobrze nie mieć piszącej rodziny - pomyślałem po lekturze “Sempre Susan” Sigrid Nunez w przekładzie Dobromiły Jankowskiej. Pisząca rodzina nie zwiastuje niczego dobrego - opiszą cię, opowiedzą, przeinaczą, ubiorą w swoje wspomnienia, swoją biografią uzupełnisz im portfele, spłacisz kredyty. Nic atrakcyjnego w piszącej rodzinie.

Czytelnicy i czytelniczki bardziej dociekliwi lub zwyczajnie pamiętający pierwsze dziesięciolecie XXI wieku być może znają wspomnienia Davida Rieffa, syna autorki “Notatek o kampie”, które pod tytułem “W morzu śmierci” i w przekładzie Agnieszki Nowakowskiej ukazały się w Czarnym koło 2009 roku. W emocjonalnej i - jak to zawsze bywa - trochę manipulatywnej formie Rieff opowiedział o ostatnich miesiącach życia matki zastanawiając się nad tym, czy okłamywanie umierającego jest moralnie uzasadnione. Z książki można też wyczytać bardzo krytyczną ocenę albumu Anne Leibovitz, “Sontag”, który fotografka uznawała za swoje najbardziej osobiste dokonanie, a syn pisarki za “karnawał celebryckiej fotografii”. Trzy lata po książce Rieffa ukazały się wspomnienia Nunez, które choć bardzo dobrze napisane, pięknie poruszające się pomiędzy oddaniem czci a wyrażoną bardzo wprost krytyką postaw Sontag, nie zamy

Książka Nunez nie jest biografią Sontag, choć wiele wątków biograficznych autorka porusza i rozbudowuje, żeby czytelnik mógł zrozumieć tło wydarzeń. A wszystko zaczęła się gdy, tuż po studiach, Nunez trafia do mieszkania Sontag, by pomóc jej w korespondencji. Dość szybko okazuje się, że relacja między paniami staje się mentorsko-uczniowska, a gdy Sigrid związuje się z synem Susan, zaczyna się w ich życiu rozdział tworzenia nienormatywnej, budzącej kontrowersje rodziny, którą niektórzy podejrzewali o… kazirodztwo.

Sontag wzbudzała kontrowersje - wybitna eseistka, hermetyczna i niezbyt dobra twórczyni fikcji, poruszająca się na skali arcydzieło-dno, nie uznająca przeciętności, gotowania i pracy na pół gwizdka, ciągle się spóźniająca, fatalna wykładowczyni i gościni spotkań autorskich. Zamożna członkini bohemy, ale też osoby narkotyzująca się, by jeszcze intensywniej pracować, snobistyczna (choć Nunez próbuje ją tłumaczyć w tej kwestii, ale to dość nieporadne moim zdaniem tłumaczenie) i uznająca prymat człowieka nad “naturą”. Książka Nunez pokazała mi dlaczego nigdy nie byłem w stanie zapisać się do klubu fanów Sontag, a jej intelektualna poza choć w tekstach wybitna i zmieniająca sposób patrzenia na świat, dzisiaj wydaje mi się niezwykle antropocentryczna, jakby świat nieludzki zupełnie nie interesował Sontag, a najważniejsza była przyjmowana wobec świata poza łącząca snobizm z uprzywilejowaniem i niewielką dawką refleksji nad tym.

Nunez podsuwa czytelnikom i czytelniczkom dziesiątki scen opowiadających coś o Susan Sontag, dzięki czemu każdy może wybrać te, które umożliwią zbudowanie własnego portretu, w efekcie czego będzie to portret wielokrotny, w pewnych rejestrach wspólny, ale i rozdzielny. Dlatego na przykład nie zgadzam się z Magdą Kicińską, która na okładce książki pisze, że Nunez Sontag opisuje “nie oceniając” - moim zdaniem oceny tu są cały czas, zwłaszcza gdy chodzi o styl, ubiór, a szczególnie - włosy. Nunez ciągle wspomina o tym, że coś pasowało albo - częściej - nie pasowało (czerń) do Sontag, jakby sama nosiła w sobie jakąś wizje Sontag, która, gdyby urzeczywistniona, zmieniłaby życie eseistki i jej rodziny. Także wybór konkretnych scen i momentów z ich wspólnego życia nastawiony jest na to, by dokonywać ocen, budować portret Sontag.

I pewnie dlatego bardziej niż los Sontag w książce Nunes zainteresował mnie los psa, który musiał używać tarasu jako wychodka. Pies ginie w całej tej opowieści, poświęcona zostaje mu tylko ta jedna, skromna uwaga. Amerykański krytyk kultury, James Wolcott pisał ironicznie, że Sontag nigdy nie miała zwierząt, bo nie mogła z nimi porozmawiać o Kancie. Jednak jakiś pies musiał tam rzeczywiście być, skoro 29 sierpnia 1957 roku pisze Sontag w “Dzienniku”: “David radosny, pies spokojny” (“Dzienniki”, t. 1, tłum. Dariusz Żukowski). To jedyny ślad żyjącego psa w dziennikach, których trzeci tom wciąż nie ukazał się po angielsku.

Jest jeszcze jeden drobny, psi ślad z dzieciństwa Sontag. Pisze: “Zaczynam pisać dziennik. Pierwszy wpis jest o tym, że przy Speedway, niedaleko sklepu Limów, zobaczyłam martwego gnijącego psa” (“Dzienniki”, t. 1, tłum. Dariusz Żukowski). To notatka, którą z juweniliów przepisuje Sontag do swojego dorosłego dziennika. Wiadomo, że w dzieciństwie czytała książki o psie “Chipsie”, autorstwa popularnego pisarza dla dzieci, Alfreda Paysona Terhune, który był hodowcą psów i potwornym rasistą, ale samo dzieciństwo autorka “O fotografii” wspominała jako “zbyteczne”, zatem i lekturom o Chipsie nie poświęciła w przydatniejszym, dorosłym życiu, uwagi.

Ale ponoć lubiła psy. W dzienniku pod datą 21 lutego 1977 roku Sontag wymienia rzeczy, które lubi. Wśród nich ognisko, Wenecję, tequilę, zachody słońca, nieme filmy… ale też “duże długowłose psy” (“large long-haired dogs”). Dodaje również “niemowlęta”, w co trudno uwierzyć, bo pisarka ponoć na dzieci nie zwracała uwagi.

Nunez przytacza cytat z “Fajdrosa” Platona, gdzie Sokrates mówi: “Ja się przecież lubię uczyć. A okolice i drzewa niczego mnie nie chcą nauczyć, tylko ludzie na mieście” (tłum. Witwicki). I to spojrzenie na życie i dzieło Sontag wydaje mi się najciekawsze w tej książce, pokazujące, że zamknięcie się w apartamentowcach i bibliotekach sprawia, że tylko wydaje nam się, że widzimy świat, a tak naprawdę wciąż jest on dla nas nieuchwytny, nawet jeśli codziennie plącze się pod nogami.

“Milczenie to jest przyszłość dni...” pisał Brodski (w przekładzie K. Krzyżewskiej) i jego również przytacza Nunez. Właśnie wydaje mi się, że jest inaczej - przyszłością jest mówienie o tym, co do tej pory było na marginesach. O tym, kto defekował na tarasie apartamentowca na Manhattanie i czy zachowały się jakieś jego zdjęcia. Gdyby ktoś miał więcej informacji o psie Susan Sontag, zapraszam - poszukuję.

Sigrid Nunez kilka lat po wspomnieniowej książce o Susan Sontag napisała “Przyjaciela”, jedną z najpiękniejszych książek, w których psy odgrywają znaczącą rolę. Dostała za nią mnóstwo nagród, pokochali ją czytelnicy i czytelniczki na całym świecie, co na szczęście dzięki Pauzie oznacza też Polskę. Jak widać po tym przykładzie - psy są ważne i nie warto ich pomijać. A “Sempre Susan” choć skłania do refleksji i jest zbiorem pozornie interesujących anegdot, to jest też opowieścią o snobizmie intelektu, sztuczności tej konstrukcji, do której z roku na rok mam większy dystans. Warto, ale z dystansem.

Skomentuj posta

Proszę odpowiedzieć na pytanie: Jaka woda u Żywulskiej?