Znak, Marek Kęskrawiec
[RECENZJA] Marek Kęskrawiec, "Bashobora. Człowiek, który wskrzesza zmarłych"
Kęskrawiec wykłada się zupełnie na pisaniu o Afryce i katolikach, a jeden z fragmentów tej książki powinien służyć jako ilustracja ćwiczeń z zakresu “jak nie pisać o Afryce”. Słaba, źle napisana, pełna stereotypów książka.
---
Są takie tematy, które tylko pozornie wydają się reporterskimi samograjami. Mocne nazwisko, głośne wydarzenie, jakaś tajemnica, duże pieniądze, czarna wołga. I czasem powstają o nich teksty wybitne, a czasem nie. Czemu się nie udają? Choćby dlatego, że przyjęto zbyt oczywistą perspektywę, wiedząc, że książkę “sprzeda” temat, a nie to, co jest w środku. Ale też dlatego, że - czego czytelnicy i czytelniczki dowiadują się dopiero pod koniec lektury - stoi za nimi inny projekt i pewna manipulacja. Ale o niej za chwilę.
“Bashobora” zapowiada wiele. Charyzmatyczny kaznodzieja, na którego msze uzdrowieńcze przychodziły tłumy, aktywny rekolekcjonista, postać atrakcyjna dla mediów - czarny Chrystus w XXI wieku. I te wskrzeszenia! Jezus wskrzesił trzy osoby, Bashobora - według legend - dziesiątki. W tej specyficznej konkurencji pochodzący z Ugandy ksiądz wyprzedził swojego mistrza o kilka długości. Choć czy na pewno ścigał się z samym Synem Bożym? Z książki Marka Kęskrawca wyłania się obraz sprytnego manipulatora, który potrafi podgrzewać media, a te robią za niego całą robotę. Ten obraz jest jednak bardzo oczywisty i przewidywalny.
Reporter decyduje się na odwiedzenie rekolekcji, którym przewodzi Bashobora. Pisze: “Świat ludzi idących za ojcem Bashoborą ma inną formę, inny smak. Więcej tu szarości, więcej cierpienia, ale też więcej nadziei, ufności i wiary w to, że los się może odmienić”. Mój wewnętrzny kiczometr jest bliski eksplozji. “Pierwsze zaskoczenie. Muzyka i śpiew. To już nie są smętne, staroświeckie melodie znane z mszy…”. Panie Kęskrawiec, czy pan kiedykolwiek był na rekolekcjach? Na pielgrzymce? To od wielu lat nie są smętne pieśni. Czytając “Bashoborę” wiele razy zdawało mi się, że autor uczył się o kościele katolickim i formach grupowych rozrywek w tym że w trakcie pisania książki, a jego nagłe zaskoczenia bywają zupełnie niezaskakujace dla kogoś, kto miał z nimi bliższy kontakt (choć patrząc na przechodzącą pielgrzymkę).
Nie jestem też fanem pewnych sformułowań, których pełno w tej książce. Choćby takiego: “Wszystko co poważniejsze, rozpatrywane jest często jako skutek grzechu. Nie, nie żartuję. Grzechu”. Po co Kęskrawcowi to “Nie, nie żartuję”? Zupełnie niepotrzebna ironia, która pokazuje jednak lekko pogardliwy stosunek wobec osób wierzących w to, że grzech jest przyczyną ich dolegliwości i wciąganie w to czytelnika, puszczenie do niego oka, jakby mówić: “Wiecie, oni serio są tacy dziwni”. Tak to można mówić do swoich znajomych w barze, a nie pisać w reportażu.
O tym, że stosunek autora do bohaterów jest dość specyficzny świadczy choćby fragment rozmowy ze “szczupłą brunetką koło czterdziestki”, która mówi “byłam czysta aż do ślubu” i… “nie ścisza głosu, jakby w ogóle nie wstydziła się swej opowieści”. A dlaczego by miała? Co to jest w ogóle za wymaganie od bohaterki? Tak samo jak ja mam prawo głośno mówić, że adopcja piesków jest super, tak samo ona ma prawo celebrować to, że była dziewicą aż do ślubu. I to naiwne zaskoczenie reportera, że ktoś to jest na rekolekcjach nie wstydzi się mówić, że był dziewicą. To trochę tak jakbym na Paradzie Równości miał przyciszać głos, gdy mówię, że lubię brunetów. Zupełnie absurdalne, ale mające swoje źródło w pogardliwo-patronackim tonie tej książki.
Kęskrawiec stawia tezę, że Bashobora “w żadnym kraju świata nie cieszy się takim autorytetem jak w Polsce. To prawdziwy, a zarazem trudny do wytłumaczenia fenomen, co czyni jego postać jeszcze bardziej interesującą”. I oczywiście ma racje co do samego Bashobory, ale nie dowiadujemy się z książki, czy inne kraje nie mają swoich uzdrowicieli, jak wygląda “rynek” charyzmatyków w innych państwach, jakaś wewnętrzna konkurencja? Tezę o popularności Bashobory w Polsce można spróbować sprowadzić do kwestii wyłącznie organizacyjnych, bez wskazania na szczególny charakter tej popularności. Bo to zjawisko - o czym autor też pisze - jest ogólnoświatowe, a ruchy charyzmatyczne czy “odnowowe” od lat zyskują na popularności. Podobnie - jak już autor chce robić analizę “polskiej duszy” - brakuje odniesień do innych cudotwórców jak Kaszpirowski czy Nowak. Bo to, co by było naprawdę ciekawe, to właśnie opowieść o tym, że w epoce racjonalizmu i kapitalizmu, ale też braku autorytetów, to właśnie tego typu ludzie wyrastają na przywódców duchowych.
Na koniec zostawiłem sobie kwestie “afrykańskie”. Otóż już w pierwszym zdaniu książki czytamy, że “pewnego dnia w ugandyjskim sierocińcu prowadzonym przez ojca….”. Niepokojące jest to, że nie padła nazwa miejscowości, ale pomyślałem, że jestem przeczulony. Sto stron dalej okazało się, że jednak moje wątpliwości były słuszne. Pisze Kęskrawiec:
“W różnych źródłach jego historia różni się szczegółami. Może to budzić podejrzenie Europejczyka, jedna mieszkaniec Afryki spojrzy na to inaczej. Tam nie przywiązuje się tak wielkiej wagi do ścisłości faktów, nie spisuje się historii życia w dokumentach, a ubarwianie opowieści nie jest trakrowane jak coś godnego potępienie”.
Godne potępienia jest pisanie takich farmazonów. To jest po prostu głupie. W Afryce są uniwersytety, wychodzą gazety, jest mnóstwo portali internetowych, a ludzie mają dokumenty, w których wpisują daty urodzin. I przywiązują do nich wagę. Pisanie o całej Afryce jakby była jakimś przednowoczesnym, jednolitym miejscem, w którym ludzie wciąż posługują się tylko oralnością jest w 2021 roku czymś - w mojej ocenie - rasistowskim. Bo dzisiaj rasizm nie polega już tylko na tym, że ktoś głośno powie “nie lubię czarnych”, ale też na tym, że pozwalamy sobie na posługiwanie się stereotypowymi kliszami w świecie, w którym bez trudu możemy tego rodzaju tezy zweryfikować. Kęskrawiec jak przystało na polskiego reportera piszącego o Afryce (która jest tu traktowana jak państwo niestety) nie jedzie tam, nie sprawdza “na miejscu”, a opiera się na swoich wyobrażeniach, które swoje źródło mają w rasistowskich przekonaniach o wyższości europejskiej kultury.
To jednak nie koniec cudów w tej książce. Otóż autor przytacza wypowiedzi Henryka Hosera, który pisze we wstępie do książki Bashobory, że “Jako Afrykańczyk spłaca Europie dług wdzięczności za pierwszą Ewangelizację Czarnego Lądu”, co jest wprost rasistowskie i kolonizatorskie, ale reporter zupełnie się do tego fragmentu nie odnosi traktując go jak coś przeźroczystego. Cóż, skoro stronę dalej Kęskrawiec pisze, że Hoser “dał się poznać jako wielki przeciwnik emancypacji środowisk homoseksualnych” i to nie jest cytat z Hosera, to są słowa reportera.
Kęskrawiec - niestety - zachowuje się trochę jak biały odkrywca wśród “dzikich”. Oczywiście, że pozbawione stereotypów pisanie o ruchach charyzmatycznych i ludziach wierzących w to, że prorokują, a przez ich usta przepływa głos ducha świętego jest trudne, ale jak się tego nie umie to można się ograniczyć do posta na fejsie. A najlepiej dać ludziom żyć jak chcą. Chcą iść na stadion i modlić się o uzdrowienie - niech idą. A my zajmijmy się tym, z czym mamy problem - egzotyzacją. Jednak dopiero pod koniec pisze autor tej naprawdę nie wartej waszego czasu książki coś, co jest dla mnie bardzo zaskakujące.
“Ojciec John Baptist Bashobora przyjechał do nas z kontynentu, który przez lata ewangelizowali Europejczycy, ze świata dotkniętego wojną i ludobójstwem. A jednak to właśnie jemu wielu Polaków zawdzięcza wejście na nową drogę do Boga”. Dalej pisze też, że “nie wszystko, co mówi ojciec John, zgadza się z europejską mentalnością i jej przywiązaniem do racjonalizmu, to warto iść jego śladem”.
Po pierwsze Afryka to też kontynent, gdzie ludzie grają w “Wiedźmina”, słuchają Madonny i nawet mogą wziąć ślub z osobą tej samej płci, więc tworzenie wizerunku kontynentu (co za absurd!) tylko jako tego, który “Europejczycy” naprawiali i się popsuł jest naprawdę kolonizatorskie to jeszcze to ostatnie zdanie, w którym Kęskrawiec się odsłania i pokazuje jako… zwolennik Bashobory. Co zatem przeczytałem i czym są te “weryfikacje”? Czy wywiad-rzeka z siostrą opiekującą się polskimi wizytami Bashobory, na którym oparta jest w dużej mierze ta książka, to nie jest czasem próba zamydlenia oczu? Jak w tej sytuacji mam zaufać komuś, kto pisze, że zarzuty wobec Bashobory są zmyślone i nie ma dowodów?
Książkę Kęskrawca reklamuje się hasłem “Manipulacja w Kościele czy prawdziwa wiara?”, a mnie bardziej ciekawi czy to jest manipulacja w reportażu? Bo, że to jest zła książka to już wiem, pytanie na ile manipulatywna. Nie liczę na to, że ktoś znajdzie czas i pieniądze, żeby ją zweryfikować, ale kilka pytań powinno się postawić i historię Bashobory napisać od nowa.
Skomentuj posta