Agora, Dariusz Żukowski, Ta-Nehisi Coates

[RECENZJA] Ta-Nehisi Coates, "Między światem a mną"

Jedna z tych książek, które trzeba przeczytać, by coś nam się na synapsach poprzestawiało.

“Stałeś się dla mnie bogiem, którego nigdy nie uznawałem”. “Musiałem przetrwać dla ciebie”. “Przyzwaliśmy cię z głębi naszych ciał, choć nikt nie dał ci w tej kwestii prawa głosu. Choćby z tego powodu zasługiwałeś na najlepszą ochronę, jaką mogliśmy ci zapewnić”. “Dziś gdy do ciebie piszę, masz piętnaście lat”.

Amerykański reporter Ta-Nehisi Coates pisze do swojego syna list. Pisze do niego, bo chłopak widział jak zaduszono Erica Garnera za to, że sprzedawał papierosy, Renishę McBride za to, że szukała pomocy po tym jak rozbiła samochód i zapukała do domu Theodora Wafera, który strzelił jej w głowę. Tłumaczył, że uznał ją za włamywaczkę.

“Dziś już wiesz - jeśli wcześniej nie wiedziałeś - że wydziałom policji tego kraju wydano pozwolenie, by unicestwić twoje ciało” - stwierdza Coates, który od lat dokumentuje amerykański systemowy rasizm. W “Między światem a mną” (tłum. Dariusz Żukowski), przejmującym liście-eseju opowiada synowi, a przy okazji całemu światu, własną biografię, momenty, w których odkrywał własne, czarne ciało i implikacje jego posiadania. To, co decyduje o wybitności tej opowieści to umiejętność balansowania pomiędzy tym, co prywatne, intymne, wzbudzające emocje, a refleksją socjopolityczną. Coates jest spadkobiercą Baldwina i Fanona, ale szukającym wyjścia z matni. Ma w końcu syna, którego chce uchronić przed tym.

“Jak żyć jako wolny człowiek w czarnym ciele?”, pyta Coates. Amerykanie uważają swój kraj za dzieło Boga, “jednak czarne ciało stanowi dowód, że w rzeczywistości jest dziełem rąk człowieka”. To na nim, jego wyzysku, ujarzmieniu i poddaniu ufundowany jest kraj, którego postęp “opiera się na grabieży i przemocy”. Coates w tej swoistej, prozatorskiej elegii pisze o “ludziach, którzy wierzą, że są biali”. Nazywa ich Marzycielami. Są to ci, których życie poddane jest złudnej nadziei. Wizji, że będą “jak biali” - będą grillować z okazji świąt narodowych, chodzić po zadbanych podmiejskich uliczkach, ich dzieci będą chodzić do zuchów, a niedzielny poranek pachnieć będzie ciastem truskawkowym. “Marzenie opiera się na naszej krzywdzie, stoi na fundamentach zbudowanych z naszych ciał”, pisze Coates. W innym fragmencie książki napisze, że “‘Biała Ameryka’ to syndykat pomyślany tak, by strzec własnego wyłącznego prawa do dominacji i władzy nad naszymi ciałami”. Bez tego “biali” przestaliby istnieć. Bo rasa nie jest córką, a matką rasizmu, pisze Coates.

Jak być czarnym nie żyjąc Marzeniem, a jednocześnie nie ufając czarnym nacjonalizmom, emancypacyjnym mitologiom, fałszowanej - w dobrych celach - historii? Jak nie ulegać narracji, która każe szukać “pierwszego czarnego z doktoratem na uczelni x”, przyznając rację białej dominacji i uznając ją za naturalny porządek świata? Jak powiązać strach, który towarzyszy czarnemu ciału od pierwszych rozumnych lat z nadzieję na odkupienie? Coates wskazuje drogę, choć zdaje sobie sprawę z tego, że w każdej chwili może zostać unicestwiona.

Coates opowiada o tym, jak życie czarnego dziecka, nawet pochodzącego z dość uprzywilejowanej i zamożnej rodziny, jest wypełnione nauką przetrwania - tworzenia wspólnoty czarnych, którzy nastawieni są na atak i obronę - lokalnych gangów, tworzących własny język i gesty. “Odebranie ciała jest aktem terroryzmu”, pisze. To ono zmusza czarnych chłopaków do jego “teatralnego demonstrowania”. Sam dorastając tworzył homogeniczną wizję czarnej historii, ze wspaniałą “afrykańską” mitologią, naiwną wiarą w jeden projekt emancypacji. Gdy trafia na studia na waszyngtoński Uniwersytet Howarda odkrywa, “że jest on czymś więcej niż negatywem świata ludzi przekonanych, że są biali”. “Kto jest Tołstojem Zulusów”, miał zapytać Bellow. Poprawna odpowiedź brzmi: Tołstojem Zulusów jest Tołstoj. Żeby jej udzielić trzeba jednak przejść długą drogę odrzucenia białej dominacji. O niej, lekturach, inspiracjach, muzyce, ważnych dla siebie ludziach, Coates również pisze synowi w tej niezwykłej książce. Pisze też o tym jak odkrywał na uczelni inny świat, w którym byli “Inni, Potwory, Autsajderze” i “wszyscy w ludzkich szatach”. Marzenie o byciu białym, “o byciu Człowiekiem” utwierdza bowiem czarnych w budowaniu granic, “nienawiść formuje tożsamość”, pisze reporter. “Znajdujemy nazwy dla znienawidzonych obcych i w ten sposób potwierdzamy swoją plemienną przynależność”. Ta jednolita wizja pęka jednak na studiach.

Momentem kulminacyjnym tej książki jest zabójstwo przez policjanta kolegi Coetesa z czasów studiów, Prince’a Jonesa i wizyta - po latach od morderstwa - u jego matki. Ale to już Państwo sami sobie doczytają.

“Między światem a mną” to opowieść o choreografii ciała, które jednocześnie pragnie wolności i ekspresji, z drugiej poddaje się ocenie, wierzy w Marzenie i nie znajduje wyjścia poza rasistowski schemat. W tej na poły poetyckiej książce Coates podważa amerykańskie mity, pokazuje jak fałszywy jest mit 11 września, jak można przeżyć czerpiąc z nienawiści do systemu i kraju. Może niektóre fragmenty są nadto publicystycznie wyostrzone, ale cel jest słuszny - potrząsnąć, zwłaszcza amerykańskim, odbiorcą.

“Świat jest bardziej różnorodny, niż bym mógł się spodziewać” pisze ojciec do syna. “Ty nie możesz już być czarny w taki sam sposób, w jaki ja byłem, ja zaś nie mogę być czarny na sposób twojego dziadka”, dodaje. I to doświadczenie chce mu przekazać, choć zdaje sobie sprawę z tego, że piętnastolatek może już myśleć inaczej, a zadaniem ojca jest pozwolić mu iść własną drogą, to z “Między światem a mną” przebija drżenie, strach o to, że wystarczy jeden błąd, by to młode, czarne ciało, przestało układać własne choreografie. Bo poza socjologią, reportażem, autobiografią i historią jest to książka o miłości.

Skomentuj posta

Proszę odpowiedzieć na pytanie: Ile fajerek w hecy?