Od deski do deski, Sylwia Chutnik
Sylwia Chutnik, "Smutek cinkciarza"
Siedziałem w pociągu jadącym do Krakowa i już żegnałem się z zasięgiem i fejsbukiem, już szykowałem do otwarcia książki z różowo-szarą okładką, gdy mój wzrok padł na pociągową szybę. Z drugiej strony ktoś w brudzie wypisał: “Oszukać przeznaczenie”. To jedno z tych wydarzeń, które wydają ci się tak literackie, że aż boisz się o nich wspominać, a gdy dodać do tego, że “przeznaczenie” jest pojęciem, które gra wielką rolę w “Smutku cinkciarza” Sylwii Chutnik, to zaczynasz wierzyć w duszki.
Seria ‘Na faktach’, którą wydaje wydawnictwo Od deski do deski, to jeden z najciekawszych tego rodzaju eksperymentów w polskiej literaturze. Zaproszenie pisarek i pisarzy do tworzenia powieści opartych o faktyczne wydarzenia, to sprytny zabieg, który miał zapewne połączyć miłośników reportażu z tymi, co lubią fikcyjną narrację. W efekcie wydawca w książce musiał napisać “Trzeba jednak pamiętać, że tekst nie jest reportażem, tylko dziełem fikcji literackiej. Nie należy go traktować jak dokumentu.” Akurat moim zdaniem reportaż jest fikcją literacką, choć obiecującą bardzo werystyczne jej oddanie, ale to przyczynek do szerszego sporu niekoniecznie na łamy posta na FB. O ile podobne serie wydawnicze, takie jak ‘Mity’ (w Polsce wydawał Znak), czy książki będące nowoczesnym odczytaniem Szekspira były tak jakby przekombinowane, tak ‘Na faktach prezentuje poziom równy, powieści są napisane w paradygmacie powieści popularnej, acz czytelnik lubiący przegryźć czasem rzeczywistość Lyotardem też się w tym odnajdzie.
Z serii czytałem książki Klimko-Dobrzanieckiego (“Preparator”, moim zdaniem powieść niedoceniona przez krytykę i jakoś zepchnięta na dalszy plan a niezwykle ciekawa) i Orbitowskiego (“Inna dusza” to porywająca opowieść, czasem zbytnio odrywająca się od ziemi), podczytywałem Omilianowicz (“Bestia. Studium zła”) i może się zmuszę do J, L. Wiśniewskiego, choć jak czytam, że to “opowieść o miłości, która może doprowadzić do zbrodni”, to chce mi się wyć do księżyca nocą księżycową. “Smutek cinkciarza” trafia zatem na spore oczekiwania moje i z pewnością wielu kibiców i kibicek tak serii jak i wydawnictwa. Z tego spotkania Chutnik wychodzi z tarczą.
O akcji krótko - cinkciarz Wiesiek ma żonę Jadźkę, syna i córkę, miał ojca i dziadka oraz mnóstwo podejrzanych interesów. ‘Czeńdź mani’ był z nich najbardziej dochodowym, ale wiadomo - dolarowi chłopcy PRLu bawili się głośno, na pokaz, wóda się lała strumieniami a życie było szare, bure, umęczone, z kolejkami, papierochami, ignorancją i walką o minimum godności. O Jadźce (która też kombinować umiała) i Wieśku, Sylwia Chutnik napisała coś na kształt ballady osnutej na miejskiej legendzie. Bardzo sprawnie. Ciekawe jak pisarka znana z książek raczej pokazujących kobiecą perspektywę przerobiła matrylinearną narrację prababki-babki-córki na patrylinearną. I tu nie w pełni wszystko zadziałało, ale o tym za chwilę.
Są trzy sprawy, na które chciałbym zwrócić waszą uwagę. Pierwsza to fantastyczna opowieść-spowiedź pierwszoosobowa samego cinkciarza - o barwnym życiu w pozbawionych radości czasach, o dancingach, prostytutkach, całym tym jazzie. Zarówno ‘research’, zasłyszane historyjki, przypowiastki bardziej i mniej znane, popkultura, topografia warszawska i wyobraźnia autorki splotły się w coś, co czyta się z zapartym tchem. Świetna robota.
“Bo dancing to są czary. To są opowieści o życiu, na które nigdy by nas nie było stać.Cały nasz żywot to niespełnionych marzeń czar. My tylko sobie udajemy codzienne wstawania, krzątanie się, załatwiania i kombinacje.
Baby w kolejkach stoją, już im się te torby w ręce wrzynają. Już im do głów przyrastają brudne chustki wiązane pod brodami. A one nic, trwają w stuporze. Nucą pod nosem:
Bądź jak kamień, stój, wytrzymaj. Kiedyś te kamienie drgną i polecą jak lawina przez noc…
Bzdura. Nikt nie drgnie, wszyscy już dawno zamrożeni jak w lodzie. Nikt nigdzie nie poleci. Co najwyżej do drugiego sklepu, bo papier toaletowy rzucili. Taka lawina. W szarości, we mgle niedotrzymanych obietnic i łgarstwa. (...) Gówno nie luksus, gówno nie wolność. Tu nawet prostytutki były rzeczowe i szare.”
W warstwie drugiej Chutnik stara się przekazać czytelnikowi wiadomość od “tych” ludzi, pokazując ich motywacje i to, jak dużo ludzie przyzwyczajeni do kombinowania mogli stracić (i stracili) na zmianie ustrojowej. Te elementy wykładu też mi się podobały, bo warto przypominać, że nie wszyscy walczyli o wolność, a niektózy tej wolności nawey niezbyt chcieli. A już na pewno nie walki o nią.
“Chodziło o to, aby możliwie najlepiej uniezależnić się od panującego systemu. Nas polityka zajmowała, o ile wchodziła nam z butami do domów. Cała reszta była, przynajmniej dla mnie, ogólnie nieciekawa. Co mnie obchodzi, kto rządzi i jak to się nazywa? Systemy się zmieniały. W kraju była wojna albo pokój, albo stan wojenny, albo stan pozornego spokoju. Mnie to nie interesowało. Mnie interesował kurs waluty (...).”
Częścią, która mi się przeciętnie podobała była opowieść o ojcu głównego bohatera. Pogmatwała ksiażkę i chwilami była jednak nudna i za bardzo dydaktyczna. Do tego momenty, w których autorka wstawiała w narrację bajki niezbyt wzbudzały moją radość. Za to gdy już wracała do opisu lat 80., to nie mogłem się oderwać. I tak, gdy Jadźka leci do Turcji i losy łupu są niepewne, kibicowałem jej przygryzając pazury, bo tam się ten niezwykły ‘flow’ Chiutnik objawiał z całą swoją mocą. W “Smutku cinkciarza” jest mięso, jest reportaż, jest odjechana powieść przygodowa, ale jest też poezja i piękny język. Nim się z Wami dzisiaj pożegnam:
“Butem gasiliśmy marzenia i wychylaliśmy młodość na jeden łyk. Mieliśmy biedne koszule i zmięte portki z dziurami w kieszeniach, żeby nam wszystko z nich wypadało i zostawiało ślady niczym nić Ariadny. Czekaliśmy na swoją kolej, który nigdy nie nadchodziła i śmialiśmy się w głos, kiedy ktoś wypowiedział słowo: “Przyszłość”.
Skomentuj posta