Herito, Międzynarodowe Centrum Kultury, Białoruś

"Herito" - numer "białoruski"

Jak znosicie upały? Ja nieznoszę, ja najchętniej śpię lub wgapiam się na bezdurno w przestrzeń. Albo wybieram jakieś “lodowe” lektury i dlatego od kilku dni raczę się biografią Astrid Lindgren, “Żyje się tylko dziś” autorstwa Jensa Andersona w przekładzie Włodzimierza Pessela, która może nie porywa tak jakbym chciał, ale przynajmniej bohaterka sporo czasu spędza w miejscach chłodnych i przewiewnych. Okazuje się być też buntowniczką, której bunt zaraża inne kobiety. Niedługo o tej książce więcej, ale już zachęcam, bo choć to bardzo “po bożemu” napisana biografia i przesadzona w swojej szczegółowości, to dla fanów szwedzkiej pisarki lektura obowiązkowa.

Ale nie o tym miało być dzisiaj. Dzisiaj o Białorusi, bo przeczytałem w końcu najnowszy numer “Herito” i jestem lekturą bardzo ukontentowany. Otóż jeśli szukacie czegoś, co pomoże wam zrozumieć skąd w ogóle Białoruś się wzięła i dlaczego dzisiaj mamy trudności z jej umiejscowieniem na mentalnej mapie Europy, to jest to lektura idealna dla was. A do tego jest to lektura krytyczna wobec pewnych klisz, których pełno w ostatnich miesiącach w mediach.

Zacznijmy jednak od historii. Hieronim Grala w tekście “Ruthenia Alba. Białoruś historyczna w oczach własnych i sąsiedzkich” pokazuje skomplikowanie białoruskiej historii, a robi to w pięknym literacko, mocno ironicznym stylu. Bo jak nie polubić kogoś, kto pisze, że historycy “są jako mityczne gnomy, wykuwające w podziemnych jaskiniach oręż dla ‘prawdziwych zapaśników’, czytaj - polityków”. No nie da się. Białoruś według Grali, z czy się bardzo zgadzam, to kraj znany nam od wieków, ale wciąż jakby nieobecny, mityczny, nieosiągalny. Izolacjonizm ostatnich dziesięcioleci tylko pogłębił ten proces. Bo to ani Litwa, która stała się dla nas czymś pomiędzy Rosją, a Polską, ani Ukraina, z którą choćby z powodu wielkości, należy się liczyć. Białoruś to taki kraj bardziej ruski niż europejski, co znaczy, że Europa kończy się na Bugu, a dalej to już tylko step i legendarny władca. Do tego podsycane co chwilę przez Putina groźby wchłonięcia Białorusi przez Rosję sprawiają, że nie traktujemy białoruskiej państwowości jako czegoś trwałego, a jej historii jako niezależnej od polskiej, litewskiej czy rosyjskiej hegemonii. Grala pokazuje w swoim tekście, że jest jednak inaczej, że białoruska tożsamość historyczna sięga średniowiecza, a ludność kraju “posiada zupełnie inne doświadczenia historyczne od pozostałych narodów ruskich”. Bardziej - dzięki przynależności do WIelkiego Księstwa Litewskiego, monarchii jagiellonów i Rzeczypospolitej - przynależąca do kultury łacińskiej stała się “syntezą dwóch wielkich porządków cywilizacyjnych”. I to syntezą całkiem fascynująco, co znowu pokaże w “Herito” Owen Hatherley w artykule “Architektura Białorusi w XX wieku”, swoistym przewodniku po najciekawszych białoruskich budynkach ubiegłego wieku. Przewodnik otwiera twierdza w Brześciu będąca kuriozalnym połączeniem stylów historycyzujących z socrealistycznym monumentalizmem. Możemy się przyjrzeć wspaniałemu gmachowi Biblioteki Państwowej w Mińsku, “skromnej w skali i skomplikowanej w strukturze”, gigantycznemu Domowi Rządowemu w Mińsku czy socfuturystycznej Bibliotece Narodowej. Ciekawie omówiony wybór pokazuje to, o czym pisał Grala - że Białoruś to kraj próbujący połączyć globalne trendy z lokalną historią i rosyjską, a może i bardziej “radziecką” estetyką.

Ta radzieckość w niezwykle zaskakujący sposób ujawnia się w analizie białoruskich postaw działaczek politycznych. Szczegółowe ich omówienie autorstwa Iriny Sołomatiny to najciekawszy tekst całego “Herito”. Autorka pokazuje, że choć białoruska rewolucja ma kobiecą twarz, to wciąż jej podstawą jest męskie, choćby fantomowe, ciało. Panie bowiem choć przewodzą opozycji robia to “w zastępstwie mężczyzn”, którzy zostali uwięzieni i zatrzymani, a gdy tylko opozycja wywalczy wolność, znowu zasiądą na właściwym miejscu. Będą bogatsi o heroiczną, więzienną legendą, która wzmocni patriarchat. Sołomatina pokazuje oczywisty gdy się pamięta PRL i jego stosunki społeczne problem białoruskich kobiet - z jednej strony pozorne równouprawnienie, dostęp do nauki, jeden z najbardziej sfeminizowanych parlamentów na świecie, dużą obecność kobiet w sferze publicznej, przy jednoczesnym traktowaniu ich jak ozdoby męskiego świata, do tego dochodzi olbrzymie rozwarstwienie zarobków między mężczyznami a kobietami i brak postulatów feministycznych w retoryce opozycji kierowanej przez kobiety. Łukaszenko z zamiłowaniem organizujący wybory Miss Białorusi jest tu robaczywą wisienką na torcie. Autorka zwraca uwagę na to, że kandydatka na prezydentkę, Cichanouska o problemach społecznych mówi “wyłącznie w kategoriach troski (o męża, dzieci, Białorusinów)” i podkreśla “doświadczenie macierzyństwa i miłość do męża”, które zastępują jej program. “Trzy gracje” rewolucji są w tej retoryce jak wiernie czekające na swoich mężczyzn kobiety podczas wielkiej wojny ojczyźnianej. Pojawiają się określenia, że jest to “feminizm w normalny znaczeniu tego słowa”, a przełom wcale nie oznacza podważenia patriarchalnej roli mężczyzny jako tego, który jako jedyny ma prawo rządzić. “Kobieca twarz protestów to przede wszystkim efekt medialny” twierdzi przewodnicząca Rady Białoruskiej Organizacji Pracujących Kobiet w “Herito” i pozwala nam w krytyczny sposób przyjrzeć się obrazkom prezentowanym przez media. Ciekawe w tym kontekście jest wystąpienie Jany Shostak, która instrumentalizuje własne ciało, by pokazać hipokryzję patriarchalnej narracji, tak naprawdę kieruje białoruską rewolucją. Shostak może tak robić, bo jest kimś spoza, a jej protest choć głośny, nie przebuduje niczego w samej Białorusi.

Za to nie zrozumiałem zupełnie przekazu Walancina Akudowicz w artykule o Czarnobylu. Autor skarży się, że temat “apokalipsy, której nie było” nikogo w Białorusi nie interesuje, że wszyscy przed nim uciekają, gdy próbuje o tym opowiadać, ale z drugiej strony cieszy się, że Białorusini “otwarli terytorium śmierci na nowe życie”. No nie jest to jakoś szczególnie odkrywcze, a największą zaletą artykuły było wiele cytatów z Aleksijewicz. Warto też sięgnąć po artykuł Anny Łazar o tym jak Belgazprombank tworzy nową białoruską kolekcję sztuki kupując choćby obrazy Chagalla za prawie trzy miliony dolarów, czyli ponad czterdziestokrotność białoruskiego budżetu na kulturę. Łazar ciekawie zauważa, że sztuka w obliczu protestu zamienia się w dokumentację, atrakcyjną dla zachodnich obserwatorów, jednak zbyt doraźną dla samych Białorusinów. Tu sobie każdy i każda może pomyśleć o sztuce w kontekście Strajku Kobiet, której doraźność chyba najlepiej podkreślił warszawskie Muzeum Sztuki Nowoczesnej zbierając co prawda “patykowce” w jednym miejscu, ale skazując je na zniszczenie przez okoliczności atmosferyczne.

W numerze znajdziecie też tekst Ziemowita Szczerka, co na pewno ucieszy jego fanów i fanki. Osoby, którym Szczerek pozostaje obojętny pozostaną niewzruszone.

Omawianie czasopism kulturalnych to nie jest moje ulubione zajęcie, ale “Herito” obok “Karty” wyrasta na jedną z niewielu lektur “drukowanych” i prasowych, które jestem w stanie z zainteresowaniem przeczytać. I mam nawet niedosyt, jak macie w głowie jakieś książki w ciekawy sposób mówiące o Białorusi, to wpisujcie, chętnie sobie coś wybiorę. A wy kupcie sobie “Herito”, kolejny naprawdę udany numer tego jakże eleganckiego magazynu.

W serwisie z obrazkami… obrazki.

Skomentuj posta

Proszę odpowiedzieć na pytanie: Jak nazywał się chomik Ewy Kuryluk?