Ezop, Ania Drabikowska, Ela Chelmińska
[RECENZJA] Ania Drabikowska, Ela Chełmińska, "Zniknięcie"
Książka dla dzieci dedykowana “mamom, babciom i siostrom” zawsze wzbudza w moim serduszku pozytywną reakcję, ale przyznaję, że mam jednak sporo wątpliwości wobec tego, co znajdziecie w “Zniknięciu” Ani Drabikowskiej i Eli Chełmińskiej, bo jeśli kobiece kontinuum ma ograniczać się do tego, że babcia robiła świetne konfitury z truskawek, a w sekretnym pudełku, które po niej zostało można znaleźć pierścionek z fioletowym oczkiem i muszelki, to to jest - nawet jak na książkę dla kilkuletnich dzieci - dość ubogi program feministyczny, o ile to w ogóle jeszcze dzisiaj jest jakiś feministyczny program.
“Zniknięcie” to prosta historyjka o bezimiennej córeczce bezimiennej i ciągle płaczącej mamy. Do tego jest Czacza, oczywiście kotka. Mama robi dżem (z babcinego przepisu), a łzy jej kapią do wielkiego garnka, co bardzo martwi dziewczynkę. Martwi i irytuje, bo mama przestaje zwracać na nią uwagę. No to trzeba spróbować jednak uwagę na siebie zwrócić - można skakać, krzyczeć, mówić brzydkie wyrazy. Na nic. “Odkąd babci nie ma, mama nic, tylko płacze i płacze. A przecież nie jest chora”. Gdy rozbrykana Mała (ja jakoś nie lubię książek z bezimiennymi dziećmi) rozbija słoik z konfiturą rodzicielka reaguje emocjonalnie - “chwyta mnie za rękę. Bardzo mocno”, mówi narratorka i przerażona ucieka do pokoju babci, który - jakżeby inaczej - pachnie babcią i można zasnąć na poduszkach i śnić przygody szalone przygody, w których się zgubi, odnajdzie, pożegnać babcię odpływającą na statku, a w finale obudzić obok mamy, która znowu mówi do nas “Ludziku”, tak jak lubiliśmy.
To oczywiście książka mająca pomóc dzieciakom radzić sobie ze stratą i żałobą, oraz może trochę zwracająca uwagę dorosłym, że dzieci obserwują świat całkiem przenikliwie, ale gdzieś mnie już irytuje ta perspektywa prezentowania babci wyłącznie jako kobiety, po której jedyne co pozostanie to atlas grzybów, monidło na ścianie, lusterko i wspomnienie przygotowywanych przez nią potraw. Zwłaszcza, że dzisiejsze pięciolatki często mają babcie, które - urodzone w latach 60. i 70. - już nie mają monideł na ścianie, niekoniecznie gustują w szyciu i ganianiu za grzybami, a powidła kupują w supermarkecie. Do tego sprowadzanie kobiety wyłącznie do funkcji opiekuńczych i ich międzypokoleniowego dziedziczenia mimo wszystko jest bardzo stereotypowe i nie mam wcale wrażenia, że cały czas musimy ten model wspierać. Można wspominać przecież babcię-naukowczynię zaś “wąsaty mężczyzna” ze zdjęcia wcale nie musi być martwym anonimem, a dobrym partnerem. Opowieść o kobiecym kontinuum wcale nie wyklucza opowieści o facetach, którzy potrafią być partnerami. A opowieść o babci niekoniecznie musi podkreślać wyłącznie “cnoty niewieście”. Bajka, powiecie? Ale te bajki zaczynają być coraz odleglejsze od naszej rzeczywistości, a jednak mają opowiadać o realnych problemach. A dzisiaj problemem jest właśnie stereotypizacja ról rodzinnych, w którą “Zniknięcie” doskonale się wpisuje.
Bardzo za to podobaja mi się rozwiązania, które stosuje ilustratorka tej książki, Ela Chełmińska - dzięki zastosowaniu półprzezroczystych stron udaje jej się uzyskać efekt dynamiki, poruszenia postaci. Szkoda, że efekt zastosowano tylko dwukrotnie, ale domyślam się, że to kwestia kosztów raczej niż inwencji. Bardzo to jest ładnie narysowane, dużo szczegółów, przyjemne kontrasty barw nadają rysunkom Chełmińskiej specyficznego uroku.
W tym roku umarła moja ostatnia babcia i przy całym szacunku dla sytuacji śmierci i umierania, trzeba przyznać, że była to babcia zupełnie nietrafiająca w stereotypowy obrazek. Moja babka na przykład gotowała fatalnie, na czarnej od starego tłuszczu patelni, z którą była związana równie silnie jak ze swoim cholerycznym mężem. Moja babka okazywała uczucia w sposób konsumpcyjny i finansowy, choć oczywiście jakieś tam ciepło dla wnuka miała, ale nie stwarzała zbyt wielu okazji do ich pokazywania. Choć trzeba przyznać, że wnuk również posiada dość nierozbuchaną sferę emocjonalną. Tytanem emocji to ja nie jestem. To była kobieta dość dobra, lubiła “Modę na sukces” i oglądać z okna pogrzeby koleżanek. Bo widok z okna miała unikatowy, tylko dla koneserek - prosto na położony na zboczu góry cmentarz. Życie idzie czasem na skróty i to, co z dziadków pozostało spoczywa w jednym dole niewidocznym z babcinego okna. Ta historia się chyba na bajkę nie nadaje. A może? Kto wie? Babcie bywają różne i czasem chciałoby się poczytać coś bliższego życiu. Nawet w bajce.
Więcej ilustracji w serwisie z ilustracjami
Skomentuj posta