Miron Białoszewski
Embarras z Mironem
Jest początek lat 60, a ta scena jest prawdziwa. “Czy mną serca olśnienie owładnęło i trwa, czy to tylko mnie objął ramieniem ten walc”. W mieszkaniu na Lizbońskiej rozbrzmiewa głos Marii Koterbskiej zastanawiającej się nad paradoksami miłości.
Adam woła: “Chodź! Koterbska…”.
“Lecę, śpiewa, nie słuchamy”, pisze Miron Białoszewski w wierszu “Z dziennika - miłośnika”.
Choć miał życie “z dziennika”, zapisywane, notowane, układane w wiersze i opowiadania, to uwielbiał się maskować, ukrywać, znikać. Masek Białoszewskiego nie można jednak odczytywać tylko jako smutnej historii osoby homoseksualnej, którą otoczenie zmusza do wejścia w głęboką szafę, ale raczej jako brak sympatii do konkretu, potrzebę by sens się wymykał w momencie, gdy wydaje się, że zbliżamy się do jego złapania. Dlatego do dzisiaj biografia Mirona Białoszewskiego, choć napisano o nim setki stron, wydano tomy wspomnieniowe i naukowe dysertacje, nie została w pełni opowiedziana, wymyka się opisowi i zadaje trudne pytania o to jak pisać - nie tylko o Mironie-człowieku - ale i o człowieku w ogóle.
Bo przecież można “po bożemu”, że urodził się, miał jakąś matkę i ojca, kuzynki, przyjaciół, facetów, przeważnie puste talerze, słabą herbatę w szklance i “wodę w popielniczce”, a potem że zachorzał, słabował, zmarł. A można też zagrać w jego grę i zdaje się, że większość przypatrujących się biografii autora “Pamiętnika z powstania warszawskiego”, przyjęło reguły tej gry.
To gra w ukrywanie. Imion, nazwisk, miejsc, ludzi, opowieści, sensów. Gra, która toczy się na wielu płaszczyznach - obejmuje zarówno homoseksualną tożsamość bohatera tych rozważań, jak i żydowskie pochodzenie jego przyjaciół. Gra, gdzie Adam nigdy nie stał się nazwiskiem, a przyjaciółka Mirona, Helena żydowską tożsamość zdołałaby zabrać ze sobą do grobu gdyby nie pewien indeks, gdzie przy nazwisku Bocian pojawiło się jej dawne, żydowskie - Zandberg. Kody Mirona Białoszewskiego wciąż są stosowane w opisie jego życia, w interpretacjach twórczości i opowiadaniu o jego otoczeniu.
Ludwik Soliński, wieloletni partner Mirona pisze w tekście “Kwadrat mowy o Mironie”: “ciotka Sabina kochała pewnego człowieka i pozostała mu wierną aż do jego śmierci po wojnie. Podczas wojny ukrywała go i pielęgnowała w chorobie”. Kim opiekowała się ciotka Mirona? Przecież mieszkali “na kupie”, ciągle się odwiedzali, rodzina Białoszewskich poszerzona o przyjaciół, przybrane ciocie i wujków została sportretowana przez poetę w “Pamiętniku z powstania warszawskiego”, książce, którą czytają kolejne pokolenia licealistów. A jednak ktoś tu się zdołał ukryć. Nie on jeden. Biografia Białoszewskiego tylko pozornie jest czymś jawnym, opowiedzianym w setkach wierszy, “Pamiętniku...”, czy “Tajnym dzienniku”, który wcale tajnym nie był, ale nazwa przylgnęła, nadając zapiskom poety zupełnie niepotrzebnej aury tajemniczości.
I tak jak można szukać białych plam, rozszyfrowywać nazwiska (wbrew woli tych, co je pamiętają), tak samo sama opowieść o Mironie Białoszewskim wymyka się oczywistym, biograficznym kluczom.
Można pisać o Mironie warszawskim, piewcy dreptania, który z nostalgią wspominał przedwojenną stolicę, a po wojnie został korespondentem “Kuriera Porannego”, gdzie publikował reporterskie obrazki z miasta. Pisał o cenach podstawowych produktów, ale też wspiął się na szczyt Prudentialu, słynnego przed wojną ekskluzywnego wieżowca przy dzisiejszym placu Powstańców Warszawy. Dzisiaj wybetonowany plac przed wojną otaczały bogate kamienica przeważnie należące do zamożnych żydowskich przedsiębiorców, a na jego środku rósł szpaler drzew, pomiędzy którymi przechadzali się panowie. Plac Napoleona był jedną z najsłynniejszych warszawskich pikiet, o czym pisał nawet Czesław Miłosz. Ale ta Warszawa jest nie tylko gejowska, erotyczna, jest też campowa, o czym świadczy zamiłowanie Białoszewskiego do opisów barwnych procesji bożocielnych. To Warszawa tragiczna, bo powstańcza i zrujnowana, ale i tajemnicza, pełna szmerów, zlepów i ciągów. Takiego Mirona kochają varsavianiści, choć wciąż stolica nie posiada ulicy imienia swojego piewcy. Ukryty pomiędzy blokami “dreptak” to jednak upamiętnienie zdecydowanie zbyt skromne.
Plac Napoleona Miron poznał już w dzieciństwie, bo w latach 30. państwo Białoszewscy przeprowadzili się na pobliską ulicę Warecką, gdzie służbowe mieszkania dostawali pracownicy Poczty Polskiej. A ojciec Mirona, Zenon był pracownikiem poczty. Najpierw pracuje jako zwykły rysownik w Ministerstwie Poczt i Telegrafów, ale powoli awansuje. W 1930 roku na dziesiąty stopień służbowy. Rok później obejmuje funkcję ministerialnego sekretarza. Zdaniem Ludwika Heringa, pisarza zaprzyjaźnionego z Mironem, był człowiekiem “niegodnym ani szacunku, ani nienawiści”.
Trzeba zatem pisać o Mironie rodzinnym. Syn Zenona i Kazimiery przyszedł na świat 30 lipca 1922 roku w mieszkaniu przy ulicy Leszno, kamienica pod numerem 99. "Na styku katolicko-żydowskim", jak pisze przyjaciel i biograf poety, Tadeusz Sobolewski. Żyją na kupie - z rodzicami, siostrami ojca (Ireną zwaną Nanką i Sabiną), mężem Nanki i dziadkiem Walentym Białoszewskim “w pokoju z kuchnią”.
Najważniejsze w mieszkaniu było łóżko. Zrobione przez Walentego, który wyrzeźbił na nim winogrona i wśród tych winnych gron dokonał żywota tuż przed II wojną światową. Jednak codzienny przywilej spania na łóżku mieli Zenon i Kazimiera. Obok, w trzcinowym łóżeczku, spał mały Mironek. Blisko pieca, co by się nie przeziębił. Między drzwiami a łóżkiem rodziców spała Nanka z mężem, Michałem. Czy dziadek spał w kuchni? A może wyprowadził się do swojej nowej miłości?
Mężczyźni z rodziny Białoszewskich byli kochliwymi patriarchami. To nigdy nie była tradycyjna rodzina. Dziadek Walenty - ponoć mariawita - rozwiódł się z matką Zenona, Bronisławą i ponownie ożenił z Walentyną. Jego syn Zenon przed wojną miał kilka kochanek, o których wszyscy wiedzieli, a jedna z nich, Zocha będzie ważną bohaterką “Pamiętnika z powstania warszawskiego”.
Białoszewski napisze po wojnie: „tworzyliśmy jedną rodzinę. Stacha, Zocha, Halina, Ojciec i ja”. Zocha - kochanka, Stacha - jej przyrodnia siostra i Halina - córka Stachy. To była naprawdę patchworkowa rodzina.
Walenty - dziadek Mirona - był mężczyzną spokojnym, ale z temperamentem. To musiało dziać się pod koniec lat 20.: - „Ślub Nanki z Michałem już był naznaczony, kiedy Michał się upił. Mój bardzo spokojny dziadek Walenty złapał za krzesło i go wygonił. Nanka zemdlała. Dziadkowi przeszło, ślub się odbył” - wspominał Miron Białoszewski. Rzeźbione było nie tylko łóżko. Sabina wspominała: „[Walenty] był rzemieślnikiem. Miał swój warsztat. Wyrabiał meble. Miron nawet opisał to łóżko z wyrzeźbionymi winogronami z Leszna. Ojciec mój rzeźbił. Szafa była rzeźbiona, stół, komoda”. Dodała, że to właśnie Walenty “czytał nam Puszkina, Mickiewicza. Kochał wiersze. No i we wnuczku się odezwało”. Dlatego, gdy w 1932 roku przeprowadzają się do służbowych mieszkań na Warecką - w oczekiwaniu na własny domek w powstającej właśnie dzielnicy pocztowców, Boernerowie - Miron zabiera ze sobą „czterotomowego zielonego Mickiewicza”. Domu się nie doczekają. Ich działka do dzisiaj pozostaje niezabudowana.
Tu pojawia się inny Miron. Miron wielokulturowy. Autor “Rozkurzu” wielokrotnie będzie wracał do historii z Leszna, a skomplikowane polsko-żydowskie, ale też niemieckie otoczenie zdecyduje o otwartej na drugiego człowieka postawie Białoszewskiego. Leszno było chyba bardziej niż inne ulice „wielokulturowe”. Ulica zaczynająca się na placu Tłomackie, ciągnęła się na zachód w stronę Kercelaka. Od dawna osiedlali się przy niej polscy i niemieccy ewangelicy, których kościół z potężną, strzelistą wieżą wciąż góruje nad okolicą. Choć dzisiaj przechodzi tędy szeroka i ruchliwa aleja, to w czasach dzieciństwa Mirona Białoszewskiego Leszno traktowane było raczej jako zaplecze mieszkaniowe dla biednych mieszkańców, a głównym ciągiem komunikacyjnym była równoległa do niego Chłodna. Singer pisał, że „każda żydowska ulica w Warszawie była samodzielnym miastem” i wymieniał, które ulice uważano za dobre, a które za złe. Leszno pominął. Nie było warte uwagi? Zusman Segałowicz, żydowski poeta wspomniał, że była to ulica „szara i jednostajna”, choć do opisów literackich trzeba mieć dystans, bo jak przypominał Józef Wittlin, „nie można winić dzisiejszej prawdziwej Warszawy, że jest tak bardzo niepodobna do swych odbić w literaturze”, a miasto „nie afiszuje minionych przeżyć, niechętnie zdradza swą głębszą treść, ukrytą pod skórą, pod brukiem”.
O Wareckiej, na którą trafił razem z czterema tomami Mickiewicza, milczy. Nie znajdziemy opisów mieszkania, sąsiadów. Czy powodem jest domowy konflikt? Małżeństwo Zenona i Kazimiery nigdy nie wyjdzie z kryzysu. A może oderwania od przyjaciół na Lesznie? Służbówka na Wareckiej z pewnością była wygodniejsza niż zatłoczone mieszkanie na Lesznie, gdzie została Nanka (Irena) ze swoim krewkim i lubiącym wypić Michałem, ale musiała być też zwyczajnie nudna. W jednym ze wspomnień napisze, że czas spędzony na Wareckiej, to lata “szkolne, a co szkolne, to nie takie dobre. Ile trudu, wstydu, lęku. A lata dwudzieste – słoneczne, ciepło w cieniu”. Szkolny obowiązek wielu zepsuł wspomnienia. Białoszewski nigdy nie czuł się chłopakiem ze Śródmieścia, z eleganckiego otoczenia Wareckiej. Więcej czasu spędzał z ciotkami na Lesznie, był - jak pisała Hanna Kirchner - “żylastym chłopakiem z Woli”.
Żylasty chłopak z Woli w 1939 roku, po próbie ucieczki na wschód, wraca na Leszno. Ale nie na długo. Już za chwilę zamieszka na Chłodnej, “blisko snu i jawy getta”, jak napisze we wspomnieniu. Ale powiedzmy to sobie wprost - na Chłodną się nie “trafia”, na Chłodnej mieszkania się zdobywa, jak napisze w “Ślepaku” po latach Jadwiga Stańczakowa, z “prawem wiercenia podłóg i ścian w poszukiwaniu legendarnego złota”.
Zgodnie z zarządzeniem Heinza Auerswalda z 23 października 1940 roku ulica Chłodna między Wronią a Żelazną została wyłączona z getta, a mieszkańcy dostali niecałe dwa miesiące na przenIesienie się do getta. Przydziały dla nowych lokatorów zostały wstrzymane 9 lutego 1942 roku. Przenieść musiał się Dom Sierot Korczaka, który mieścił się w budynku Szkoły Handlowej Męskiej im. Roeslerów na Chłodnej 33, naprzeciwko przyszłego mieszkania Białoszewskich, a gadzinowy „Nowy Kurier Warszawski” pisał, że „Żydzi, przeważnie ze sfer robotniczych i rzemieślniczych, zajmujący 1- i 2-pokojowe mieszkania, mszcząc się za przymusowe opuszczenie ich, zdemolowali lokale do tego stopnia, że niektóre kamienice wyglądają jak dmy widma”, po czym następuję długi opis zniszczeń, w którym „rozwydrzeni” i „bezczelni” Żydzi sprawili, że mieszkania „nie nadawały się do natychmiastowego zajęcia”. A jednak się osiedlili. Chłodna 40. Z okien kamienicy będzie widział słynną kładkę łączącą dwie części getta.
Jest więc i Miron żydowski, w którego domu mieszka Stefa, jak pisał jego przyjaciel, Stanisław Prószyński: “Miron mówił, że jest to kuzynka Stefa, ale nigdy nikt się z nią nie witał i nie rozmawiał... Dopiero wiele lat po wojnie, w którymś z tomów prozy Mirona wyczytałem, że była to przechowywana przez jego matkę, znajoma jeszcze sprzed wojny, Żydówka”.
Po wojnie Stefa wyjedzie z Polski, przez Szwecję do Stanów Zjednoczonych. Ukryje się w tych opowieściach jej żydowskość, której nigdy się nie wyparła. Miała rudą perukę i tupet, który sprawił, że przetrwała. Na marginesach biografii Mirona Białoszewskiego ukrywają się ludzie. Jak Adam K. Popełnił samobójstwo w 1966 roku, wcześniej przez około pięć lat był partnerem Mirona. I został w jego wierszach, jak choćby w tym o wspólnej, majowej wycieczce do Mińska Mazowieckiego. Maj coś / To, że z A. Pięć lat - / nie rdzewieje” pisze poeta. To była trzecia wielka miłość Miron. Miał nadzieję, że ostatnia i szczęśliwa. Adam chorował na depresję, kilka razy podejmował próby samobójcze, az wreszcie “i tak otruł się na dobre, i czymś do środka, i gazem”. Ponoć długo ukrywano przed Mironem samobójstwo byłego faceta. Gdy pod koniec życia Białoszewski planował tom poetycki, który nazywał “szóstym” (wbrew logice wydawniczej), gdzie miały pojawić się trzy ważne dla niego tematy - Bóg, “ja” i miłość homoseksualna, okazało się, że miłości już nie ma. Pisze Białoszewski: “obliczyłem sobie, że ze względu na wiek to będzie ostatnie zaangażowanie. Na dalsze, następne, nie pozwolę sobie. Za dużo wysiłku. Zresztą po co? Lepsza wolność z przygodami. Miłość ma wymagania, pożera siły”. Miron postawił na “fun” - “wolność z przygodami”.
Piotr Sobolczyk, jeden z czołowych badaczy dzieła i życia Mirona Białoszewskiego słusznie zauważył, że ukrywanie nazwisk partnerów erotycznych i życiowych autora “Pamiętnika…” może sugerować, że “homoseksualność jest sprawą wstydliwą, drażliwą i kompromitującą”. Już za rok setna rocznica urodzin poety, a przecież my tak kochamy rocznice - co roku Sejm i Senat ogłaszają “Rok” kogoś tam, przez “kogoś tam” rozumiejąc twórców znanych i uznanych. Może zatem czas na Rok Białoszewskiego? I nowe spojrzenie na jego życie i dzieło?
Bo to biografia ukryta, utajona w kodach, których klucze wciąż wzbudzają w Polsce kontrowersje - gejowski i żydowski. Ale to też niezwykle trudna poezja, której nie czyta się z łatwością, której trzeba poświęcić wiele czasu, a jej pozorna autobiograficzność bywa też zwodnicza. Chłopak z Woli, który oglądał jak rosną mury getta i jak upada romantyczny mit powstańca, biedujący w nowej Polsce, “odkryty” w latach 50 i 60., autor jednej z najważniejszych polskich książek XX wieku, który z nieśmiałego lękowca przemienił się w światowca zwiedzającego Stany i Egipt, jest człowiekiem wielu masek, z których przynajmniej niektóre warto odkryć. Inną sprawą jest to jak nie odrzeć tej historii z prywatności, nie rozprostować dróg, których serpentyny po rozsupłaniu mogą przestać przyciągać kolejnych, odkrywających w Białoszewskim siebie. I na tym właśnie polega “embarras z Mironem”.
Miron Białoszewski zmarł 17 czerwca 1983 roku. Prawami autorskimi do jego dzieł zajmuje się Henk Proeme, mąż (oficjalny!) Leszka Solińskiego, byłego faceta Mirona.
Skomentuj posta