Państwowy Instytut Wydawniczy, Annie Ernaux, Iwona Badowska

[RECENZJA] Annie Ernaux, "Miejsce"

Ludzie, zdaniem narratorki mikropowieści “Miejsca”, są nieświadomi tego, że “noszą na sobie oznaki siły bądź poniżenia, zapomnianych realiów” życiowej sytuacji. W czasach dyskusji o chłopskiej przeszłości, pańskiej przemocy, zamknięciu się w bańkach związanych z klasą społeczną, lektura książki Annie Ernaux może być cenną lekcją tego, jak ze zrozumieniem, ale i nieprzesadnym kajaniem się czy misyjnością, patrzeć na własne, skomplikowane wygibasy tożsamościowe.

Powieść zaczyna się w Lyonie. Bohaterka, pierwszoosobowa narratorka książki Ernaux, zdaje egzamin “dla uzyskania dyplomu nauczyciela szkół średnich”. Oceniana przez dyrektora liceum, w którym przeprowadzała pokazową lekcję, czuje się dziwnie, trochę niepewnie. Czy córka robotnika i sklepikarki z małej miejscowości może zostać profesorką? Moment przypieczętowujący awans społeczny bohaterki otwiera tą niewielką, choć pełną treści książkę.

Dwa miesiące po tych wydarzeniach umiera ojciec narratorki. Miał 67 lat i z żoną prowadził “sklep spożywczy połączony z wyszynkiem, w spokojnej dzielnicy niedaleko dworca, w Y…”. Narratorka jedzie do rodzinnego domu, gdzie czeka na nią pogrzebowy rytuał. Dojeżdża mąż z synem, a ona przygląda się swojej matce, która sklep zamyka tylko na czas pogrzebu. “Zmarły spoczywał na górze, ona podawała anyżówkę i czerwone wino na dole. Łzy, milczenie, zachowanie godności - oto postawa, jaką należy przyjąć w obliczu śmierci bliskiej osoby, tak nakazuje dystyngowane spojrzenie na świat”. Pogrzeb, jak to pogrzeb - ktoś walnął gafę, ktoś wspominał, “ważnych” gości przy pochówku zabrakło. “Pustka, żadnych myśli”, pisze Ernaux. W kieszeni marynarki ojca znajduje wycinek z gazety. Lokalna prasa podawała wyniki egzaminu wstępnego na studia pedagogiczne. Posortowane od najlepszych. “Drugie nazwisko to właśnie moje”, mówi narratorka.

Wracając z pogrzebu pilnuje, by dziecko “siedziało spokojnie”. W końcu “pasażerowie pierwszej klasy nie lubią hałasu i niesfornych dzieci”. I wtedy przychodzi do niej refleksja - “teraz należę już naprawdę do burżuazji”. I druga - “jest już za późno”. Tu dopiero zaczyna się właściwa książka - biografia ojca narratorki, zbiór “słów, gestów, upodobań mojego ojca, znaczących faktów z jego życia”. Spisująca je bohaterka zaznacza jednak na samym początku: “żadnej poezji we wspomnieniach, żadnego podkpiwania. Ton rzeczowy nasuwa się w sposób oczywisty, ten sam, którego używałam dawniej pisząc do rodziców, by im przekazać najważniejsze wiadomości”.

Gdy w rodzinie narratorki wspominano dziadka, najważniejsza była jedna informacja - “nie umiał ani czytać, ani pisać”. W przeciwieństwie do babki, która uczyła się w szkole prowadzonej przez zakonnice. On - pracownik folwarku, furman. Ona - tkaczka w fabryce. “Czytając Prousta lub Mauriaca nie mogę uwierzyć, że opisuję czasy, kiedy mój ojciec był dzieckiem. Właściwym dla niego tłem jest średniowiecze”, zauważa narratorka.

Do szkoły chodził pieszo dwa kilometry, lekcje opuszczał z powodu wykppków czy koszania siana. Edukację zakończył mając dwanaście lat. “Nie mogli tak dłużej żywić go za nic”. Jedyną książką, którą wspominał była “Podróż dwojga dzieci po Francji”, w której narratorka znajduje “osobliwe” zdania jak to: - Trzeba się nauczyć być zawsze zadowolonym z losu. Dzisiaj podobne porady słyszymy od lifecoachów, na początku XX wieku biednych uczono godzić się z własnym losem, nie lenić się i bogactwo znajdować w “możliwości ulżenia niedoli bliźniego”. O rozwoju osobistym wtedy nie myślano.

“Miejsce” to refleksja o życiu nieuprzywilejowanych warstw społeczeństwa, które uprawiając ziemię, nie mogą - zdaniem autorki - dostrzec “jej piękna”, a “przepych Matki-Ziemi i inne mity” ich omija.

Autorka zwraca uwagę na przełomową dla niewykształconych mieszkańców wsi rolę pierwszej wojny światowej. To dzięki niej jej ojciec mógł jako żołnierz wyjechać ze swojej wsi, zobaczyć Paryż, napić się wina w kawiarni. Po wojnie nie chciał już wracać na rolę (którą nazywał “kulturą” i było to jedyne znaczenie tego słowa, jakie go interesowało) i zatrudnił się w fabryce. Uprzemysłowienie zmieniło w jego życiu wszystko - nagle pojawiły się stałe godziny pracy, były umywalnie i garderoby, a wolność nastawała wraz z końcem zmiany. Nie trzeba było czekać na kolejną wojnę. Kupił rower, wziął ślub. Chodzili do kina, do baru wychodził rzadko. Jednak gdy przyniesiono go z fabryki po upadku z belki stropowej, uznali, że trzeba wziąć życie we własne ręce. I założyli sklep. Interes szedł przeciętnie, wraz z nadejściem kryzysu gospodarczego musiał zatrudnić się jako murarz. Ale “za plecami uważano ich za bogaczy”. Bo jak masz sklep, to masz i pieniądze. Choćby na kredyt.

I tak to idzie, jak na biografię przystało - druga wojna światowa, powrót do pracy w sklepie, już w innej miejscowości, bo “porwani powszechną nadzieją czterdziestego piątego”, narodziny, jakieś śmierci. Żadnych narracyjnych wygibasów.

Ernaux w swoim bardzo oszczędnym, wycyzelowanym, pozbawionym emocji stylu jest niezwykle precyzyjna. Co kilka stron jej bohaterka-narratorka komentuje opowiadaną historię. Podkreśla, że każde słowo, które pada z ust jej rodziców-bohaterów jest “tym” słowem, w ich świecie bowiem “nie zastępowało się jednego słowa innym”. Zauważa, że opisywanie historii swoich rodziców jest z jednej strony “rehabilitacją pewnego sposobu życia, ocenianego jako gorszy, a ujawnieniem towarzyszącego mu wyobcowania”. Podobnie ja później Eribon, Ernaux zauważa jak kształtował się gust klasy robotniczej, co dla niej znaczy “upiększenie” domu. Rodzina narratorki “Miejsca” usunęła bowiem wszystko, co wiązało się z przeszłością, a nie wydawało się nowoczesne - belki, kominek, drewniane stoły zastąpione zostały tanimi, masowymi produktami, które miały wyrażać ambicje rodzinne i zmianę, która dokonuje się w kolejnym pokoleniu. Życie w wiecznym niedostatku wymaga budowania zasieków od świata, tworzenia ułudy samowystarczalności, spełnienie. I unikania kompromitacji, poczucia wstydu w zetknięciu ze światem, do którego się nie przynależy. Jak choćby wtedy, gdy ojciec narratorki musi dopłacić do biletu w pociągu. Obsesja na punkcie pytania: “Co sobie o nas pomyślą”.

Według Ernaux istnieje “zasada”: “stale udaremniać krytyczne zamysły innych, uprzejmością, niewypowiadaniem się, baczną obserwacją cudzego nastroju”. Służalcza uległość klasy, która chce być niewidzialna, jest sposobem na poradzenie sobie z dysonansem poznawczym pomiędzy własną sytuacją, a tym, co dla niej nieosiągalne

Ojciec z Miejsca" głosował na Poujade'a, populistycznego polityka przeciwnemu integracji europejskiej, czy dekolonizacji Algierii. Co ciekawe, gdy w 1956 roku jego partia, UDCA zdobyła 52 mandaty w parlamencie, najmłodszym jej posłem został... Jean-Marie Le Pen. Ernaux opisuje dobrze nam znaną z innych książek o klasie robotniczej postawę, że “cały świat jest przeciwko nam”

“Nienawiść i usłużność. Nienawiść do własnej usłużności”, pisze Ernaux, która dorastała w świecie, w którym “pracować - znaczyło pracować wyłącznie rękami”. Sporo miejsca poświęca też rosnącej przepaści między rodzicami, a córką, która odkrywa, że świat może wyglądać inaczej, a zachowanie rodziców często nie pasuje do burżuazyjnego modelu klas uprzywilejowanych i zaczyna ich pouczać, co jest bezcelowe i konfliktowe.

“Może dlatego właśnie piszę, że nie mieliśmy już sobie nic do powiedzenia”, zastanawia się narratorka “Miejsca”. W relacjach z córką, poprawnych acz nieprzesadnie czułostkowych, ojciec pokazywał jej, że jedyną jego ambicją jest by “należała do świata, który nim wzgardził”. I to się udało. Tylko co dalej? “Miejsce” Ernaux jest książką, która ma otworzyć czytelnika na rozważania, raczej niewiele jest tu podpowiedzi i autorka celowo nie wdaje się w rozważania natury socjologicznej, by jednak nadać swojej książce choć trochę fikcyjności.

Czytając “Miejsce” z irytacją myślałem o tym, jak wygląda rynek książki i nasza wiedza o literaturze. Gdy od kilku lat triumfy w Polsce święci Didier Eribon, Annie Ernaux pozostaje pisarką zapomnianą, której jedyna, cienka książeczka ukazała się ponad dwadzieścia lat temu. A przecież refleksje, które znajdujemy w “Miejscach” są podobne do Eribona. Może gdybyśmy wcześniej przyswoili lekcję Ernaux, moglibyśmy skupić się na tym, co ich dzieli - skupienie na orientacji seksualnej, inne konstruowanie podmiotu - zdecydowane, “męskie” ja u Eribona i unikowe, chowające się za fikcyjność “ja” Ernaux.

Wielkim myślicielem, który wyznacza kierunki filozofii wciąż musi być mężczyzna, nawet jak kroczy drogą, którą jako pierwsza przetarła kobieta. Dlatego wcale nie miałbym nic przeciwko temu, gdyby jutro literackiego Nobla dostała Ernaux. Byłoby to wydarzenie z kategorii sprawiedliwych, a nam może dałoby więcej możliwości czytelniczych spotkań z francuską pisarką.

Przełożyła Iwona Badowska.

Skomentuj posta

Proszę odpowiedzieć na pytanie: Wakacyjne morze Zofii Posmysz