Czarne, Remigiusz Ryziński, Jacek Kucharczyk

O pewnej manipulacji na przykładzie "Hiacynta" Remigiusza Ryzińskiego

Reportaż jest gatunkiem, który zakłada specyficzny układ między czytającymi, a piszącymi - zaufania. Poetom wierzymy, że gdy piszą o wielkiej miłości, to ją przeżyli - choć jak uczy historia literatury - często miłość jak i śmierć były tylko literackimi toposami. Prozaikom nie wierzymy, choć wyobrażamy sobie światy, której stwarzają i niekiedy angażujemy się w emocje i historie stworzonych przez nich bohaterów. To taka wiara w niewierze.

Reporterom jednak wierzymy, że to o czym piszą, było. A co, gdy nie było? Gdy nie ma źródeł, fotografii, zanikła pamięć? Czy wtedy reporter i wydawca reportażu ma prawo nami manipulować? I jak głęboko może sięgać ta manipulacja?

Rozważmy to na przykładzie okładki książki Remigiusza Ryzińskiego, “Hiacynt. PRL wobec homoseksualistów” wydanej przez Czarne

Zdjęcie jest niewyraźne. Jakby zrobione szpiegowskim aparatem. Czyżby znalezione w tajnych aktach? Centralna postać to młody chłopak przytrzymywany przez umundurowanych milicjantów, zatem akcja bardzo tajna nie była skoro nikt tu - poza ofiarą - w cywilu nie występuje. Chłopak coś krzyczy, może z przerażenia, bólu. Upadł, bardziej podnoszą go niż przytrzymują. Czyżby złamał lub skręcił nogę? I co to ma wspólnego z "Hiacyntem"?

Akcja “Hiacynt”, co pokazuje zarówno reporter w swojej książce, jak i wiemy z nielicznych wspomnień, polegała na wzywaniu homoseksualnych mężczyzn na milicję, przesłuchiwanie ich i - ponoć - zakładaniu teczek. Sytuacja przedstawiona na okładce “Hiacynta” nie dzieje się jednak na posterunku milicji. Nie dzieje się też w latach osiemdziesiątych, gdy przeprowadzano kolejne akcje przeciwko osobom nienormatywnym. Nic nie wiemy o orientacji seksualnej bohatera zdjęcia, choć może on sam siebie rozpozna i kiedyś o tym napisze. Co się zatem dzieje na tym zdjęciu?

Nie jest to trudne do ustalenia. Wydawca pisze na stronie redakcyjnej: “Jacek Kucharczyk / Forum”. To agencja sprzedająca zdjęcia, a Kucharczyk jest dość znanym fotografem, który w tym zawodzie zjadł już zęby i wywołał niejedną kliszę. Zdjęcie na stronie agencji jest podpisane:

“Warszawa, 01.05.1990. Milicjanci zatrzymujący uczestnika demonstracji anarchistycznej zorganizowanej z okazji Święta Pracy”. I choć struktury przemocy nie uznają zmian ustrojowych, to jest to jednak już “wolna Polska”.

W pełnym kadrze widać, że zarówno milicjantów jak i gapiów było całkiem sporo. - To zdjęcie z Dworca Centralnego w Warszawie - mówi mi Jacek Kucharczyk. - Tam się sporo działo - walki i przepychanki z milicją toczyły się przede wszystkim w hali głównej. W korytarzach między zejściami na perony milicja ganiała i zatrzymywała demonstrantów. Było też trochę gapiów i zdezorientowanych podróżnych. Podejrzewam, że mogło być tam też trochę prowokatorów w cywilu. Od tej sytuacji minęło już ponad 30 lat - nie pamiętam niczego więcej - dodaje fotograf.

1 maja 1990 roku w Sali Kongresowej odbywał się Kongres Prawicy Polskiej z udziałem m.in. Stronnictwa Narodowego, ZChN czy Liberalno-Demokratycznej Partii "Niepodległość". Przeciwko Kongresowi protestowały - jak informowały media - Międzymiastówka Anarchistyczna i Lewica Rewolucyjna, które zorganizowały przemarsz przez centrum Warszawy. Co prawda Międzynarodówka przeobraziła się pod koniec 1989 roku w Federację Anarchistyczną, ale były to czasy dynamicznych zmian, więc media nie przyglądały się uważnie afiliacjom protestujących.

Zdaniem autora materiału w telewizyjnej "Jedynce", "widzów było więcej niż demonstrantów". Spokojnie było do momentu, gdy przedstawiciele prawicy wyszli z budynku słynnej sali. W ich stronę poleciały petardy i butelki. Do tego jeszcze na dworzec przyjechał pociąg z kibicami ŁKS-u. Gonitwa anarchistów, narodowców i kibiców z - jeszcze wciąż - milicją trwała kilka godzin. Kim był zatrzymany ze zdjęcia? Trudno nawet ustalić dzisiaj do jakiej grupy należał. Co warte podkreślenia niektóre organizacje anarchistyczne, takie jak Ludowy Front Wyzwolenia na przełomie lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych sięgały po metody terrorystyczne, m.in. podkładając bombę pod redakcję gdańskiego “Głosu Wybrzeża” w reakcji na nieprzychylny artykuł.

Wydawnictwo wykadrowało zdjęcie tak, by była na nim tylko centralna grupa postaci i nic nie zakłócało naszego odbioru.

- To jest moim zdaniem spore nadużycie - mówi Kucharczyk zapytany, co sądzi na temat użycia tego zdjęcia do zilustrowania akcji “Hiacynt”. - Może i mentalność niewiele się czasem zmieniła, w 90 roku wciąż milicja była milicją, ale nie można tak żonglować materiałami.

Pozostaje zadać sobie dwa pytania - czy książkę o ofiarach Grudnia 1970 wydawnictwo zilustrowałoby internowanymi w stanie wojennym? Po co szukać zdjęć czarnych prześladowanych przez policję czy innych rasistów, skoro tyle mamy zdjęć białych ludzi pałowanych z równym zacięciem? Na ile ilustracja użyta na okładce opowiada książkę, a na ile jest tylko jej reklamą?

To, co jest w tej sytuacji najgorsze, to fakt że manipulacja ta nie jest przypadkiem, bo przecież kupiono wyraźnie opisane agencyjne zdjęcie, a jego Autor jest osobą namierzalną w kilka godzin. To niestety pokazuje jakim reporterem i historykiem jest Ryziński, o czym będę pisał w kolejnym tekście.

Od wydawnictwa specjalizującego się w reportażach spodziewałbym się więcej uważności, zwłaszcza gdy mówimy o grupach marginalizowanych, dla których każda fotografia, każdy ślad historii, tworzy tożsamość, buduje wspólnotę. Dzisiaj słowo “skandal” się zdewaluowało, a w reportażach można wszystko. Ale czy tego chcemy? A może czytelnikowi jest wszystko jedno, bo i tak w większości przypadków nikt tego nie sprawdzi, nie zrobi fact-checkingu, publicznie nie ujawni. Ryziński w książce pisze, że sięga po “narrację typową dla prozy” (cokolwiek to znaczy, bo znamy prozę napisaną jak najlepsze reportaże). Szkoda, że dla autora i redakcji to oznacza, że wszystko można.

Skomentuj posta

Proszę odpowiedzieć na pytanie: Jak ma na imię ojciec Izabeli Łęckiej?