Czarne, Urszula Honek

[RECENZJA] Urszula Honek, "Białe noce"

Doskonałe!

Wczoraj ktoś zadał mi pytanie o polskie książki z ostatniego roku, które “rzuciły mnie na kolana” i nie ukrywam, że miałem problem z odpowiedzią na to pytanie. Może dlatego, że ja jestem niezbyt chętny na tego rodzaju przeżywanie lektury, a może dlatego, że polska literatura wydaje mi się w przeważającej swej części nudna, sztampowa i nieciekawa. Ale już wiem, jak odpowiem na to pytanie za rok. Otóż na pewno na kolana powaliła mnie Urszula Honek. Jaki ona ma język! To jest tak jakby Stasiuk z Szulcem się umówili na schadzkę z Tokarczuk i poczytali wspólnie “Chamstwo” Pobłockiego.

Zachwyty za chwilę, czas napisać Wam o czym to jest. “Białe noce” to coś na kształt zbioru opowiadań, które w trakcie lektury okazują się przeplatać i opowiadać losy mieszkańców pewnej beskidzkiej wsi. Wsi, w której nowoczesność nienachalnie wyłania się zza winkli. Tu wciąż telewizor to coś nowego, a ludzie pamiętają czasy, gdy “nie było jeszcze tylu samochodów” i z rynku można było zjeżdżać na sankach. To miejsce, w którym trzeba “chwilę pomieszkać, pobudzić się rano, żeby wiedzieć”. Mieszka tu Pilot, który postanowił wykopać staw, w którym będzie hodował karpie. “Wiedział chyba, że ludzie domy budują, żenią się, rodzą się im dzieci, to on tym swoim stawem chciał się przypodobać życiu”. Najwyraźniej życie miało wobec Pilota inna plany, a raczej nie miało ich wiele, skoro bohater “Białych nocy” utopił się w swoim stawie.

Krok po kroku odkrywamy kim jest Andrzej występujący w pierwszej historii, a kto jest jej narratorem. Trzeba uważnie śledzić opowieści Honek, żeby połączyć w jedną, całkiem epicką choć przecież nawet nie dwustustronicową opowieść. Autorka baja, opowiada sny, wspaniale pisze o świecie nieludzkim, jest wobec niego czuła, ale lubi też zadziorność - bohaterowie i bohaterki pomieszkujący na kartach jej książki bywają wulgarni. Poza doskonałym rytmem frazy prozę Honek wyróżnia dostrzeganie różnych istnień - narratorzy i narratorki kolejnych opowiadań różnią się od siebie wiekiem, płcią, doświadczeniem. A wszystko to wpływa na język i wybrane sposoby prowadzenia prozatorskiej kamery. Filmowe porównania są tu jak najbardziej na miejscu, bo odkrywając świat, który nam przedstawia autorka dostrzegamy, że ludzie są tu umieszczani jak w jakiejś dioramie, która tylko czeka na podłączenie do prądu. Trochę jak z filmów Wesa Andersona.

W nordyckiej mitologii o ludzkim losie decydowały trzy Norny. Urd odpowiedzialna za przeznaczenie, Werdanda za “stawanie się” i Skuld za “obowiązek”. Podczas lektury “Białych nocy” przypomniały mi się mityczne tkaczki, bo poza prowadzeniem ludzi przez życie, odpowiedzialne były za ich sny. A snów w książce Honek nie brakuje. Śni się tutaj obficie, nerwowo, czasem łagodnie przenosząc do innych czasów. W życiu bohaterów tej książki ważny jest obowiązek - wobec rodziny, najbliższych, czy tradycji. Niektórzy próbują się z niego wyzwolić, jak choćby Małgorzata z piekarni, która nie chce wyjść za starszego absztyfikanta. Okazuje się, że Urd nie miała zbyt wiele do zaoferowania Małgorzacie. Jedynie Werdanda swoją pracę wykonała porządnie, co z tego, że pozostałe Norny nie zaoferowały bohaterce książki Honek niczego okazałego.

Innym ciekawym zabiegiem stosowanym przez Autorkę jest to, że często osoba opowiadająca niekoniecznie jest głównym bohaterem opowiadania. Jak to na wsi czy w małej miejscowości - ludzie gadają najchętniej o innych. I to gadanie, babskie ale też chłopskie monologi szczególnie oddają urok, melodię frazy Honek. A, że “Białe noce” to powieść o śmierci? Cóż - w końcu fakt śmiertelności łączy nas najsilniej. Zdaje się, że Honek próbuje zdemitologizować umieranie, a przynajmniej nie opowiadać jej romantycznej wizji, która w literaturze jest aż nadto zadomowiona. Człowiekowi w ostatniej chwili wcale życie przed oczami nie przelatuje. “Oczy widzą tylko to, co mają przed sobą: siano, czyszczącego pióra ptaka, kurz, co unosi się w świetle. Dla śmierci robi się ciemno, a dla żywych cicho”, jak mówi jedna z bohaterek książki. Smutna to książka, podobnie jak życie często do zbyt wesołych nie należy, a jak mówi jedna z bohaterek: “życie nie jest mi miła”. Za chwilę jednak dodając przekornie: “Po łbie mnie nie boli, po plecach nie boli, czekam aż ktoś mocniej przy***”.

Może i smutna książka, ale jak, proszę Państwa, napisana!

Oczywiście mam nadzieję, że ktoś jeszcze mnie w tym roku na kolana powali i że nie będzie to prozatorski debiut roku, bo przecież należą nam się wybitne debiuty, ale jakby Norny odpowiadające za literaturę w tym roku miały poprzestać na Honek, to i tak będzie to całkiem udany literacko roczek.

Skomentuj posta

Proszę odpowiedzieć na pytanie: Jak ma na imię ojciec Izabeli Łęckiej?