Agora, Daniel Lis

[RECENZJA] Daniel Lis, "Stulecie przeszkód. Polacy na igrzyskach"

Dzieckiem w kolebce będąc oglądałem igrzyska olimpijskie. Może trochę w tym przesady, ale nigdy nie zapomnę tych godzin spędzanych przed telewizorem i oglądaniu czasem naprawdę zaskakujących sportów, jak curling, który w latach 90. wydawał się czymś absolutnie kuriozalnym. Zawsze wydawało mi się, że moja matka by się świetnie do niego nadawała, szczególnie w soboty, gdy zarządzała totalne mycie (i pastowanie!) podłóg. Sam ze sportem nie miałem wtedy wiele wspólnego, wystarczył mi ekran telewizora. Z myciem podłóg - przyznaję - również. Wystarczyło mi oglądanie zmagań rodzicielki.

Jest jednak coś magicznego w tej imprezie, nawet jeśli odbywa się ona w krajach, których reputacja jest wątpliwa, a co jakiś czas wybuchają skandale związane z korupcją czy niszczeniem klimatu przez organizatorów tych czy innych igrzysk olimpijskich. Książka Daniela Lisa pośrednio właśnie o tej magii opowiada - o latach przygotowań, wyrzeczeń, starań, by ten jeden występ był najlepszy. W igrzyskach łączy się prywatne z politycznym, przez co z jednej strony jesteśmy świadkami rywalizacji między państwami, a z drugiej - kibicujemy współczesnym herosom i heroskom. No właśnie - czy na pewno kibicujemy?

Lis jeden z rozdziałów poświęca Barbarze Bedle i Ryszardowi Tomaszewskiemu, paraolimpijczykom, których połączył nie tylko sport, ale i małżeństwo. W 1971 roku Tomaszewski pracuje w Żelaźnie koło Kłodzka, gdzie jako technik bierze udział w badaniach geologicznych poprzedzających budowę nowego mostu. Nieszczęśliwy wypadek kończy się dla Ryszarda tragicznie. Uszkodzenie kręgosłupa sprawia, że na nogi będzie mógł stanąć tylko w specjalnym aparacie ortopedycznym. Ma dwadzieścia lat.

W 1974 roku Barbara Bedła ma lat dwadzieścia osiem i niewiele wspólnego ze sportem. Nie pamięta wypadku, gdy “to się stało”. Lato 1948, żniwa, dwulatka wchodzi w żyto. Jedzie maszyna. Łatwo dokończyć sobie tę historię samemu. Na wsi się nie patyczkowano z Barbarą - mimo wózka musiała sobie radzić - pomagać w domu, uczyć się w szkole, skończyła technikum ekonomiczne, co nie było takie oczywiste w tym czasie dla dziewczyn poruszających się na wózkach.

Tomaszewski i Bedła zostają sportowcami. Dzięki własnemu wysiłkowi, ale też dzięki determinacji kilku osób zdobywają medale na paraolimpiadach. No i zakochują się w sobie.

W tym fascynującym rozdziale Lis łączy opowieść o sportowcach z historią parolimpiad, pokazując jak próbowano uwikłać je politycznie i jak - może dzięki temu, że zawsze to była ta “mniej ważna” olimpiada - nie zawsze się to udawało. To rozdział dobrze pokazujący styl reportera - potrafiącego sprawnie przechodzić pomiędzy wywiadem, własną opowieścią, a refleksjami natury bardziej ogólnej.

Ta książka ma dwa tytuły. Jeden fantastyczny i drugi trochę mniej. Zacznijmy od tego drugiego. Otóż nie jest to kompendium wiedzy o “Polakach na igrzyskach”. Nie ma tu tabeli z medalistami i medalistkami, wiele osób zostaje pominięta, nie stając się bohaterami reportaży Lisa. Właściwie to opowieść o kilku Polakach (i kilku polskich Żydach) pokazująca to, o czym mówi tytuł, który bardziej im się podoba - że XX wiek był “stuleciem przeszkód”. To fantastyczna metafora - przeszkodą dla sportowców był brak pieniędzy, zaangażowania działaczy i trenerów, życie zawsze jest dla nas przeszkodą, bo nie idzie tak, jak sobie je wyobrażamy. Do tego wielka polityka, wojny, bojkoty, kryzysy. Ale też przeszkody, które tworzy przed nami społeczeństwo - homofobia, rasizm, czy niedostępność obiektów sportowych dla osób o innej motoryce.

Lis doskonale wybrał bohaterów i bohaterki swojej opowieści, robi wrażenie dokumentacja zwłaszcza w rozdziałach o przedwojennej historii polskich olimpijczyków i olimpijek. To, co robi na mnie mniejsze wrażenie to język tej książki, który bardzo przypomina reportaże Magdy Grzebałkowskiej (Lis jest ich redaktorem) z tą różnicą, że Grzebałkowska dzieli swoje teksty na krótsze jednostki przez co ten styl pisarski nie jest męczący. U Lisa chwilami miałem dość “ładnych zdań”. Co nie znaczy, że nie doceniam sprawności ich tworzenia. Są tu perełki i momenty naprawdę niezwykle sprawne literacko. Nie jest bowiem łatwo utrzymywać napięcie czytelnika gdy chodzi o coś, co niekiedy trwa kilka sekund. Ciekawe jak autor rozpisałby na reportaż bieg na sto metrów. Mam z tym stylem jednak pewien zgrzyt i cieszę się, że im dalej, tym go mniej. Jakby autor trochę się spieszył i zapomniał o cyzelowaniu zdań. Na szczęście.

Z drugiej strony mam poczucie, że może niepotrzebnie na coś tu narzekam? W porównaniu do płaskiego języka większości współczesnych reporterów i reporterek, to debiutant Lis jest jak perełka w piasku (wiem, ryzykuję z metaforą).

Lis napisał w “Stuleciu przeszkód” trzy książki - historię ruchu olimpijskiego, historię Polski i historię swoich bohaterów. Wszystko to poprzeplatał w doskonałym rytmie i finalnie dostajemy tekst naprawdę wysokiej próby. Pamiętajmy też, że jest to debiut Daniela Lisa. Tym bardziej chapeau bas.

Skomentuj posta

Proszę odpowiedzieć na pytanie: Jakie stopy opisała Szmaglewska?